środa, 1 lutego 2012

Dlaczego nie myślę zbyt dobrze o zimie?

Zobaczyłam dziś rankiem na termometrze zaokiennym, że słupek rtęci (czy co to tam jest) wskazuje- 21. I postanowiłam określić i uzasadnić uczucia jakie ten widok we mnie obudził.
Mój brat zawsze mówił, że zima to jest kara za grzech pierworodny...
I chociaż znam inne uzasadnienie i inny rodzaj kary za ten grzech , to jakoś dziwnie się w stronę takiego poglądu skłaniam.
I wcale nie mam zamiaru narzekać na zimę! Wszak to nic nie da: ona się i tak odbędzie.
Ale mam zamiar "czarno na białym" wykazać wady zimy. Jako, że dla mnie ona zalet nie posiada.
Chociaż w zamierzchłych czasach posiadała. Jedną .Potem jeszcze posiadła dwie zalety... Ale o tym za chwilę. Bo to rys historyczno-obyczajowy jest.
A więc: zima... Czyli zimno, czyli temperatury minusowe. Czasem bardzo minusowe. I trzeba się "ogacać": czapki, szaliki, rękawiczki, kalesony, tudzież ciepłe majtki... Rękawiczki nosiłam dwie pary: wełniane, a na nich z barana. I tak miałam zimne ręce. A majtki w tych czasach były barchanowe, z nogawkami. I moda na mini spódniczki. Nie dało się tego pogodzić. Wybierałam barchany. Wtedy myślałam: "niestety", teraz myślę: "na szczęście".
I pomyśleć, że ja ślub w grudniu brałam!!! Sama sobie tę przyjemność zrobiłam. Pod ślubną kreacją miałam... kalesony Mego Męża. Bo to była jedyna ciepła rzecz kolorystycznie paasująca do reszty!!! Bardzo romantycznie...
Nie pojmuję zachwytów ludzi na widok krajobrazu (jakiegokolwiek) pokrytego śniegiem. Bo ja mam jedynie dreszcze kiedy widzę coś takiego.
I bez względu na to, jak dobry humor będę miała - wystarczy, że spojrzę na termometr za oknem, a tam będzie np. -6... Szkoda gadać.
I kiedy mi ktoś zimą mówi: "dzień dobry", to odpowiadam:"dobry to będzie w maju".
Filmy typu "Lawina" oglądam chętnie w lipcu. Pod warunkiem, że to ciepły i słoneczny lipiec jest!
I kiedy popatrzę na te wszystkie zimy w moim życiu to dużo przykrości mnie spotykało: zawsze było mi za zimno. Bez względu na ilość i jakość odzieży jaką na siebie włożyłam. Kiedy byłam dzieckiem moi potworni rodzice KAZALI mi wychodzić na powietrze. Na sanki. Phiiii... Jakże ja ich wtedy nienawidziłam!!!
A to były czasy kiedy po a) : rodziców się słuchało, a po b) :temperatury w zimie -15 to była norma!
Następna przykrość: ubania zimowe: kombinezony z klapą. Teraz śpią w nich niemowlaki. A myśmy w takich chodzili do przedszkola! Z perspektywy lat wiem i rozumiem, że to była jedyna opcja. Ale jako pięciolatka nad wyraz wstydliwa miałam duże problemy, żeby się z tego"wyplątać" samodzielnie w toalecie. Bo to jeszcze rajtuzy, kiecki... I weź sobie rozepnij z tyłu te guziki...Wrrrr... A potem jeszcze zapnij!!!
I ten szalik zawiązany na twarzy ! oszroniony, mokry od pary z oddechu, OBRZYDLIWY.
I poranne wstawanie: rodzice zaczynali pracę o 6.00, musieli obudzić dwójkę maluchów, ubrać, dostarczyć do przedszkola, a potem dotrzeć do pracy... W sumie jakieś 3 km do pokonania pieszo. Z wyliczenia wychodzi, że musieli nas budzić około 4.00! Nawet nie "bladym świtem", W środku nocy po prostu.
I tu mała dygresja: ja się posłuszna urodziłam i tak mi zostało, mój brat- nie. Więc on się nie budził do momentu, kiedy go stawiali na podłodze w przedszkolu. A jak się już obudził to wrzeszczał, że nie będzie w nocy wstawał. Skutkiem takiego postępowania w krótkim czasie wylądował u dziadków. A ja dalej- w przedszkolu...
A jeszcze: kiedy już byłam całkiem dorosła i miałam własną rodzinę, mieszkaliśmy jakiś czas w "willi z ogródkiem". To taka willa była, że jak przychodziła zima, to wieczorem, po napaleniu w piecu, termometr pokazywał + 36 a rankiem płyn do mycia naczyń zamarzał w butelce!
A potem już mieliśmy prawdziwe mieszkanie. Z centralnym ogrzewaniem: i zimą +11 w pokoju!!!
Teraz wreszcie mam cieplutko.Tak cieplutko, że prawie nie muszę używać kaloryferów. Ale od zawsze śpię przy otwartym oknie. I kiedy zimą trzeba rano wstać , to ten szok termiczny, kiedy wystawiasz stopę spod kołdry...
Nie lubię zimy...
I tylko trzy zimowe zalety (jak wspomniałam na początku...) pozwoliły mi te zimy przeżyć: ciepły piec kaflowy jako stały zimowy element mojego dzieciństwa i moje dwie Córki, które sobie urodziłam późnymi jesieniami. I dzięki temu NIE MUSIAŁAM w zimie z domu wychodzić!!!
A teraz już stara jestem i tym bardziej nie muszę zimą z domu wychodzić. A jak już muszę to się za każdym razem tyle nanarzekam i namarudzę, że mi na tydzień starczy...
A za chwilę lecę do ciepłych krajów, które są podwójnie ciepłe bo po pierwsze klimat tam cieplejszy, a po drugie moje wspaniałe wnuki (jedna Królewna i dwóch Królewiczów) tam mieszkają. I moje serce już czuje się lepiej z powodu tych wszystkich ciepłych uczuć, którymi się wypełnia na myśl, że już niedługo ich zobaczę!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz