piątek, 27 października 2017
Zdrowo
Po wczorajszej, dłuuugiej i efektywnej wycieczce wytworzyło mi się tyle endorfin, że miałam problemy z zaśnięciem.Generalnie cierpię na bezsenność. Długie lata już. Raz jest lepiej - tylko problemy z zaśnięciem, raz gorzej - przez dwa lata nie przespałam ani jednej nocy, drzemałam tylko po kilka minut...
Radzę sobie, jak mogę.
A to baranki przez bramkę przepuszczać wedle kolejności...
A to liczyć od 1 do 100 i z powrotem: w te i wewte
A to mleczko przed snem - kiedyś, bo teraz mnie truje.
A to woda z miodem. Wprawdzie mód jest ohydny ale czegóż się nie robi dla zdrowia.
A to dziurawiec w hektolitrach. Wycisza, uspakaja a dodatkowo likwiduje stany zapalne w człowieku.
Ale są sytuacje, kiedy żaden sposób nie działa i trzeba się uciec do farmakologii. Bo jak mówi mój Pan Doktor Rodzinny - wyspać się trzeba. Choćby raz na jakiś czas.
No i ostatniej nocy wspomagacz okazał się niezbędny.
Na zegarze wybiła 2.00 a ja dalej rześka, choć zmęczona jak nie wiem co. I żadne barany nie pomagają. Od dziurawca popijanego wodą z miodem dokucza mi rozciągniety ponad miarę żołądek.
Podjęłam decyzję: tableteczka na sen.
Wyczołgałam się z łóżka, wysupłałam tabletkę z opakowania (jeszcze je najpierw musiałam znaleźć - od nieużywania gdzieś się starannie schowało!).
Zażyłam.
A ponieważ ona tak od razu nie działa, to pomyślałam, że te 15 minut, które muszę spędzić na czekaniu, wykorzystam czytając ulotkę lekarstwa, które dostałam ostatnio od ortopedy i o którym nic nie wiem, a używam.
No i poczytałam.
Na początek się okazało z owej ulotki, że to lekarstwo ma się nijak do moich dolegliwości...
Zaraz potem, że nie wolno go łączyć z tabletkami nasennymi. Co właśnie uczyniłam.
A potem to już były tylko skutki uboczne i opis tego wszystkiego, co mi grozi jak nie będę przestrzegać wskazań i przeciwwskazań.
Najbardziej mnie ujęło to, że mogę:
-dostać zawału
-mieć objawy grypopodobne
--trudności w przełykaniu
-nadwrażliwość na światło
-wypadanie włosów.
Oczywiście natychmiast mnie to wszystko dopadło. No, może z wyjątkiem wypadania włosów! ;)
Szczególnie mi ten zawał dokuczał!
poleżałam, pozastanawiałam się czy już budzić Romka, czy może poczekać aż objawy będą spektakularne...
A następnie usnęłam...
Ostatnią moją myślą było: albo się wyśpię, albo dostanę tego zawału we śnie i nie będę nikomu głowy zawracać.
Jak widać z dzisiejszej relacji - wyspałam się!
_______________________________________________
"Życzę zdrowia i dobrego humoru! A jeżeli nie można, to tym bardziej"
Za Stefanią Grodzieńską
czwartek, 26 października 2017
W Brennej. Bez Róży i Janka...
A, nie... przepraszam:
Janka wprawdzie nie spotkaliśmy. Ale różę i owszem:
:):):):):):):):):):)
____________________________________________________
Ale: od początku.
Piękny, pochmurny poranek jesienny. I codzienne pytanie:
co robimy?
Do wyboru mieliśmy:
-dzień gospodarczy czyli sprzątanie
-zakopać się w bety i spać do oporu
-pojechać na wycieczkę.
Zrozumiałe, że wybraliśmy trzecią opcję!
Wałówka zapakowana:
Wiadomo, że do Brennej! Lubię jesień w górach!
Widoki piękne:
Ogólnie.
_______________
Bardziej szczegółowo - piękniejsze i ciekawsze:
Na "witajcie w Brennej " - jaszczurka.
_______________
Potem grzyby. Niekoniecznie jadalne...
_______________
Rwący potok
_______________
I potok ... stopniowy (po schodach sobie płynie...)
_______________
A tu jesień się z wiosną spotkały :suche liście, szyszka i kwitnące poziomki.
______________________
Spotkaliśmy cudny domek. Nawet basen miał prawdziwy!Choć mnie zauroczył dach z trawy... Postanowiliśmy się wprowadzić... Okazało się, że zamieszkały. :(:(:(
____________________
Idę!
A tu się okazało, że przeszłam 5 kilometrów!
_________________________________________________
Po drodze jeszcze Romek postanowił obfotografować ... mech. (No, ma takie dziwne potrzeby).
Mech rósł sobie na kamiennym płocie:
Bardzo ładnie rósł, cały płot zarósł starannie...
A z płotem było domostwo. I ogródeczek. I dwa psiaki. Małe ale groźne i hałaśliwe. A w płocie była brama. Otwarta. A ja się panicznie psów boję.
Mówię do Romka: chodź stąd bo cię któryś z tych kundli złapie za siedzenie...
A Romek: złapie??? musiałby tu z taboretem przylecieć!
_______________________________________________
A na koniec postanowiliśmy jednak Różę i Janka odwiedzić! Choć wiedzieliśmy, że Ich nie ma. Ale nadzieja umiera ostatnia...
Nie było:
Romek to był aż tak zdeterminowany:
Ale Mu wytłumaczyłam, że jak przelezie przez ten płot, to co najwyżej się może wody ze studni napije, bo tam wszystko pozamykane. A włamywać się nie będzie!
Zrozumiał. Zrezygnował.
Na kawę pojechaliśmy do "Bajki". Kawa szatańsko mocna. Polecam. Ciastka też mają dobre.
Janka wprawdzie nie spotkaliśmy. Ale różę i owszem:
____________________________________________________
Ale: od początku.
Piękny, pochmurny poranek jesienny. I codzienne pytanie:
co robimy?
Do wyboru mieliśmy:
-dzień gospodarczy czyli sprzątanie
-zakopać się w bety i spać do oporu
-pojechać na wycieczkę.
Zrozumiałe, że wybraliśmy trzecią opcję!
Wałówka zapakowana:
ruszamy!
Wiadomo, że do Brennej! Lubię jesień w górach!
Widoki piękne:
Ogólnie.
_______________
Bardziej szczegółowo - piękniejsze i ciekawsze:
Na "witajcie w Brennej " - jaszczurka.
_______________
Potem grzyby. Niekoniecznie jadalne...
_______________
Rwący potok
_______________
I potok ... stopniowy (po schodach sobie płynie...)
_______________
A tu jesień się z wiosną spotkały :suche liście, szyszka i kwitnące poziomki.
______________________
Spotkaliśmy cudny domek. Nawet basen miał prawdziwy!Choć mnie zauroczył dach z trawy... Postanowiliśmy się wprowadzić... Okazało się, że zamieszkały. :(:(:(
____________________
Idę!
A tu się okazało, że przeszłam 5 kilometrów!
_________________________________________________
Po drodze jeszcze Romek postanowił obfotografować ... mech. (No, ma takie dziwne potrzeby).
Mech rósł sobie na kamiennym płocie:
Bardzo ładnie rósł, cały płot zarósł starannie...
A z płotem było domostwo. I ogródeczek. I dwa psiaki. Małe ale groźne i hałaśliwe. A w płocie była brama. Otwarta. A ja się panicznie psów boję.
Mówię do Romka: chodź stąd bo cię któryś z tych kundli złapie za siedzenie...
A Romek: złapie??? musiałby tu z taboretem przylecieć!
_______________________________________________
A na koniec postanowiliśmy jednak Różę i Janka odwiedzić! Choć wiedzieliśmy, że Ich nie ma. Ale nadzieja umiera ostatnia...
Nie było:
Romek to był aż tak zdeterminowany:
Ale Mu wytłumaczyłam, że jak przelezie przez ten płot, to co najwyżej się może wody ze studni napije, bo tam wszystko pozamykane. A włamywać się nie będzie!
Zrozumiał. Zrezygnował.
Na kawę pojechaliśmy do "Bajki". Kawa szatańsko mocna. Polecam. Ciastka też mają dobre.
środa, 11 października 2017
Donosiciel Społeczny donosi...
Taka sytuacja:
Miejsce:
parking osiedlowy
Bohaterowie:
Starsze małżeństwo(nazwijmy ich A,B)
i Sąsiad tychże (taki blokowy, którego zna się z "dzień dobry" raptem) - C
Okoliczności:
autko, które odmówiło posługi z powodu rozładowanego akumulatora.
Dialog:
C: dzień dobry
AB: dzień dobry
A: sąsiedzie, ma pan prąd, bo mi się akumulator rozładował.
C : jak ma pan kable, to pomogę.
Okazuje się, że kable w bagażniku, a bagażnika nie da się otworzyć, bo ... akumulator się rozładował.
C: ale jak coś ważnego, to ja podwiozę (jakoś tak to było, nie mogłam zbyt nachalnie podsłuchiwać...)
A: nie, nie, poradzimy sobie. Zresztą to żony wina, to przez nią się ten akumulator rozładował.
Lojalny, kochający mąż.
I jaki czuły sąsiad!Jak doniósł pięknie! Zadbał, żeby sąsiad miał świadomość, że to przez tę durną babę pan A ma teraz problemy. I żeby sobie sąsiad nie pomyślał, że to on, A, taki nierozgarnięty jest, że dopuścił do rozładowania akumulatora.Wszak on zawsze w porządku jest.
No bardzo jest!!! Jak się żona zdenerwuje i zaczyna krzyczeć to ma zwyczaj mówić:"przestań bo sąsiedzi usłyszą."
Hihi! Słyszałam nieraz jak to mówi!
Miejsce:
parking osiedlowy
Bohaterowie:
Starsze małżeństwo(nazwijmy ich A,B)
i Sąsiad tychże (taki blokowy, którego zna się z "dzień dobry" raptem) - C
Okoliczności:
autko, które odmówiło posługi z powodu rozładowanego akumulatora.
Dialog:
C: dzień dobry
AB: dzień dobry
A: sąsiedzie, ma pan prąd, bo mi się akumulator rozładował.
C : jak ma pan kable, to pomogę.
Okazuje się, że kable w bagażniku, a bagażnika nie da się otworzyć, bo ... akumulator się rozładował.
C: ale jak coś ważnego, to ja podwiozę (jakoś tak to było, nie mogłam zbyt nachalnie podsłuchiwać...)
A: nie, nie, poradzimy sobie. Zresztą to żony wina, to przez nią się ten akumulator rozładował.
Lojalny, kochający mąż.
I jaki czuły sąsiad!Jak doniósł pięknie! Zadbał, żeby sąsiad miał świadomość, że to przez tę durną babę pan A ma teraz problemy. I żeby sobie sąsiad nie pomyślał, że to on, A, taki nierozgarnięty jest, że dopuścił do rozładowania akumulatora.Wszak on zawsze w porządku jest.
No bardzo jest!!! Jak się żona zdenerwuje i zaczyna krzyczeć to ma zwyczaj mówić:"przestań bo sąsiedzi usłyszą."
Hihi! Słyszałam nieraz jak to mówi!
środa, 3 maja 2017
Znowu TO zrobił
Wolny dzień dziś!
Wprawdzie my wolne dni mamy już jakiś czas. Ale ten dzisiejszy nastroił nas na wycieczkę. Ale nie taka "kijkową" tylko raczej objazdową.
Postanowiliśmy tropem ruinek pojeździć. A jak nam się coś spodoba - przystanąć i ewentualnie wysiąść i obfotografować...
Jak postanowiliśmy, tak uczyniliśmy.
Jedziemy.
Przed siebie.
Planu żadnego.
No i zajechaliśmy!
Proszę bardzo:
Nie przeze mnie, rzecz jasna!
Wprawdzie my wolne dni mamy już jakiś czas. Ale ten dzisiejszy nastroił nas na wycieczkę. Ale nie taka "kijkową" tylko raczej objazdową.
Postanowiliśmy tropem ruinek pojeździć. A jak nam się coś spodoba - przystanąć i ewentualnie wysiąść i obfotografować...
Jak postanowiliśmy, tak uczyniliśmy.
Jedziemy.
Przed siebie.
Planu żadnego.
No i zajechaliśmy!
Proszę bardzo:
Już raz to przeżyłam. Myślałam, że nigdy więcej.
Ale Romek znowu postanowił jechać do Czeskiej Republiki.
A ja znowu bez jakiegokolwiek dowodu tożsamości!
Więc szybciutko wróciliśmy "na Ojczyzny łono":
Jeszcze tylko kamień graniczny obfotografowałam ze wszystkich stron,
znaczy z polskiej strony:
i z czeskiej strony:
oraz miedzę międzypaństwową z międzypaństwową wierzbą:
A potem, "na łez otarcie", pojechaliśmy sobie do wsi o wdzięcznej nazwie Gródczanki ażeby obejrzeć w owych Gródczankach dwór.
I okazało się, że jest on całkiem niezrujnowany:
A nawet zamieszkały:
A oto właściciel dworu:
Nikogo więcej nie było widać... Ale we dworze, święto, nie święto, zawsze dużo pracy, pewnie się ludzie rozeszli już do swych obowiązków!
piątek, 17 marca 2017
Emerytury
Tak sobie tu zerknęłam... i okazało się, że już grubo miesiąc minął od mojej wizyty ostatniej.
To wstąpiłam.
Ale jak już tu jestem, to się podzielę dramatem moim osobistym. A także takim, który dzielę z Romkiem.
Zacznę od wspólnego:
Komputer nasz postanowił iść na emeryturę. Tak myślimy. Łupie go w krzyżu, chodzi pomaleńku, na monitor zaniemógł... wyłącza się sam - komputer. Bo monitor to się akurat nie chce włączyć. Troszkę jakby początki Alzhaimera obserwujemy...
No, ja rozumiem, stary już jest. Ale o emeryturze się myśli z wyprzedzeniem! Romek na przykład przez rok odliczał kiedy ta cudowna chwila nastąpi.
A on - żeby w ciągu tygodnia się tak zestarzeć?!?!?!?!
Jeszcze tylko mam cichuteńką nadzieję, że może on, ten komputer urlopu tylko potrzebuje...
A jak nie, to może jak Nasz Zięć Ukochany w czerwcu tu dotrze, to go wskrzesi czy tam zreanimuje. Już raz Mu się udało. A wszak do trzech razy sztuka.
Większy problem mam ja:
Mój najcudowniejszy, najukochańszy, najbystrzejszy, w ogóle NAJ czytnik się popsuł. Troszeczkę tylko wprawdzie. Ale jednak! Spadł z krzesełka. Wysoko nie było. Nawet nie spadł, raptem się ześliznął...
I ma teraz ranę na ekraniku.
I żeby to była otwarta rana... To takie obrażenie wewnętrzne jest. Które powoduje brak tekstu na ekranie. I ja się muszę DOMYŚLAĆ.
Na razie się domyślam. Bo to tylko jedna linijka jest. A raczej jej nie ma :) :(
Ale co zrobię jak się to rozplęgnie na cały ekran?
A poza tym to ja jestem estetka.
Nie lubię pozaginanych rogów w książkach. Nawet w gazetach.
To jak mam akceptować taki ekran pozaginany?
Ale, z drugiej strony: 4 lata mi służył. Bez szemrania, bez buntów żadnych. Zawsze chętny, zawsze uczynny, zawsze w gotowości...
To co: emerytura?
To wstąpiłam.
Ale jak już tu jestem, to się podzielę dramatem moim osobistym. A także takim, który dzielę z Romkiem.
Zacznę od wspólnego:
Komputer nasz postanowił iść na emeryturę. Tak myślimy. Łupie go w krzyżu, chodzi pomaleńku, na monitor zaniemógł... wyłącza się sam - komputer. Bo monitor to się akurat nie chce włączyć. Troszkę jakby początki Alzhaimera obserwujemy...
No, ja rozumiem, stary już jest. Ale o emeryturze się myśli z wyprzedzeniem! Romek na przykład przez rok odliczał kiedy ta cudowna chwila nastąpi.
A on - żeby w ciągu tygodnia się tak zestarzeć?!?!?!?!
Jeszcze tylko mam cichuteńką nadzieję, że może on, ten komputer urlopu tylko potrzebuje...
A jak nie, to może jak Nasz Zięć Ukochany w czerwcu tu dotrze, to go wskrzesi czy tam zreanimuje. Już raz Mu się udało. A wszak do trzech razy sztuka.
Większy problem mam ja:
Mój najcudowniejszy, najukochańszy, najbystrzejszy, w ogóle NAJ czytnik się popsuł. Troszeczkę tylko wprawdzie. Ale jednak! Spadł z krzesełka. Wysoko nie było. Nawet nie spadł, raptem się ześliznął...
I ma teraz ranę na ekraniku.
Ale co zrobię jak się to rozplęgnie na cały ekran?
A poza tym to ja jestem estetka.
Nie lubię pozaginanych rogów w książkach. Nawet w gazetach.
To jak mam akceptować taki ekran pozaginany?
Ale, z drugiej strony: 4 lata mi służył. Bez szemrania, bez buntów żadnych. Zawsze chętny, zawsze uczynny, zawsze w gotowości...
To co: emerytura?
wtorek, 7 lutego 2017
Miłość. Nie mylić ze współczuciem.
Nowy materac.
Nowe łóżko.
Nowa sypialnia.
W tej kolejności nastąpiły zmiany.
Materac cud-miód.
Łóżko, z którego muszę zeskakiwać. Ale nic to... Zawsze jakaś gimnastyka!
Sypialnia... No cóż raczej sypialnio-coś. Jako, że nigdzie indziej nie mieści się router (bo kabel za krótki) i komputer (bo stacjonarny i biurko, na którym stoi, potrzebuje swego kawałka podłogi).
I regał, z którego wyprowadziłam książki (bo mi się kurzem ciężko oddycha. A on szybszy jest w gromadzeniu się niż ja w likwidowaniu go!)
I tak sobie egzystujemy.
Po kilku pierwszych nocach budziłam się z potwornym bólem głowy.
Ale ponieważ w tym czasie zmieniłam, prócz warunków spania, również tabletki, których muszę używać codziennie - kładłam to (ból poranny) na karb owej zmiany leków.
Okazało się - nie!
No, to może mój nowy śliczny, "pamiętający materac"?
Okazało się - nie!
Metodą dedukcji i wiadomości zdobytych u wujka Google doszłam, że to może te fale co ganiają od routera poprzez komputer do monitora...
Podzieliłam się tym odkryciem z Romkiem. Wyśmiał mnie mówiąc, że jak wszystko wyłączone to i tak różne fale latają.
Jednak zmusiłam go do cowieczornego wyłączania zasilania.
Pojęczał (bo co On będzie robił jak ja śpię rano a On bez internetu), powłóczył nogami... ale wyłączał. Jak nie On, to ja.
A wczoraj zapomnieliśmy. Oboje.
Przespałam noc i wstałam rano ... tak, z okropnym bólem głowy.
Podzieliłam się tą informacją z Romkiem.
"Biedna" powiedział?
Może "tabletkę wzięłaś?" zapytał?
Ewentualnie: "jak się teraz czujesz?"
Haha! Hahaha! Hahahaha!
"Jak tak będziemy codziennie wyłączać, to to gniazdko długo nie wytrzyma!" powiedział.
Biedne gniazdko...
Tragedia. Łzy ronię!
Nowe łóżko.
Nowa sypialnia.
W tej kolejności nastąpiły zmiany.
Materac cud-miód.
Łóżko, z którego muszę zeskakiwać. Ale nic to... Zawsze jakaś gimnastyka!
Sypialnia... No cóż raczej sypialnio-coś. Jako, że nigdzie indziej nie mieści się router (bo kabel za krótki) i komputer (bo stacjonarny i biurko, na którym stoi, potrzebuje swego kawałka podłogi).
I regał, z którego wyprowadziłam książki (bo mi się kurzem ciężko oddycha. A on szybszy jest w gromadzeniu się niż ja w likwidowaniu go!)
I tak sobie egzystujemy.
Po kilku pierwszych nocach budziłam się z potwornym bólem głowy.
Ale ponieważ w tym czasie zmieniłam, prócz warunków spania, również tabletki, których muszę używać codziennie - kładłam to (ból poranny) na karb owej zmiany leków.
Okazało się - nie!
No, to może mój nowy śliczny, "pamiętający materac"?
Okazało się - nie!
Metodą dedukcji i wiadomości zdobytych u wujka Google doszłam, że to może te fale co ganiają od routera poprzez komputer do monitora...
Podzieliłam się tym odkryciem z Romkiem. Wyśmiał mnie mówiąc, że jak wszystko wyłączone to i tak różne fale latają.
Jednak zmusiłam go do cowieczornego wyłączania zasilania.
Pojęczał (bo co On będzie robił jak ja śpię rano a On bez internetu), powłóczył nogami... ale wyłączał. Jak nie On, to ja.
A wczoraj zapomnieliśmy. Oboje.
Przespałam noc i wstałam rano ... tak, z okropnym bólem głowy.
Podzieliłam się tą informacją z Romkiem.
"Biedna" powiedział?
Może "tabletkę wzięłaś?" zapytał?
Ewentualnie: "jak się teraz czujesz?"
Haha! Hahaha! Hahahaha!
"Jak tak będziemy codziennie wyłączać, to to gniazdko długo nie wytrzyma!" powiedział.
Biedne gniazdko...
Tragedia. Łzy ronię!
piątek, 27 stycznia 2017
Pod górkę
Dałam sobie czas. Dużo czasu. Żeby ochłonąć. Żeby się zdystansować. Żeby się tak ustawić w myśleniu, żeby nie dokuczało, nie przeszkadzało, żeby nie było przykro i nie było żal.
Porozmawiałam ze swoją córką. Która udzieliła mi rady. Wielu rad.
I tak oto dotarłam do końca problemu.
Końcem problemu jest ta oto pisanina w której podsumuję wydarzenia, moje przemyślenia i decyzje które podejmuję w tej konkretnej sprawie.
Ktoś się nie umie zachować. Komuś zabrakło empatii. Za to myśli, że jest ważniejszy "niż maggi w zupie" (określenie Mego Męża, które uwielbiam wprost!) i uważa, że może mi udzielać pouczeń. Ktoś się musi dowartościować. Bo długo czuł się niczym i teraz to nadrabia. Ale nie będzie tego robił moim kosztem.Komuś się wydaje, że teraz już wie wszystko i może być przewodnikiem duchowym dla innych. Ale nie dla mnie. Ja mam swoje autorytety.
Jestem wściekła! I chociaż mam świadomość, że przesadzam, to ani myślę przestać. bo się muszę wygadać. Potem mi przejdzie. I pewnie będę miała kaca moralnego. Bo może jestem w tym momencie niesprawiedliwa w swoich osądach. Ale jestem również rozżalona.
Bo to wszystko, co napisałam, obserwuję już od jakiegoś czasu. Tylko zawsze patrzyłam z życzliwością, ze zrozumieniem i współczuciem. I wszelkie niewłaściwe wobec mnie zachowania tłumaczyłam. Różnie.Ale zawsze na korzyść owej OSOBY. A teraz mi się już nie chce. Już mam dość. I czas, który sobie dałam - nie pomógł. Tym razem nie udało się, to co stosowałam po wielokroć w takich sytuacjach. Tłumaczenie sobie, że ów ktoś już taki jest. Niech sobie będzie. Ja w tym dalej uczestniczyć nie zamierzam.
Są w moim otoczeniu ludzie życzliwi, empatyczni i uprzejmi.
Dlaczego mam znosić takich, którzy wprawdzie są życzliwi i uprzejmi ale z pewnością nie empatyczni?!
Mnie przede wszystkim empatii potrzeba w kontaktach z innymi. Sama staram się ze wszystkich sił nie sprawiać nikomu przykrości. I uważam, że mam prawo oczekiwać tego od innych.
A jak nie, to nie!
Mogłaby na przykład zadzwonić i powiedzieć, że jest mi przykro bo .......................................
Ale nie zrobię tego dlatego, że dowiem się wtedy, że to z troski i że intencje dobre i że przeprasza...
A ja nie potrzebuję.
Bo "przepraszam" mam (jak Emilki nauczyciel) "całą piwnicę i nawet się toto palić nie chce."
I kończąc już przechodzę do wniosków. I nie takich, że "patrz na to jak na teatr", że nie przejmuj się, że trudno, takie jest życie i tacy są ludzie.
Nie. Moje wnioski tym razem będą inne.
*Zamknąć dziób i się nie odzywać. Najlepiej na żaden temat.
*Odpowiadać na pytania. Najlepiej "tak" lub "nie".
*Usilnie prosić Boga o grubszą skórę na karku.
*Jeszcze bardziej doceniać prawdziwych przyjaciół.
Porozmawiałam ze swoją córką. Która udzieliła mi rady. Wielu rad.
I tak oto dotarłam do końca problemu.
Końcem problemu jest ta oto pisanina w której podsumuję wydarzenia, moje przemyślenia i decyzje które podejmuję w tej konkretnej sprawie.
Ktoś się nie umie zachować. Komuś zabrakło empatii. Za to myśli, że jest ważniejszy "niż maggi w zupie" (określenie Mego Męża, które uwielbiam wprost!) i uważa, że może mi udzielać pouczeń. Ktoś się musi dowartościować. Bo długo czuł się niczym i teraz to nadrabia. Ale nie będzie tego robił moim kosztem.Komuś się wydaje, że teraz już wie wszystko i może być przewodnikiem duchowym dla innych. Ale nie dla mnie. Ja mam swoje autorytety.
Jestem wściekła! I chociaż mam świadomość, że przesadzam, to ani myślę przestać. bo się muszę wygadać. Potem mi przejdzie. I pewnie będę miała kaca moralnego. Bo może jestem w tym momencie niesprawiedliwa w swoich osądach. Ale jestem również rozżalona.
Bo to wszystko, co napisałam, obserwuję już od jakiegoś czasu. Tylko zawsze patrzyłam z życzliwością, ze zrozumieniem i współczuciem. I wszelkie niewłaściwe wobec mnie zachowania tłumaczyłam. Różnie.Ale zawsze na korzyść owej OSOBY. A teraz mi się już nie chce. Już mam dość. I czas, który sobie dałam - nie pomógł. Tym razem nie udało się, to co stosowałam po wielokroć w takich sytuacjach. Tłumaczenie sobie, że ów ktoś już taki jest. Niech sobie będzie. Ja w tym dalej uczestniczyć nie zamierzam.
Są w moim otoczeniu ludzie życzliwi, empatyczni i uprzejmi.
Dlaczego mam znosić takich, którzy wprawdzie są życzliwi i uprzejmi ale z pewnością nie empatyczni?!
Mnie przede wszystkim empatii potrzeba w kontaktach z innymi. Sama staram się ze wszystkich sił nie sprawiać nikomu przykrości. I uważam, że mam prawo oczekiwać tego od innych.
A jak nie, to nie!
Mogłaby na przykład zadzwonić i powiedzieć, że jest mi przykro bo .......................................
Ale nie zrobię tego dlatego, że dowiem się wtedy, że to z troski i że intencje dobre i że przeprasza...
A ja nie potrzebuję.
Bo "przepraszam" mam (jak Emilki nauczyciel) "całą piwnicę i nawet się toto palić nie chce."
I kończąc już przechodzę do wniosków. I nie takich, że "patrz na to jak na teatr", że nie przejmuj się, że trudno, takie jest życie i tacy są ludzie.
Nie. Moje wnioski tym razem będą inne.
*Zamknąć dziób i się nie odzywać. Najlepiej na żaden temat.
*Odpowiadać na pytania. Najlepiej "tak" lub "nie".
*Usilnie prosić Boga o grubszą skórę na karku.
*Jeszcze bardziej doceniać prawdziwych przyjaciół.
sobota, 21 stycznia 2017
Babcia
Dzień Babci!!!
No, to trzeba o Babciach.
O Moich Babciach.
O Romka babciach wspomnę tylko, że posiadał On ich w sumie pięć. Z czego dwie prawdziwe a pozostałe "babciochy". Jak się zapewne łatwo domyślić - jest to odpowiednik macochy.
Licząc w ten sposób - ja miałam cztery.
To też sporo. Biorąc pod uwagę, że Moja Teściowa będąc dzieckiem zastanawiała się skąd ludzie mają babcie.Bo dzieci w szkole ciągle mówiły o swoich babciach. A Ona nawet nie wiedziała, kto to taki jest, ta babcia.
Chcę dziś powspominać Moją Babcię.W nomenklaturze Romka - babciochę. Jedyną, która miałam na codzień. A właściwie to "od święta". Bo świętem były dla mnie zawsze wszystkie ferie, wakacje i inne dni wolności, które spędzałam u Dziadków.
A Babcia Moja była szczególną osobą. Druga żona. W "posagu" dostałą dwójkę dzieci: Danielę i Zygmunta Co jedno to większy oryginał. Szczególnie Daniela. Wiem, boć to Moja Mamusia.O takich się mówi "żywe srebro". Z tym, że na Danielę tego srebra wyszło tak z półtorej tony. Na Zygmunta zresztą niewiele mniej. Potem jeszcze trójka dzieci przyszła na świat.
A Babcia Moja...Spokojna, łagodnego usposobienia, małomówna. Ale wszystkich trzymała mocną ręką. I zawsze było tak, jak chciała.Nikt Jej się nie sprzeciwił. Nikomu to do głowy nie przyszło. Szara Eminencja po prostu.
Hmmm... Kiedy tak o tym teraz rozmyślam - to gdyby nie fakt, że żadne więzy krwi, a co za tym idzie i geny - to musiałabym powiedzieć ,że Paulinka moja się w Nia wdała.
A Moja Babcia do swojej pasierbicy (Danieli) kiedy ta wychodziła za mąż, mówiła: "musisz mieć najpiękniejszą suknię . I najdłuższy welon. Nikt nie powie, że jak nie masz matki, to nawet Cię nie miał kto porządnie za mąż wydać."
No i miała Daniela najpiękniejsza suknię i najdłuższy welon!
Babcia Moja oprócz zabiegów typowo domowych, dużo czasu spędzała na cmentarzu. Nie, żeby jakoś to specjalnie lubiła. Po prostu - miała wiele grobów rodzinnych, którymi się opiekowała. Mieszkała w takim miejscu, gdzie groby musiały być tak samo zadbana jak mieszkania czy obejścia. Więc średnio raz na 2 tygodnie szłyśmy tam sprzątać i czyścić i sadzić i podlewać, co urosło.
I potem, jak wracałam do rodziców i opowiadałam dzieciom, że byłam z Babcią na cmentarzu u Babci, to się strasznie dziwiły. A niektóre nawet mówiły, że kłamię.
A ja naprawdę przez długi czas nie pojmowałą o co im chodzi. Wszak chodziłam z Babcią na grób Babci.
A na dodatek obie miały na imię Marianna!
Zabierała mnie do kościoła. Do którego chodziła nader często i chętnie.
Ja nie. Mnie się dłużyło i nudziło. I w związku z tym przytulała mnie i pozwalała drzemać.
Byłam najstarszą wnuczką.Po mnie było wnucząt jeszcze 16. I nigdy nie odzcułam, że jestem mniej ważną wnuczką niż którekolwiek następne wnuczę.Myślę, że żadne z całej siedemnastki nigdy nie czuło się mniej ważne czy mniej kochane. Ale to trzeba by się innych pytać.
Dobrą miałam Babcię. I długo Ją miałam. Bo aż 23 lata.
No, to trzeba o Babciach.
O Moich Babciach.
O Romka babciach wspomnę tylko, że posiadał On ich w sumie pięć. Z czego dwie prawdziwe a pozostałe "babciochy". Jak się zapewne łatwo domyślić - jest to odpowiednik macochy.
Licząc w ten sposób - ja miałam cztery.
To też sporo. Biorąc pod uwagę, że Moja Teściowa będąc dzieckiem zastanawiała się skąd ludzie mają babcie.Bo dzieci w szkole ciągle mówiły o swoich babciach. A Ona nawet nie wiedziała, kto to taki jest, ta babcia.
Chcę dziś powspominać Moją Babcię.W nomenklaturze Romka - babciochę. Jedyną, która miałam na codzień. A właściwie to "od święta". Bo świętem były dla mnie zawsze wszystkie ferie, wakacje i inne dni wolności, które spędzałam u Dziadków.
A Babcia Moja była szczególną osobą. Druga żona. W "posagu" dostałą dwójkę dzieci: Danielę i Zygmunta Co jedno to większy oryginał. Szczególnie Daniela. Wiem, boć to Moja Mamusia.O takich się mówi "żywe srebro". Z tym, że na Danielę tego srebra wyszło tak z półtorej tony. Na Zygmunta zresztą niewiele mniej. Potem jeszcze trójka dzieci przyszła na świat.
A Babcia Moja...Spokojna, łagodnego usposobienia, małomówna. Ale wszystkich trzymała mocną ręką. I zawsze było tak, jak chciała.Nikt Jej się nie sprzeciwił. Nikomu to do głowy nie przyszło. Szara Eminencja po prostu.
Hmmm... Kiedy tak o tym teraz rozmyślam - to gdyby nie fakt, że żadne więzy krwi, a co za tym idzie i geny - to musiałabym powiedzieć ,że Paulinka moja się w Nia wdała.
A Moja Babcia do swojej pasierbicy (Danieli) kiedy ta wychodziła za mąż, mówiła: "musisz mieć najpiękniejszą suknię . I najdłuższy welon. Nikt nie powie, że jak nie masz matki, to nawet Cię nie miał kto porządnie za mąż wydać."
No i miała Daniela najpiękniejsza suknię i najdłuższy welon!
Babcia Moja oprócz zabiegów typowo domowych, dużo czasu spędzała na cmentarzu. Nie, żeby jakoś to specjalnie lubiła. Po prostu - miała wiele grobów rodzinnych, którymi się opiekowała. Mieszkała w takim miejscu, gdzie groby musiały być tak samo zadbana jak mieszkania czy obejścia. Więc średnio raz na 2 tygodnie szłyśmy tam sprzątać i czyścić i sadzić i podlewać, co urosło.
I potem, jak wracałam do rodziców i opowiadałam dzieciom, że byłam z Babcią na cmentarzu u Babci, to się strasznie dziwiły. A niektóre nawet mówiły, że kłamię.
A ja naprawdę przez długi czas nie pojmowałą o co im chodzi. Wszak chodziłam z Babcią na grób Babci.
A na dodatek obie miały na imię Marianna!
Zabierała mnie do kościoła. Do którego chodziła nader często i chętnie.
Ja nie. Mnie się dłużyło i nudziło. I w związku z tym przytulała mnie i pozwalała drzemać.
Byłam najstarszą wnuczką.Po mnie było wnucząt jeszcze 16. I nigdy nie odzcułam, że jestem mniej ważną wnuczką niż którekolwiek następne wnuczę.Myślę, że żadne z całej siedemnastki nigdy nie czuło się mniej ważne czy mniej kochane. Ale to trzeba by się innych pytać.
Dobrą miałam Babcię. I długo Ją miałam. Bo aż 23 lata.
MOJA BABCIA
poniedziałek, 2 stycznia 2017
Wolność
Z Nowym Rokiem nowym krokiem.
Tak, tak! Nowy rok dla wszystkich:
życzenia
nadzieje
zobowiązania
i te, co się podejmuje i nie realizuje: postanowienia
obietnice składane samemu sobie i innym
Nowy Rok się zaczął...
A dla mnie z TYM akurat - nowe życie.
I to mnie przeraża.
Bo ostatni raz nowe życie zaczynałam 41 lat temu!
Za mąż sobie wychodziłam.
To było wyzwanie!
Myślałam, że największe w moim życiu.
Ale potem stanęłam jeszcze przed paroma wyzwaniami: dzieci, praca, przeprowadzki, wnuki....
I każde z tych wyzwań wydawały się ogromne i nie do przeżycia.
Ale przeżyłam i żyję.
I byłam przekonana, że już nic, żaden przewrót mnie nie czeka.
Aż tu nagle wyskoczyła Romkowa emerytura. NAGLE !!! Bardzo NAGLE! I bardzo niespodziewanie.
I co ja mam teraz zrobić? Jak się znaleźć w tej nowej rzeczywistości? W której mi się Romek kręci pod nogami i objawia nie tam, gdzie powinien i nie wtedy, kiedy się go spodziewam.
A poza tym: całe lata przyuczania wzięły w łeb.
Muszę wszystko przeprogramować!
Ale ja nie mam 40 lat, żeby Go na nowo przyuczać!
A do tego jeszcze dylemat: jak zagospodarować to 10 godzin Jego wolności???
Tak, tak! Nowy rok dla wszystkich:
życzenia
nadzieje
zobowiązania
i te, co się podejmuje i nie realizuje: postanowienia
obietnice składane samemu sobie i innym
Nowy Rok się zaczął...
A dla mnie z TYM akurat - nowe życie.
I to mnie przeraża.
Bo ostatni raz nowe życie zaczynałam 41 lat temu!
Za mąż sobie wychodziłam.
To było wyzwanie!
Myślałam, że największe w moim życiu.
Ale potem stanęłam jeszcze przed paroma wyzwaniami: dzieci, praca, przeprowadzki, wnuki....
I każde z tych wyzwań wydawały się ogromne i nie do przeżycia.
Ale przeżyłam i żyję.
I byłam przekonana, że już nic, żaden przewrót mnie nie czeka.
Aż tu nagle wyskoczyła Romkowa emerytura. NAGLE !!! Bardzo NAGLE! I bardzo niespodziewanie.
I co ja mam teraz zrobić? Jak się znaleźć w tej nowej rzeczywistości? W której mi się Romek kręci pod nogami i objawia nie tam, gdzie powinien i nie wtedy, kiedy się go spodziewam.
A poza tym: całe lata przyuczania wzięły w łeb.
Muszę wszystko przeprogramować!
Ale ja nie mam 40 lat, żeby Go na nowo przyuczać!
A do tego jeszcze dylemat: jak zagospodarować to 10 godzin Jego wolności???
Subskrybuj:
Posty (Atom)