niedziela, 21 grudnia 2014

Moje Święta...

Bombka. Moja. Wspomnienie dzieciństwa. Jedyna, jaka się zachowała:



Taki czas świąteczny nastał... I jakaś potrzeba wspomnień mnie ogarnęła... A tak naprawdę, to mnie Emilka swoją sałatką ziemniaczaną  http://mil-owo.blogspot.com/2014/12/nadchodza-takie-swieta.html zainspirowała i poczułam nieprzepartą potrzebę powspominania... A że lata lecą, to i wspomnień sporo się nazbierało. W różnych  dziedzinach. Ale dziś będą wspomnienia Bożonarodzeniowe...
 A jak Boże Narodzenia to choinka...
A jak choinka to prezenty...
 Moje najwcześniejsze wspomnienia to Święta spędzane u Dziadków... Czas najcudowniejszy bo wśród ludzi, którzy mnie absolutnie, bezgranicznie i na jakieś milion procent kochali i akceptowali.
Jak to Dziadkowie mają we zwyczaju. A ponieważ, prócz Dziadków były tam również moje Ciotki, niewiele starsze ode mnie - to czegóż więcej dziecku do szczęścia trzeba! Jeszcze jak się jest "oczkiem w głowie" całej rodzinki... Która pozwala na wszystko... albo nawet więcej*
Z tamtego najodleglejszego czasu pamiętam wielką choinkę z bombkami, łańcuchami, anielskim włosiem, cukierkami, jabłuszkami i orzechami... I z czymś jeszcze: ze świeczuszkami umieszczonymi w malutkich koszyczkach przypinanych do gałązek. I te właśnie kolorowe koszyczki na klips jak klamerka z kolorowymi malutkimi świeczkami najbardziej mnie intrygowały... Dawały cudne migające światełko, odbijające się w bombkach i dla mnie były najpiękniejszym elementem na choince.
Do dziś, kiedy widzę taki stary uchwyt na świeczkę choinkową, ogarnia mnie wzruszenie i zawsze myślę o choince u Dziadków.
Tam też (i tyko tam) śpiewało się kolędy.
Prezenty także były. Ale ich nie pamiętam. Wszak to parę ładnych lat minęło.
I tu wskazówka dla dzisiejszych rodziców i dziadków:
Wasze dzieci i wnuki, po latach, będą pamiętać atmosferę , jaka stworzyliście, a nie prezenty za którymi się uganialiście...
Ale, żeby nie było: prezenty też pamiętam. Dwa. Jeden to był olbrzymi blok rysunkowy i kredki.
A drugi: piękne, drewniane, bardzo kolorowe klocki.
To były prezenty znalezione pod choinką już w moim rodzinnym domu. Prezenty od Rodziców...
Pamiętam moją radość. I tego roku, kiedy znalazła pod choinką blok i kredki. I tego, kiedy znalazłam klocki. Nikt na świecie nie miał tak kolorowych klocków.
Po latach się dowiedziałam, że te klocki, to były stare nasze klocki pracowicie wyremontowane przez moich Rodziców, bo jak mi powiedzieli - mieli wtedy tak mało pieniędzy, że nie stać ich było na żadne prezenty. Ale przecież prezenty pod choinką muszą być!
*****************************************
*****************************************
 Tu była przerwa na wzruszenie i otarcie łezki z oka (wcale nie kpię!)

A potem przyszły inne wspomnienia:
Sprzątanie, sprzątanie, sprzątanie... Mycie wszelkich kryształów i innej zastawy panoszącej się dumnie w różnych kredensach, używanej "od wielkiego dzwonu".
Pastowanie podłóg (kto pamięta pastę, szmatkę i pozdzierane kolana?), mycie okien, trzepanie dywanów, pranie firan...
Gotowanie, gotowanie, gotowanie... Najpierw przytachać do domu te tony wiktuałów, potem je przerobić na tradycyjne potrawy... Moja Mamusia zawsze uważała, że jedzenie jest najważniejszą czynnością w życiu** więc musiało go być dużo i dobre. Przez cały rok. A na Święta: więcej i lepsze.
I kiedy przychodziła wieczerza wigilijna to byłam tak zmęczona, że padałam z nóg i nie miałam ochoty na żadne jedzenie. I już nie lubiłam Świąt. Chciało mi się płakać ze zmęczenia. I dlatego, że musiałam zjeść z każdej potrawy chociaż trochę... A ja jeść nigdy nie lubiłam. A szczególnie nienawidziłam karpia i zupy grzybowej (ulubione dania mojej Mamusi).
Może, jakby mi pozwoliła jeść śledzie z ziemniakami i śmietaną to bym te Święta troszkę bardziej lubiła...
To było moje świąteczne dzieciństwo i młodość.
A potem przyszło dorosłe życie i dorosłe Święta. Pierwsze ważne, to Święta tego roku kiedy wyszłam za mąż. Wigilia u Teściów i ślub kościelny w Święta.
Oczywiście, nie minęły mnie wszelkie "przyjemności " z wcześniejszych lat. Do tego doszedł stres z powodu wizyty i Teściów, która do przyjemnych nie należała. Oraz stres związany z samą uroczystością ślubu kościelnego...
A potem były pierwsze
święta z naszą mała dwuletnią Córeczką, która dyrygowała swoim ojcem ubierającym choinkę ("jeście tu, jeście tu bombka". i na koniec "mozie być").
 Święta, przed którymi nie było sprzątania ani gotowania...
Sprzątania nie było bośmy krótko przed świętami przeprowadzili się na "własne śmieci".
A gotowania nie było bo nie było ani pieniążków ani możliwości, żeby coś kupić. Mieliśmy kawałek karkówki, upieczony i  przysłany nam w garnku przez moją Mamusię z drugiego końca Polski. I murzynka.
A potem były różne Święta... Wesołe i smutne. Bez prezentu jedynie dla mnie, bo ktoś nie pomyślał, że można... Z prezentem dla wnuczki w postaci umorzonego długu, który zaciągnęli jej rodzice.
W każdym razie żadne już
Święta nie były naznaczone ciężką pracą przy sprzątaniu i gotowaniu. Za to zawsze po
świętach był problem z rozbieraniem choinki. Stała i stała i stała... Wprawdzie nie była zbyt duża... ale nie mogła stać do Wielkanocy,,, A poza tym: kurz na niej osiadał. Aż któregoś roku Romek znalazł rozwiązanie: zapakował całą choinkę z ozdobami w worek foliowy i schował za tapczan. Na przyszły rok było jak znalazł!
Potem przyszły lata bezchoinkowe: nie było ich zbyt wiele. Zmienił nam się światopogląd i zmienił nam się sposób obchodzenia Świąt.
Ale szczęśliwie, choć światopogląd zmienił man się na stale, po jakimś czasie choinka znów zawitała w naszym domu. Dla drugiej naszej małej córeczki.
Pierwsza jej choinka była malutka, w doniczce, miała około 70 cm wysokości. I przyozdobiliśmy ją klockami i pudełkami po zapałkach owiniętymi w kolorowe papierki.***
I tak życie płynęło... Dzieci rosły, choinka raz była, raz nie... jedzenie było zawsze, choć nie w takich ilościach jak w moim domu rodzinnym. Zawsze też były prezenty. I nigdy użyteczne! I była pełna swoboda. Do tradycji należało, że każdy spędzał Święta jak lubił. Do tradycji także należało, że musi być sałatka. Z buraków. W ilości przynajmniej 5 kg. Do tradycji też należy, że Romek prawie każdą wigilię i któryś świąteczny dzień spędza w pracy. Taki pracowity jest, a co!
Potem przyszedł Rafał. I robił z Emilką pierogi (ja nie umiem). I uszka do barszczu.
I nauczył nas, że prezent musi być niespodzianką. Strasznie się męczyłam przez parę lat... Bo ja nie lubię niespodzianek (bo co będzie jak mi się nie spodoba... :( :( )...
Ale już się nie męczę. Polubiłam niespodzianki. Chociaż dzięki niespodziankowym prezentom Relusia w tamtym roku dostała dwa takie same pierścionki - ode mnie i od Rafała. Ale uznała to za zabawne. I stwierdziła, że świadczy to o naszych brakach w komunikacji... Co prawdą nie jest bo ja żadnych braków w komunikacji z nikim nie mam. A szczególnie z Rafałem!!!
Jak Emilka jeszcze była naszą małą córeczką, to w okolicach Świąt śpiewała nam zawsze kolędy. Często i dużo i takie, których nigdy nie słyszałam. Potem urosła, wyszła za mąż i wyjechała. I już nam nie śpiewa. Ale w tym roku śpiewała dzieciom swoim w charakterze kołysanek. A ja tam byłam i słyszałam. I było miło i świątecznie. Chociaż ani choinki, ani sałatki ziemniaczanej , ani takiej z buraków nie było. Jedynie prezenty były. Bo je tam zawiozłam.
I na koniec anegdota (z życia wzięte):
Romek ma zwyczaj w okolicach Świąt wszelakich składać wszystkim wokół życzenia: paniom w sklepie, sąsiadom, bez mała przechodniom na ulicy. Wszystkim życzy wesołych Świąt.
W minionym roku wychodzi w wigilię do pracy na nockę i mówi do mnie:"cześć".
Zapytałam rozżalona dlaczego wszystkim składa życzenia a dla mnie ma tylko "cześć". A On mi na to: "bo ja ci przez cały rok dobrze życzę."
I na najprawdziwszy koniec:
Wszystkim moim bliskim i dalekim, życzliwym i nieżyczliwym, kochanym i kochającym -
Życzę Wam wszystkiego dobrego. Radosnych Świąt. Nieważne czy z choinką, nieważne czy z prezentami, nieważne z jaką sałatką.
Byleby były to Święta z Panem Jezusem!


----------------------------------------------------------------------------------------------
* serio: któregoś razu nie myłam twarzy przez 2 tygodnie. Dlaczego? Bo nie chciałam.
** dziś tak uważa moja wnuczka Lusia
*** jako, że wraz ze zmianą światopoglądu pozbyliśmy się choinki i ozdóbek. Nie, nie zostaliśmy Świadkami Jehowy :)

piątek, 19 grudnia 2014

O relacjach...

Od pewnego czasu chodzą mi po głowie różne przemyślenia na temat relacji międzyludzkich...
Bo tak: grzmimy i trąbimy jak te relacje zanikają z powodu... z różnych powodów.
Najczęstszym powodem jest nieszczęsny internet. A tam szczególnie facebook.
Bo ludzie zamiast się spotykać, to siedzą przed komputerem i co najwyżej zmieniają statusy na fb. Albo umieszczają wciąż nowe i nowe zdjęcia.
I jeszcze komórka.
Bo kiedyś (KIEDYŚ) to się wychodziło z domu i szło do kogoś na kawę i nie trzeba się było umawiać specjalnie. A dzieci to szły na dwór i do koleżanki/kolegi i nie było problemu.

 I to prawda jest. Tak było. A teraz nie jest.Jest inaczej.
Ale my to "inaczej" sami sobie robimy. Więc DLACZEGO narzekamy?
Czy ktoś nam karze siedzieć na fb?
Czy ktoś nas zmusza do umawiania się przez komórkę?
Takie czasy nastały. I tamte nie wrócą.
Nie wróci "wpadanie " na kawę bez umówienia się wcześniejszego.
I nigdy już nie dowiemy się co słychać u znajomych, z którymi na co dzień nie możemy się spotkać.
Zycie galopuje i trzeba się z tym pogodzić.
I ja się godzę. Ba, nawet uważam, że dobre to jest.
Martwi mnie coś innego.
Martwi mnie mianowicie, że mając te komórki i kontakt na fb, nie mamy potrzeby ani ochoty na relacje.
Nie chce nam się umawiać na tę przysłowiowa kawę.
Nie chcemy ze sobą pobyć. Wystarczy, że zajrzymy na fb...
 Komórki również nie używamy żeby pogadać. Co najwyżej w celu załatwienia jakiejś sprawy. I nieczęsto tą sprawą bywa ustalenie kiedy się spotkamy.
Za to często propozycja spotkania wywołuje falę tłumaczeń dlaczego nie.
I jak tu pielęgnować te relacje?

I teraz kilka wniosków: I postanowień świąteczno-noworocznych ( :))
1. Zweryfikować status, tych, co są przyjaciółmi, co chcą nimi być i co nie mają pojęcia, co to przyjaźń.
2.Dalej używać komórki do rozmów a nie załatwiania spraw.
3.Pielęgnować relacje z przyjaciółmi.
4. Nie narzucać się.
5. Nie być tak nadmiernie wyrozumiałym.

Hmm... w zasadzie to stosuję. Niektóre postanowienia  trzeba jedynie bardziej zintensyfikować.
Ze wskazaniem na punkt 1 i 5 !!!