sobota, 24 lipca 2010

Jutro - urlop!!!

No, dobra. Spakowaliśmy wszystkie olejki, stroje kąpielowe, leżaki, parasole...i inne. Jedziemy na urlop. Jutro, bardzo bladym świtem.Na dziesięć dni. Ale to muszą być fajne dni.
Mam przyjaciółkę. Mieszka w Australii. Również wybiera się na urlop ze swoim mężem. Tyle, że Krysia- na trzy miesiące.
Rozmawiałam z Nią wczoraj i powiedziała mi, że najwięcej konfliktów zdarza się na urlopie. Jako, że przebywa się w tym samym towarzystwie(np. męża) 24 godziny na dobę.
No, cóż, ma rację.
Obiecałam sobie, że jak mnie Romek wyprowadzi z równowagi, to tylko sobie pomyślę:"biedna Krysia..."
no, to :"cieść, pa!!! "jak mówi Mój Wnuczek.

poniedziałek, 19 lipca 2010

!!!

Bolało mnie ucho. Trzy dni... Bardzo. Tak bardzo, że sobie nawet kropelki kupiłam. I używałam. I nie przeszło. A dziś bladym świtem się okazało, że to nie ucho. To REUMATYZM w zawiasie szczękowym się umiejscowił i postanowił mnie informować o zmianie pogody!!!
Durnowato! Jak ja teraz gadać będę???

piątek, 16 lipca 2010

Wspomnieniowo...

Każde dziecko ma swój specyficzny słownik, którego używa zanim osiągnie umiejętność mówienia zrozumiałym językiem. Dzieci w naszej rodzinie również. Są też wydarzenia, o których nigdy nie zapomnimy...
Teraz, po latach, czasem bywa trudno dopasować określone powiedzonko do określonego człowieka ale są powiedzonka czy też słowa, które na zawsze zapisują się w naszej pamięci. Są też sytuacje, które wywołują takie wspomnienia...
Moja Starsza Córka mówiła "abalatka"na herbatkę i "ofuź dzi"(otwórz drzwi) na każde zamknięcie, także zamknięte pudełko czy zamek błyskawiczny.
Do dziś "ofuź dzi" funkcjonuje w naszym domu.
Moja wnuczka piła TYLKO żółte napoje wołając:"uty, uty"w odpowiedzi na pytanie jaki chce soczek. Smak w zasadzie był obojętny!
Moja Młodsza Córka w wieku około 8 lat miała całe podwórko koleżanek o połowę młodszych od siebie, które pukały grzecznie do drzwi i pytały:"wyjdzie Emilka?"
A Mój Wnuk w wieku 1,5 roku nauczył się mówić z przekonaniem:"ide,ide!".
I teraz Mój Mąż za każdym razem kiedy wychodzi z domu mówi:"ide, ide".A kiedy wraca, to pyta: "wyjdzie Emilka?"
A Emilka nie wyjdzie, bo wyszła a mąż ( nie mówiąc"ide, ide") i wcale nie ma zamiaru zaraz wrócić!!!
To tylko my wracamy do wspomnień. Bo nam troszkę smutno tu samym i jak sobie wspomnimy wszystkie "abalatki", "nebelki"(mebelki),"prze plecami"(za plecami) i tym podobne "patki"(a znaczenia tego słowa do dziś nikt nie odkrył), to nam się trochę raźniej robi...

O kwiatach

Lato. Żar się z nieba leje... A ja mam wreszcie kwiatki w skrzynkach na oknach.
Okna mam od południa i zachodu więc kwiatki są niezbędne coby trochę cienia wypracowały.
W pierwotnym założeniu to miała być fasola i pnąca nasturcja. I są. A przynajmniej wyglądają. Wprawdzie nasturcja się mało pnie bo nie wyrosła zbyt wysoka. Ale przy tych temperaturach też by mi się nie chciało. Ani rosnąć ani (tym bardziej) piąć.
To i tak sukces duży jest Mojego Męża i tych roślin. Bo na przykład w tamtym roku w 5 doniczkach obficie obsianych groszkiem pachnącym wyrósł był jeden chwast i jeden krzaczek- mizerny bardzo- tegoż groszku.
Dlatego teraz chuchamy i dmuchamy, doglądamy i podlewamy. A właściwie - Romek to robi. Starannie, z uczuciem, skutecznie...
Tak bardzo, że w doniczkach od 3 dni stoją kałuże. Przy 38 stopniach temperatury.
No i ja się pytam: czy ktoś wie jak wygląda sadzonka ryżu. Bo może to , co ja biorę za fasolę i nasturcję to jakaś odmiana ryżu jest...
Acha, jeszcze jedno...wczoraj Romek odkrył, że kaktus się jakoś dziwnie przechylił...Podejrzewam, że mu również osobowość na ryżową zmienił...Ale to muszę trochę poobserwować.A mam doświadczenie bo sto lat temu sama tak intensywnie kaktusa podlewałam, że po prostu zgnił.
Może Romek będzie lepszy i wyhoduje kaktusy o właściwościach ryżu.

środa, 14 lipca 2010

Dziurawiec

Dziurawiec- -cud natury, ziele szczególnie umiłowane przez Pana Boga - bo wyposażone we wszystkie dary i przez to skuteczne w każdej dolegliwości... I przez Mojego Męża, który na wszelkie swoje i cudze bóle serwuje dziurawiec. To prawda, że z sukcesem!!!
Ale! Jak się tyle tego dziurawca używa (a dobry jest tylko taki własnoręcznie uzbierany), to trzeba mieć go dużo: nazbierać, posuszyć...i przechowywać w odpowiednich warunkach.
Odpowiednie warunki to jest np. poszewka płócienna . Ponieważ poszewka płócienna z jasieczka była zbyt mała na ilości dziurawca jakie posiadał Mój Mąż, natomiast ta ze zwykłej poduszki - za duża - znalazł rozwiązanie: nieużywaną spódniczkę którejś z Moich Córek przerobił na woreczek. I fajnie - bo uszyta była z bawełnianej żorżety - dla niewtajemniczonych: to taki materiał, który wygląda jak pomarszczony przez co się rozciąga i wyżej wymieniony woreczek ma o wiele większą pojemność niż miałby uszyty z płócienka.
Dziurawiec sobie leżał w woreczku jakieś 3 do 5 lat, używany w razie potrzeby. Zawsze skuteczny...
A ja od mniej więcej roku walczę z molami spożywczymi. Wyrzuciłam jakieś pół tony zapasów. Ponaklejałam pułapki, z ulubionej reklamy Mojej Wnuczki, na owe stworzenia. Poustawiałam w newralgicznych punktach pojemniczki z nasionami kminku...Że nie wspomnę o sportach ekstremalnych w postaci biegania wieczorami ze ścierką po mieszkaniu w celu odłowu tego co mi po ekranie telewizora łazi i przeszkadza...
Wiem z internetu, że mole spożywcze są nie do wytępienia jak się już zadomowią...Ale nie dla mnie taka wiedza. NIENAWIDZĘ robali i innych insektów i jestem gotowa spalić chałupę żeby się ich pozbyć.
No i którejś nocy straciłam cierpliwość! Nie, nie rozpaliłam ogniska. Wzięłam się za poszukiwania źródła moich molowych problemów.
Znalazłam!
Dziurawiec Mojego Męża!
Wyrzuciłam do śmieci!
Obudziłam Go i poinformowałam (żeby Mu do głowy nie przyszło wyjąć i zachomikować...)!
Odetchnęłam z ulgą, odpoczywałam w poczuciu dobrze wykonanego obowiązku tudzież zwycięstwa. Romek - jako, że to akurat pora na dziurawiec- nazbierał sobie nowego. Poubolewał, że mało bo susza. Ale zgodził się ze mną, że na nasze potrzeby wystarczy...
I wczorajszego wieczoru się dowiedziałam, że On stary dziurawiec wprawdzie wyrzucił, ale woreczek zostawił. Bo on fajny jest, ten woreczek, a żadnego mola tam nie zauważył...
Kocham Go. Chociaż to trudna miłość jest.

piątek, 9 lipca 2010

Punktualność grzecznością królów

Jaki środek komunikacji jest najbardziej punktualny?
Ten, na który się właśnie spóźniasz!!!
Zauważyłam pewną prawidłowość. Wczoraj ją zauważyłam!!!
Ponieważ nie znoszę się spóźniać- notorycznie czekam. Szczególnie na autobusy, które z mojej wsi zawiozą mnie - gdziekolwiek. Jako, że jeżdżą z częstotliwością jednego na godzinę. Lub 2 w tym samym czasie. Skutkiem takiego - dopasowanego do potrzeb mieszkańców rozkładu jazdy wszelkich środków transportu (komunikacja miejska, pks, pkp) na przystanku o kreślonej godzinie kłębią się tłumy. No- tłumki. Jako, że miasteczko niewielkie jest w zasoby ludzkie ale za to spore dość w zasoby przestrzenne. No i te "zasoby ludzkie" muszą się przemieszczać się po tych zasobach przestrzennych. Zawsze lepiej źle jechać niż dobrze iść, nieprawdaż?
A ponieważ środki transportu z rozkładem jazdy bywają mało kompatybilne- to sobie stoimy i czekamy na przystanku... Ja średnio jakieś 15-20 minut...W zależności od tego, o której dotrę na ów przystanek. Docieram 5-10 minut przed czasem plus obowiązkowe 10 (a bywa i 15 minut) spóźnienia autobusu.
No i właśnie wczoraj wyjątkowo dotarłam na przystanek o 15.30! Jeden autobus był o 15.28, drugi o 15.30. Na rozkładzie tak zapisano. Po ilości ludzi oczekujących (zero !!!) domyśliłam się, że autobusy już odwiedziły tenże przystanek...Ale w moim sercu kołatała się jeszcze nadzieja, że może ...Pokołatała się 20 minut. Następnie zmieniłam przystanek. Odczekałam sobie w pełnym słoneczku następne 30 minut. Wreszcie nadjechał tzw "autobus wycieczkowy", który to autobus zawiózł mnie poprzez wszelkie okoliczne wsie(dlatego wycieczkowy!) beż żadnych już przygód w uprzednio wybrane przeze mnie miejsce. Spóźnioną zaledwie o godzinę!!!
I dobrze. Mi tak. Było przyjść punktualnie 15 minut przed czasem! To nie!!!

poniedziałek, 5 lipca 2010

Zorientowany

Zasiadł był Mój Mąż do komputera...przejrzał najświeższe doniesienia (o miłościwie nam od dziś panującym nowym prezydencie), zajrzał na pocztę...coś tam jeszcze "pozwiedzał"...
I pyta,lekko rozczarowany:"nie napisałaś nic dziś?" myśląc o niniejszym blogu.
No , nie napisałam.
Po chwili słyszę:"ani Paulinka nic nie pisze, ani Emilka".
Szczegół,że one od jakiś 2 tygodni internetu z powodu przeprowadzki nie mają...

czwartek, 1 lipca 2010

Lody wielosmakowe

Z okazji urodzin Romka i prezentu w ramach tychże, zasileni sporym zastrzykiem gotówki(to ten prezent!!!), postanowiliśmy sobie zrobić ucztę. Wprawdzie urodziny Mój Mąż ma dopiero w grudniu, ale wszelkie prezenty z tej okazji przyjmuje jak rok długi...
A więc-uczta- lody koktajlowe o smaku wanilii, ajerkoniaku, kukułki i krówki...do tego ptysie z kremem budyniowym...ufffff....
Po pierwszym kęsie okazało się, że lody zawierają alkohol (bleeeee nie znoszę) po paru następnych, że już mi się ani kęs nie zmieści - zagryzałam ptysiami.
Schowałam resztę lodzika do zamrażalnika "na później".
Najedzona do wypęku i niezbyt zadowolona z alkoholu w jaki przyswoiłam całkiem niechcący, marudzę:" nyje mnie ...i odbija mi się tym ajerkoniakiem".
A na to Mój Mąż :"dobrze, że nie zjadłaś tych o smaku kukułki. Bo jeszcze byś kukała!"
Uwaga ! następny smak - krówka!!!
Czy to znaczy, że jakbym dotarła do końca...