czwartek, 30 kwietnia 2015

Wiosna alegika

Uwielbiam wiosnę!!! Bezapelacyjnie. I całym sercem.
Z jej połaciami zielonych traw (szczególnie między blokami na osiedlu hihi).
Z kobiercami fiołków czy innych stokrotek...(albo forsycji)
Ze świergotem tudzież trelami ptaszków o piątej rano.
Ze słońcem świecącym jak oszalałe.
A Ona tej mojej miłości, niestety, nie odwzajemnia...
Ofiarowując mi ... pyłki.
A z pyłkami trudną wiosenną codzienność...
Bo trzeba o tak wielu rzeczach dodatkowo pamiętać:
- tableteczka codziennie o tej samej porze. Bo lekki poślizg w czasie powoduje hektolitry łez, zatkane betonem zatoki i katar jak stąd do Dubaju. Swoją drogą kiedyś te tableteczki działały w przeciągu 15 minut. A ostatnio potrzebują nawet 2 godzin...
-kropelki do oczu - z powodu jak wyżej.
-ciemne okulary przy każdym wyjściu z domu (to słońce oszalałe!)
- praktycznie kąpiel po każdym powrocie do domu coby pyłki spłukać z włosów głównie (bo inaczej: katar jak stąd do Dubaju, betonik w zatokach, łzy... a, to już było :))
- zamknięte szczelnie okna; żeby tych pyłków jak najmniej się do domu dostało (bo jak się nawdycham, to katar, łzy... itd)
- ciągłe wycieranie wszystkiego na czym osiadły, mimo podjętych przeciwdziałań, te potworne pyłki...
- pamiętanie o wystarczającej ilości środków higienicznych typu: chusteczki papierowe, papier toaletowy, ręczniki kuchenne, chusteczki z materiału... i testowanie owych środków.
I tu mała dygresja: dlaczego producenci owych untensyliów uważają, że chusteczki nie muszą być takie delikatne jak papier toaletowy. Ja to testuję już prawie 30 lat!!! I muszą, muszą być przynajmniej tak samo delikatne. Papier zdecydowanie w tym rankingu wygrywa!

- umieszczanie we wszystkich miejscach newralgicznych owych środków higienicznych - czyli... wszędzie!
bo muszą być na wyciągnięcie ręki: szybko i skuteczne.
I tylko wieczorami, kiedy oglądam w telewizji jakiś melodramat, to nie wiem czy płaczę ze wzruszenia czy może dlatego, że okno zbyt długo było otwarte i się pyłków nazlatywało...
I trwa to jakieś 1-1,5 miesiąca. I jest trudno, ale szczęśliwie: zima zła pooooszła, słońce coraz mocniej przygrzewa, trawka zielona, kwiaty cudowne:  bez, na przykład, albo konwalie, albo piwonie... A te piękne jabłonie kwitnące czy inne drzewa owocowe. A taka magnolia!!!




Żyć, nie umierać!!!
No, to żyję!
Komu by się tam chciało z powodu alergii na pyłki umierać!

środa, 22 kwietnia 2015

Ambicja

Miałam dziś ambitny plan zejścia z mojej górki do sklepu ze szmatkami coby kupić jakąś na spódniczkę dla Lusi.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam.Odziałam się odpowiednio (czytaj: jak zwykle za ciepło), wzięłam kijki w dłoń i poooooszłam!
Pierwsze "schody" zaczęły się zaraz pod blokiem: nie mogłam podjąć decyzji iść "przez tunel"* czy naokoło.
Poszłam przez tunel. I po drodze odkryłam, że "przez tunel" wcale nie jest bliżej niż naokoło. A z całą pewnością trudniej!!!
Bo
po a) droga "przez tunel" to żadna droga w moim rozumieniu, to po prostu wydeptana prze mieszkańców              osiedla, na którym mieszkam, ścieżka skracająca drogę na stację kolejową. Ja tylko częściowo w tę            stronę szłam i drogi mi to nie skróciło.
po b) jak każda ścieżka wydeptana w trawie - jest nierówna! i to ją w moich oczach dyskredytuje na                    wstępie.
po c) wysypano ją różnymi rzeczami (popiół na śniegi i lód zimą, jakiś żwir i kamyki na deszcze wiosenno-            jesienne).
Potem były drugie "schody", prawdziwe, które położono dla wygody  podróżników tunelowych, czyli mojej na przykład. Charakteryzują się tym, że każdy stopień jest innej wysokości. I szerokości. No, nie, może znalazłoby się kilka równych. Ale z całą pewnością nie następują po sobie!!!
A że z owego parowu trzeba wejść pod górkę to, kiedy mi się już to udało ... moja ambicja po konsultacji z moją kondycją powiedziała: "Daj sobie spokój, kobito, idź do fryzjera, masz po drugiej stronie ulicy. Po materiał na spódniczkę Romek cię zawiezie."
Tak zrobiłam.
 Mam nową-starą fryzurę.
I czekam na Romka.
Żeby Mu powiedzieć co mówi moja ambicja.
Tylko tak myślę sobie: co ja za miesiąc zrobię w Górach Stołowych. One troszkę wyższe są niż górka, którą dziś pokonałam. Albo raczej, która pokonała mnie...
----------------------------------------------------
*"przez tunel" to po prostu przez parów, w którym jest wybudowany tunel dla pociągów.A ludzie wierzchem po tunelu wędrują - to dla tych, którzy nie znają realiów w miejscu, w którym żyję.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Lista zakupów

Proszę Romka żeby poszedł do sklepu.
Mówię, co ma kupić. A ponieważ sklerozę ma galopującą i nigdy nie wiadomo co zapamięta, natomiast zawsze wiadomo, że o czymś zapomni, proszę , żeby wziął kartkę i zapisał. Listę zakupów żeby zrobił.
Nie zrobi. Cztery rzeczy ma kupić, nie będzie się wygłupiał.
A z resztą, proszę, zapamiętał:
-ziemniaki i jogurt - do jedzenia
-chusteczki - żeby sobie usta wytrzeć
- wkład do ubikacji - żeby ładnie pachniało i niebieska woda była ... po jedzeniu.
Chyba jednak tę książkę o Nim napiszę...

niedziela, 19 kwietnia 2015

A ja lubię...

... być stara!
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Do zanotowania poniższych przemyśleń zainspirował mnie mój osobisty Pastor. Który to Pastor na dzisiejszym kazaniu zapytał:"czy są tu starsze kobiety?"
I po raz kolejny pomyślałam sobie o tym jak bardzo ludzie nie lubią być starzy. I nie lubią starości.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam 60 lat. Dokładnie za miesiąc.
Mam siwe włosy. Ale to akurat nie jest oznaka starości w moim przypadku, bo mam je już od jakiś 20 lat.
Mam zmarszczki. I jestem z nich dumna, bo sobie na nie zapracowałam.
Nie mam zbyt dużo siły. I zajęcia, które kiedyś wykonywałam w ciągu godziny teraz zajmują mi ... więcej czasu.
Bolą mnie stawy, mam reumatyzm. Miałam go zawsze. Ale kiedyś wchodził i wychodził . Potem wchodził i wędrował. A teraz wchodzi i zostaje. Ale Romek mówi, że jak masz więcej niż 40 lat i nic cię nie boli to znaczy, że nie żyjesz. Mnie boli. Ja żyję!
Ogólnie jestem jak nietoperz: niedowidzę, niedosłyszę i się czepiam. ( szczęśliwie tylko Romka, bo dzieci i wnuki daleko i ciężko się czepiać na odległość!)
Noszę tylko klapki. Bo w tym wieku kiedy się człowiek schyla, żeby zawiązać buty, to się zastanawia co trzeba jeszcze na dole zrobić.
Z fotela ciężko mi wstać. I tu zauważyłam, że wieczorem jestem starsza bo jakiś taki się ten fotel głębszy robi...
No, stara jestem.
Ale ja NAPRAWDĘ lubię być stara.
Bo nie muszę się nigdzie śpieszyć. Danuta Szaflarska powiedziała niedawno, że nie warto się śpieszyć. Bo na końcu zawsze trumna. No cóż... prawda. A zaraz potem życie wieczne u boku Pana Jezusa. I tu bym się troszkę pośpieszyła...
Bo mnie żadne terminy nie gonią.
Bo nie muszę się martwić co mi życie przyniesie ...
Bo wiem, co mi przyniosło:
Romka
Wspaniałe Córki i wspaniałych Zięciów.
I o ile z Córkami to było OCZYWISTE, o tyle z Zięciami to dwa wygrane losy na loterii życia.
No i to, co najważniejsze:
Najcudowniejsze na świecie wnuki.
Ja wiem, dla każdej babci jej wnuki są najcudowniejsze. Ale ja wiem co mam!!! :)
A do tego jeszcze sprawdzonych przyjaciół.
A do tego jeszcze Kościół!!!
A do tego jeszcze absolutny bonus - fajną teściową!
Czy ja to miałam jak byłam młoda???
Romka jedynie.
Cała reszta to była jedna wielka niewiadoma...
To moja osobista starość.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
A na koniec jeszcze jedna myśl:
Jeśli nie chcemy się zestarzeć, jeśli chcemy być "długo młodzi", jeśli chcemy się "młodzi czuć" i że kobietom się lat nie liczy, to DLACZEGO domagamy się szacunku dla starszych? dlaczego oburzamy się na młodzież, która nie ustępuje miejsca w tramwaju? Dlaczego wciąż słychać głosy, że starsi ludzie się w dzisiejszym społeczeństwie nie liczą?
Przecież nie ma starych, tak?!

Ja jestem stara. Ja lubię być stara. I życzę sobie tylko pogody ducha, sprawnego ciała i porządku "pod sufitem"aż pójdę do  Nieba.
Czego z resztą i Wam : tym, co chcą  i tym ,co nie chcą, tym, co są i tym co nie są starzy - życzę!

sobota, 4 kwietnia 2015

Jeść, jeść, jeść!!!


Zawsze lubiłam gotować. I często-gęsto gotowałam np. trzy obiady. Bo w naszej rodzinie gusta jedzeniowe się przeróżnie kształtowały i każdy lubił co innego. A ja, po traumie z dzieciństwa, kiedy to musiałam jeść wszystko i zjeść wszystko, swego męża i swoich dzieci i swoich wnucząt nie będę zmuszać do jedzenia tego, czego nie chcą.I konsekwentnie tego nie robię. Stąd te kilka obiadów w czasie, kiedy nasza rodzinka liczyła więcej niż dwie osoby.
A teraz zostaliśmy sami ...
I zdawałoby się problem (o ile można to nazwać problemem) się rozwiązał.
A ponieważ dla mnie dalej nie problem gotować "co kto lubi", a Romek lubi jeść zgoła co innego niż ja, to nadal gotuję dwa obiady.
Wstęp troszkę przydługi... Ale ważny. WAŻNY!!!
Bo Święta!
No, Święta. No i nie da się ukryć, że choć to ogromnie ważne - NAJWAŻNIEJSZE - Święta, to jeść się chce.
I o ile okna niekoniecznie muszą być umyte, to przygotowanie jedzenia jest nieuniknione.
I tego jedzenia trzeba odpowiednio więcej niż normalnie.
Bo normalnie, to w poniedziałek idę uzupełnić prowiant i gotowe.
Przed wszelkimi świętami jedzenie w sklepach znika ... szybko. A po wszelkich świętach handlowcy uważają, że tyle tego ludziom sprzedali... to nie muszą się, póki co przejmować.
I oni się nie przejmują.
 A ja muszę wstać w środku nocy i lecieć do sklepu, bo koło południa to sobie mogę w mięsnym gołe haki pooglądać. Jak za komuny!
Ale ja na wsi takiej trochę większej mieszkam, to się nie ma co dziwić. I już się przyzwyczaiłam i zakupy robię odpowiednio wcześniej i odpowiednio duże. Wszak nie mogę narazić Romka, że z głodu przy święcie zejdzie...
I tym razem wszystko się odbyło jak zwykle.
Od czwartku znosiliśmy różne wiktuały ażebym mogła przygotować te sałatki, te ciasta, to mięsiwo na cztery "świąteczne" dni. Cztery, bo dziś już niewiele mogłam kupić, a we wtorek jakieś śniadanie Romek do pracy potrzebowałby. I nie polecę do "Biedrony" (ani nigdzie indziej) coby kupić "coś na obiad"!
Zakupilim co trzeba i dziś od bladego świtu (no, dobra, od południa) zaczęłam pichcić.
A to kiełbaskę białą ugotowałam. A to sałatki różne, dla każdego co innego... A to serniczki i inne upiekłam.
Romek mi bardzo pomagał. Bo po raz pierwszy odkąd mieszkamy na Śląsku i odkąd On pracuje na kopalni, był dziś w pracy rano.
Dotąd zawsze w Wielką Sobotę podział obowiązków wyglądał tak, że On do pracy, ja do garów.
I tak nam zeszło to pichcenie do 21.00
I Mój Mąż postanowił zjeść kolację.
Siedzi i myśli ... I pyta (siebie, mnie...) co On chce na tą kolację.
Po długim i odpowiedzialnym namyśle, nie zważając na moje propozycje, wybrał.
Zje sobie jajka w majonezie. (Nie zmieściły się do sałatki)
Dziś na kolację sobie zje. Trzy. Albo cztery.
A resztę zje jutro na śniadanie.
"Same jajka będziesz jadł, jest tyle jedzenia" - mówię.
"To ty nie wiesz, że ja najbardziej lubię jajka w majonezie?!" - zapytał, niebotycznie zdziwiony.
Wiem. Teraz już wiem!
Było ugotować zgrzewkę jaj, postawić słoik majonezu i Święta jak trza!