sobota, 24 grudnia 2016

Co zrobić z tymi genami?

O jeszcze jednej traumie z dzieciństwa opowiem. I jej związku ze współczesnością!
Chociaż określenie "trauma" troszkę jest tu na wyrost...
Ale... co tam!
Otóż... w dawnych czasach, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką (prawie jak bajka, nie?!), miałam Brata. Jako, że ja byłam bardzo nieletnia, to on jeszcze bardziej...
A drugi mój Brat był się właśnie urodził. I może w ramach odszkodowania ( ;) ;) :) ) Rodzice kupili telewizor!
Tak, że za jednym zamachem dorobiliśmy się dwojga nowych domowników.
Obojga w powijakach!
Jeden miał kilka programów: spanie, jedzenie, wydalanie, jedzenie, spanie, wydalanie...
Drugi - tylko jeden i to od 17.00 do 22.00
I o ile ten pierwszy rozwijał swoje możliwości, o tyle ten drugi trwał w swoich skostniale.
Dziś chciałam o tym drugim i mojej "traumie".
Zasiadaliśmy całą rodzinką. I oglądaliśmy. Różne rzeczy. Z pasją i zainteresowaniem.
Ale najpierw trzeba się było przygotować. I te przygotowania polegały na tym, że Moja Mamusia i Mój Brat przynosili sobie łyżeczki, jedno brało cukierniczkę (Mamusia), drugie torebkę z cukrem (Maciek)...
Maciek jeszcze do tego właził pod stół.
Oglądali i jedli ten cukier! Łyżeczka za łyżeczką...
Wyjadali starannie...
Gryźli...
Chrupali...
Chrzęścili...
I trzeszczeli...
A ja cierpiałam.
Bo nie dość, że nienawidziłam cukru, to jeszcze ten dźwięk, zagłuszający mi odbiór filmu!!!
Dźwięk, którego się nie da opisać. Trzeba usłyszeć!!! Wrażenia niezapomniane. Do końca życia!
Potem urosłam, wyprowadziłam się i lata całe nikt cukru nie nadużuwał!
Romek wprawdzie lubi gryźć... ale na szczęście nie cukier.
Dzieci Moje:
 Paulinka ze słodyczy to najbardziej ogórki kiszone.
A Emilka owszem, słodycze, ale nie w postaci cukru!
Wnuki:
Relusia, jak Jej Mamusia: ogóreczki. Teraz jeszcze ocet (!!!)
Niczko słodycze jak Ciocia Emilka.
Wojtek równie humanitarnie...
A Lusia:





"DOBLY CIUKIEL"
Jak Jej prababcia Daniela.

Mam tylko nadzieję, że nie gryzie!!!






piątek, 16 grudnia 2016

Traktat o przytulaniu

   Wyszło mi, że już zawsze będę się doszukiwać różnic, podobieństw, zależności genetycznych u Mojej najukochańszej Czwóreczki. To takie fajne jest patrzeć jak się rozwijają, co po kim odziedziczyły, w czym są podobne i czym się różnią. Widzieć w Nich siebie, Romka, Ich rodziców, nawet naszych rodziców.
Dziś będzie o przytulaniu.



   Rela się nie przytula. Z zasady. Owej zasady nabyła mniej-więcej w wieku 2 miesięcy, kiedy to odsuwała się od nas na całą długość swoich małych łapek i nie życzyła sobie bliższych kontaktów. I weź tu noś niemowlaka "na baczność". Nauczyliśmy się. Cóż było robić.

   Lusia natomiast przytula się jak udzielna księżna. Znaczy wtedy, kiedy Ona ma ochotę. Do tego, do kogo Ona ma ochotę. I tak długo i intensywnie jak Ona chce. Mamy wybór: albo zaakceptować, albo nici z przytulania. Wiadomo, że akceptujemy.

   Wojtek od urodzenia przytula się chętnie, dużo i jest na każde zawołanie.Ze swego, niedługo 6-letniego życia 1/3 spędził na przytulaniu. Najpierw w chuście, potem wisząc na matce, ojcu, babci ... kto tam w objęcia wpadł. Do dziś tak ma. Na moje:"Wojtuś, chodź się przytulić" rzuca wszystko i leci.

   A Niko... hmmm... To jest szczególny Człowiek. Niko się przytula. Głównie do Mamusi swojej.
A do mnie mówi: "babciu, jakbyś miała ochotę, to mogę cię teraz przytulić"
No, pewnie, ze mam. Ale Jego takt mnie po prostu rozbraja.

czwartek, 8 grudnia 2016

Ślad


Sprzątałam wczoraj troszkę... Wszak nie było mnie trzy tygodnie...
Nie, to nie to, że Romek przez trzy tygodnie nic nie robił. On w zasadzie organicznie nieprzystosowany do życia w brudzie. Do życia w bałaganie już i owszem.
Tyle, że to co ja uważam za bałagan, On uznaje za normalność. I, że tak powiem, różnice wynikające z naszych poglądów trzeba uporządkować.
A przy tym jest On, ten Mój Mąż człowiekiem,  który otacza się "przydasiami" (zostaw, przyda się!)  w hurtowych ilościach. Szczególnie ten hurt jest widoczny kiedy ja znikam z zasięgu wzroku.
Nie inaczej było tym razem.
Pewnie nawet bym nie zauważyła nadmiernego wzrostu liczby "przydasiów", ale moja fotograficzna pamięć mi doniosła, że siatka do suszenia swetrów leży w szafie przedpokojowej na podłodze a nie na półce.
Chciałam ją tylko na miejsce położyć, przysięgam!!!
I z owego miejsca na półce, która w żadnym razie nie jest półką Romka (!!!) spadł mi na głowę brzeszczot.
Troszkę się zdenerwowałam, troszkę wystraszyłam.
W konsekwencji "wyprowadziłam " z ostatniej półki w domu do piwnicy.
Już mi kiedyś spadły na głowę dwa kawałki szkła (takie z ramek do zdjęć), które Romek trzymał luzem między swetrami!!!
Zadzwoniłam też szybko do Paulinki. Opowiedziałam o mojej przygodzie. A Ona to podsumowała:
"Trzeba było iść do Biedronki, kupić keczup i przed powrotem ojca z pracy polać się tym keczupem i położyć koło szafki."
;);););););)
Nie skorzystałam z dobrej rady.
A kiedy Romek wrócił - pokazałam Mu ślad na czole.
A Mój Wspaniały, Empatyczny, Kochający Mąż podsumował:
"Ale tam był grubszy brzeszczot, z piły maszynowej. Jakby ci spadł, to byś miała większy ślad."

Muszę Go kochać.
Muszę!!!








środa, 7 grudnia 2016

Wspomnienia w pigułce

No, to wspominamy...
Szczególna to była wizyta tym razem...
Trwała 3 tygodnie. A miałam wrażenie, ze dwa dni.
No, trzy.
Pierwszy spędziliśmy na chorowaniu.
Drugi na pakowaniu.
Trzeci na przeprowadzce.
I już do domu trzeba było wracać.
Ale... od początku.
Żuru akurat miał urodziny. A urodziny nie mogą się obyć bez torcika. Emilka  torciki robi tematyczne.
Dla męża zrobiła taki:


Aleśmy niewiele tej imprezy użyli...
Bo nas po kolei dopadała "patriotyczna" choroba , jak ją Emilka wdzięcznie nazwała.
Czyli  ROTAwirus.
Lusia zaczęła, potem Żuru (na swój piękny, urodzinowy tort mógł tylko popatrzeć - a i to nie za długo).
Poza tym: jedni nie mogli patrzeć na tort, inni na pasztet warzywny. ;)
A potem to już poszło lawinowo: w obu domach. I nie wiadomo czy śmiać się czy płakać... A z całą pewnością prać, prac, prać...
Jeszcze tylko zdążyła odwiedzić Asię, zanim i mnie dopadło:


A Emilka dostała od Asi prezent, który bardzo się przydał, jak widać:



I tak mi uroczo pierwszy tydzień minął.


Potem nastała era przeprowadzki: czyli pakowanie, pakowanie, pakowanie.



 Przeplatane odpoczynkiem i relaksem:





A ostatni: czekanie na klucze i faktyczna przeprowadzka. Oraz szczątkowe rozpakowywanie.


 A to statek poniewierany sztormem na oceanie. Parasol straciłam w tym sztormie!!!


Ale żeby nie było! Fajnie było. Mimo wszystko.
Bo postanowiłam sobie zabrać każde z Mojej Ukochanej Czwóreczki na spacer-zakupy- kawę osobno.
I mimo nawału ... zdarzeń udało mi się:
Być z Relą w Lushu i na herbatce z bąbelkami.



Być z Lusią na zakupach (cudny płaszczyk i "futereczko") i kawce w Starbucks



A ponieważ faceci są bardziej praktyczni (chociaż nasi uwielbiają zakupy- bardziej niż kobiety w tej rodzinie- i to już czwarte pokolenie tak ma), poszliśmy tylko na zakupy:

Wojtek po kurtkę i różne takie.

Za to z Nikiem wybraliśmy się we dwójkę po zakupy jedzeniowe. Sami! Pierwszy raz. I świetnie nam poszło.

Dodam jeszcze, że ponieważ Moje Wnuki mieszkają po dwoje ze swymi rodzicami, to jestem niejako zobligowana do dzielenia się czasem i pobytem równo, między dwa domy.
Jeszcze niedawno Niko odliczał w kalendarzu i mnie informował: "babciu, spałaś 4 razy u Wojtka, teraz moja kolej.".
Teraz już tak nie robi. Teraz Moje Córki układają harmonogram przekazywania "paczki" czyli mnie.
A w związku z tym, że mam specyficzną dietę, to zaraz na początku pobytu zaopatrzyłam się w wiktuały, które mogę jeść. A Oni nie muszą.
I to na przykład są produkty na zupkę.
I nie byłoby w tym nic wartego wzmianki, gdyby nie to, że nosiłam je ze sobą przez owe trzy tygodnie w te i we wte.
Zupki nie zdążyłam ugotować. ;)




 A na koniec: obrazek Relusi, gdzie zilustrowała mój pobyt.
Treściwie i trafnie:


Objaśniam:
1.Paulinka stoi nade mną ze srogą miną bom Jej pieroga z glutenem ukradła... a glutenu nie wolno...
2. poniżej: karton i kulka do kąpieli z Lusha.
3.kartony i moje ukochane ciasto pekanowe.
4.smażę Reli jajecznicę (umawiałyśmy się na codziennie rano o 6.00 ale udało się tylko raz!)
5.karton, pasztet warzywny i ... kibelek. Tłumaczyć nie trzeba!
6.Moje Córki i ja. Na kawie.
7.karton i kawa. Z pianką. Świąteczna.




  


niedziela, 4 grudnia 2016

Jedyni

Wróciłam. Czas na wspomnienia.
Dziś krótkie, na szybko. Same hity będą. Ku pamięci zapisane. :)
Czworo Ich mam. I każde inne.

RELUSIA Moja Jedyna.
I Jej jajecznica z cebulką, którą smażyłam o 6.00 rano.Czego się nie robi dla Pierwszej Najważniejszej!!!
Smażyłam ową jajecznicę i w innych porach. Ale hitem niezaprzeczalnym była ta bardzo-wczesno-poranna!
Obie byłyśmy zadowolone: i Rela i ja.

NIKO. Równie Jedyny. Szczególny nawet.
Czekał na mnie ze sprzątaniem swego pokoju. Jako, że zna opowieści z przeszłości, których bohaterką jest Jego  siostra i jej pokój sprzątany przez babcię.
No, to posprzątaliśmy razem: Niko i ja.
Żeby była jasność: ani w przypadku Reli ani Nika nie chodzi o takie zwykłe sprzątanie. Chodzi o sprzątanie wszelkiej twórczości (a Wnuki mam nader twórcze...). Której dowody w przypadku Reli na przykład zajmowały jakieś 5-6 worków. Takich, do jakich zbiera się liście jesienią w parkach.
I których to dowodów Ich matka a moja Córka nie pozbywa się nigdy "bo się dziecko napracowało, a ja mam wyrzucić?!?!"
No i nie wyrzuca. Ja to robię za każdym razem jak Ich odwiedzam.
Jako, że Mikołaj, prócz własnej twórczości, kolekcjonuję również cudzą, a konkretnie kartony wszelkiej maści i wielkości, spodziewałam się, że będziemy potrzebować niewielkiego kontenera na to co należy uprzątnąć. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie jest tak źle. Ba, nawet jest całkiem nieźle!
Malutko tego było. Tak malutko, że kilkakrotnie powiedziałam do Paulinki: "wiesz, Niko ma na noc do Reli z tym sprzątaniem."
I za którymś razem usłyszałam od Mego Wnuka: "Ale ja nie chcę iść spać do Reli!"

WOJTEK. Następny Jedyny!
Dowiedziałam się do Niego, co to są fajewierki.
Jak również, że Jego Mamusia (a moja Córka Emilka) nazywała się kiedyś Liskowiak. A potem ślubem to zmieniła na Blaszta!

No i wreszcie Ostatnia Jedyna: ŁUCJA.
Mówi. Mówi. Mówi.... Zdecydowanie więcej niż ja. A już na pewno szybciej!
I zabawnie.
Nadużywa słówka "gapko" i "właśnie" (łaśnie).
Np: "zapomniałaś łaśnie nalać mi wody, babciu, ty gapko!"
Ewentualnie "to było gupie".
Lusia potrafi zrobić kawę w ekspresie (z niewielką pomocą mamusi).
Robi mi tę kawę, Ja Ją podziwiam (jakżeby nie!?) i pytam: "nauczysz mnie, jak się robi kawę?"
Tak, nauczy. "Bo ty, babciu łaśnie nie umiałaś i jak sobie łaśnie robiłaś, to łaśnie zapomniałaś postawić kubka i łaśnie cała kawa się wylała łaśnie na stół i ty łaśnie nie miałaś co pić i łaśnie musiałaś sprzątać i wycierać łaśnie stół i podłogę.I to łaśnie było gupie".
Tak było, niestety. Łaśnie!
I wisienka na torcie: "LODÓPKA".
Aż się prosi, żeby napisać przez "u"!
Kocham te Moje poczwórne Jedyne!!!!