poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Wiosna radosna

Cudna, piękna, wspaniała, oczekiwana i z radością powitana!
WIOSNA.!!!


-------------------
I to by było na tyle. Że tak sobie pozwolę Mistrza* zacytować.
-------------------
Bo mnie proza życia, a raczej alergia dopadła.
W zasadzie nie powinnam być zdziwiona. Wszak dopada mnie ona, nie-przyjaciółka moja, już jakieś 33 lata.
Tym razem okazała się być wyjątkowo wredna.
Tak bardzo, że zastosowała mi areszt domowy.
Wiecie, że przy areszcie domowym to się dostaje takie urządzenie, które nie pozwała zbyt na zbyt odległe od domu wycieczki?
Ooo, takie na przykład:



No, właśnie.
Też mam takie urządzenia. Tyle, że ja mam trzy:




A nawet cztery:

I trzymają mnie one bliziutko domku... Tak bliziutko, że mam pewnie jeszcze mniej swobody niż taki więzień. Bo on na jakąś odległość się może oddalić. Dopiero po iluś tam metrach ta jego kula u nogi zaczyna reagować: może piszczy nieprzyjemnie, może go "kopie"...
Nie wiem.
Bardzo dobrze wiem natomiast co moje kule u nogi mi robią.
Otóż NIC !
Zyrtec nie działa.
Krople do oczu śmieją mi się w oczy, aż mi łzy ze śmiechu lecą!
Chusteczki i kosz: wiadomo: nos wytrę ale do kosza nie trafię jakbym się poza moje mieszkanie oddaliła.
Ale nie próbuję. Bo chociaż pobyt w domu  nie oznacza, że taki zyrtec zadziała, albo krople do oczu., to jednak mam kontrolę - połowiczną- nad tym gdzie lądują zużyte chusteczki...
A poza tym... próbowaliście kichnąć 12 (dwanaście!!!) razy z rzędu?
Nie? To nie próbujcie tego robić w domu. To sztuczka kaskaderska. Wstrząs mózgu murowany.
Wiem, bo mam. A i tak mogę to kontrolować nie stając zbyt blisko ściany w trakcie kichania...
Coby sobie głowy nie rozbić...
A w takim sklepie na przykład mogę zdemolować wystawę. Albo regał z pięknie poukładanymi kosmetykami.
Chociaż z kosmetyków to ja ostatnio tylko  testuję miękkość chusteczek higienicznych różnych firm.
A poza tym:
 -ani czytać
 -ani oglądać telewizji
 -ani pogadać
Siedzę zbolała w fotelu i wysłuchuję jak się Romek zachwyca, jaka jestem biedna.
Kiedy zaczynam warczeć, dodaje: "bo ty naprawdę źle wyglądasz..."
WIEM, WIEM, WIEM!!!
I niekoniecznie chcę to słyszeć.
Nie tylko na urodzie mi zaszkodziło. Na poczuciu humoru, które i tak mam szczątkowe, również. I jeszcze na intelekcie.
Już nawet rozmyślałam nad tym, żeby włożyć głowę do odkurzacza piorącego. I  tu widać te szkody na intelekcie.
Bo nie dość, że nie wiem, jak bym to miała zrobić,(chociaż tu by mi z pewnością pomógł mój prywatny MacGyver) to jeszcze przypomniałam sobie, że ja NIE MAM odkurzacza piorącego!

_______________________________
* Jan Tadeusz Stanisławski













piątek, 27 października 2017

Zdrowo



Po wczorajszej, dłuuugiej i efektywnej wycieczce wytworzyło mi się tyle endorfin, że miałam problemy z zaśnięciem.Generalnie cierpię na bezsenność. Długie lata już. Raz jest lepiej - tylko problemy z zaśnięciem, raz gorzej - przez dwa lata nie przespałam ani jednej nocy, drzemałam tylko po kilka minut...
Radzę sobie, jak mogę.
 A to baranki przez bramkę przepuszczać wedle kolejności...
A to liczyć od 1 do 100 i z powrotem: w te i wewte
A to mleczko przed snem - kiedyś, bo teraz mnie truje.
A to woda z miodem. Wprawdzie mód jest ohydny ale czegóż się nie robi dla zdrowia.
A to dziurawiec w hektolitrach. Wycisza, uspakaja a dodatkowo likwiduje stany zapalne w człowieku.
Ale są sytuacje, kiedy żaden sposób nie działa i trzeba się uciec do farmakologii. Bo jak mówi mój Pan Doktor Rodzinny - wyspać się trzeba. Choćby raz na jakiś czas.
No i ostatniej nocy wspomagacz okazał się niezbędny.
Na zegarze wybiła 2.00 a ja dalej rześka, choć zmęczona jak nie wiem co. I żadne barany nie pomagają. Od dziurawca popijanego wodą z miodem dokucza mi rozciągniety ponad miarę żołądek.
Podjęłam decyzję: tableteczka na sen.
Wyczołgałam się z łóżka, wysupłałam tabletkę z opakowania (jeszcze je najpierw musiałam znaleźć - od nieużywania gdzieś się starannie schowało!).
Zażyłam.
A ponieważ ona tak od razu nie działa, to pomyślałam, że te 15 minut, które muszę spędzić na czekaniu, wykorzystam czytając ulotkę lekarstwa, które dostałam ostatnio od ortopedy i o którym nic nie wiem, a używam.
No i poczytałam.
Na początek się okazało z owej ulotki, że to lekarstwo ma się nijak do moich dolegliwości...
Zaraz potem, że nie wolno go łączyć z tabletkami nasennymi. Co właśnie uczyniłam.
A potem to już były tylko skutki uboczne i opis tego wszystkiego, co mi grozi jak nie będę przestrzegać wskazań i przeciwwskazań.
Najbardziej mnie ujęło to, że mogę:
-dostać zawału
-mieć objawy grypopodobne
--trudności w przełykaniu
-nadwrażliwość na światło
-wypadanie włosów.
Oczywiście natychmiast mnie to wszystko dopadło. No, może z wyjątkiem wypadania włosów! ;)
Szczególnie mi ten zawał dokuczał!
poleżałam, pozastanawiałam się czy już budzić Romka, czy może poczekać aż objawy będą spektakularne...
A następnie usnęłam...
Ostatnią moją myślą było: albo się wyśpię, albo dostanę tego zawału we śnie i nie będę nikomu głowy zawracać.
Jak widać z dzisiejszej relacji - wyspałam się!
_______________________________________________

"Życzę zdrowia i dobrego humoru! A jeżeli nie można, to tym bardziej"
Za Stefanią Grodzieńską















czwartek, 26 października 2017

W Brennej. Bez Róży i Janka...

A, nie... przepraszam:
Janka wprawdzie nie spotkaliśmy. Ale różę i owszem:



 :):):):):):):):):):)
____________________________________________________

Ale: od początku.
Piękny, pochmurny poranek jesienny. I codzienne pytanie:
co robimy?
Do wyboru mieliśmy:
-dzień gospodarczy czyli sprzątanie
-zakopać się w bety i spać do oporu
-pojechać na wycieczkę.
Zrozumiałe, że wybraliśmy trzecią opcję!

Wałówka zapakowana:

 ruszamy!


Wiadomo, że do Brennej! Lubię jesień w górach!
Widoki piękne:






Ogólnie.
_______________
Bardziej szczegółowo - piękniejsze i ciekawsze:



Na "witajcie w Brennej " - jaszczurka.
_______________



Potem grzyby. Niekoniecznie jadalne...
_______________



Rwący potok
_______________




I potok ... stopniowy (po schodach sobie płynie...)
_______________




A tu jesień się z wiosną spotkały :suche liście, szyszka i kwitnące poziomki.
______________________




Spotkaliśmy cudny domek. Nawet basen miał prawdziwy!Choć mnie zauroczył dach z trawy... Postanowiliśmy się wprowadzić...  Okazało się, że zamieszkały. :(:(:(
____________________



Idę!

A tu się okazało, że przeszłam 5 kilometrów!
_________________________________________________

Po drodze jeszcze Romek postanowił obfotografować ... mech. (No, ma takie dziwne potrzeby).
Mech rósł sobie na kamiennym płocie:


Bardzo ładnie rósł, cały płot zarósł starannie...
A z płotem było domostwo. I ogródeczek. I dwa psiaki. Małe ale groźne i hałaśliwe. A w płocie była brama. Otwarta. A ja się panicznie psów boję.
Mówię do Romka: chodź stąd bo cię któryś z tych kundli  złapie za siedzenie...
A Romek: złapie??? musiałby tu z taboretem przylecieć!
_______________________________________________

A na koniec postanowiliśmy jednak Różę i Janka odwiedzić! Choć wiedzieliśmy, że Ich nie ma. Ale nadzieja umiera ostatnia...

Nie było:

Romek to był aż tak zdeterminowany:

Ale Mu wytłumaczyłam, że jak przelezie przez ten płot, to co najwyżej się może wody ze studni napije, bo tam wszystko pozamykane. A włamywać się nie będzie!
Zrozumiał. Zrezygnował.
Na kawę pojechaliśmy do "Bajki". Kawa szatańsko mocna. Polecam. Ciastka też mają dobre.

środa, 11 października 2017

Donosiciel Społeczny donosi...

Taka sytuacja:
Miejsce:
parking osiedlowy
Bohaterowie:
Starsze małżeństwo(nazwijmy ich A,B)
 i Sąsiad tychże (taki blokowy, którego zna się z "dzień dobry" raptem) - C
Okoliczności:
 autko, które odmówiło posługi z powodu rozładowanego akumulatora.
Dialog:
C: dzień dobry
AB: dzień dobry
A: sąsiedzie, ma pan prąd, bo mi się akumulator rozładował.
C : jak ma pan kable, to pomogę.
Okazuje się, że kable w bagażniku, a bagażnika nie da się otworzyć, bo ... akumulator się rozładował.
C: ale jak coś ważnego, to ja podwiozę (jakoś tak to było, nie mogłam zbyt nachalnie podsłuchiwać...)
A: nie, nie, poradzimy sobie. Zresztą to żony wina, to przez nią się ten akumulator rozładował.
Lojalny, kochający mąż.
I jaki czuły sąsiad!Jak doniósł pięknie! Zadbał, żeby sąsiad miał świadomość, że to przez tę durną babę pan A ma teraz problemy. I żeby sobie sąsiad nie pomyślał, że to on, A, taki nierozgarnięty jest, że dopuścił do rozładowania akumulatora.Wszak on zawsze w porządku jest.
No bardzo jest!!! Jak się żona zdenerwuje i zaczyna krzyczeć to ma zwyczaj mówić:"przestań bo sąsiedzi usłyszą."
Hihi! Słyszałam nieraz jak to mówi!

środa, 3 maja 2017

Znowu TO zrobił

Wolny dzień dziś!
Wprawdzie my wolne dni mamy już jakiś czas. Ale ten dzisiejszy nastroił nas na wycieczkę. Ale nie taka "kijkową" tylko raczej objazdową.
Postanowiliśmy tropem ruinek pojeździć. A jak nam się coś spodoba - przystanąć i ewentualnie wysiąść i obfotografować...
Jak postanowiliśmy, tak uczyniliśmy.
Jedziemy.
Przed siebie.
Planu żadnego.
No i zajechaliśmy!
Proszę bardzo:

Już raz to przeżyłam. Myślałam, że nigdy więcej.
Ale Romek znowu postanowił jechać do Czeskiej Republiki.
A ja znowu bez jakiegokolwiek dowodu tożsamości!


Więc szybciutko wróciliśmy "na Ojczyzny łono":



Jeszcze tylko kamień graniczny obfotografowałam ze wszystkich stron, 
znaczy z polskiej strony:


i z czeskiej strony:


oraz miedzę międzypaństwową z międzypaństwową wierzbą:



A potem, "na łez otarcie", pojechaliśmy sobie do wsi o wdzięcznej nazwie Gródczanki ażeby obejrzeć w owych Gródczankach dwór.
I okazało się, że jest on całkiem niezrujnowany:


A nawet zamieszkały:



Nie przeze mnie, rzecz jasna!

A oto właściciel dworu:




Nikogo więcej nie było widać... Ale we dworze, święto, nie święto, zawsze dużo pracy, pewnie się ludzie rozeszli już do swych obowiązków!

piątek, 17 marca 2017

Emerytury

Tak sobie tu zerknęłam... i okazało się, że już grubo miesiąc minął od mojej wizyty ostatniej.
To wstąpiłam.
Ale jak już tu jestem, to się podzielę dramatem moim osobistym. A także takim, który dzielę z Romkiem.
Zacznę od wspólnego:
Komputer nasz postanowił iść na emeryturę. Tak myślimy. Łupie go w krzyżu, chodzi pomaleńku, na monitor zaniemógł... wyłącza się sam - komputer. Bo monitor to się akurat nie chce włączyć. Troszkę jakby początki Alzhaimera obserwujemy...
No, ja rozumiem, stary już jest. Ale o emeryturze się myśli z wyprzedzeniem! Romek na przykład przez rok odliczał kiedy ta cudowna chwila nastąpi.
A on - żeby w ciągu tygodnia się tak zestarzeć?!?!?!?!
Jeszcze tylko mam cichuteńką nadzieję, że może on, ten komputer urlopu tylko potrzebuje...
A jak nie, to może jak Nasz Zięć Ukochany w czerwcu tu dotrze, to go wskrzesi czy tam zreanimuje. Już raz Mu się udało. A wszak do trzech razy sztuka.

Większy problem mam ja:
Mój najcudowniejszy, najukochańszy, najbystrzejszy, w ogóle NAJ czytnik się popsuł. Troszeczkę tylko wprawdzie. Ale jednak! Spadł z krzesełka. Wysoko nie było. Nawet nie spadł, raptem się ześliznął...
I ma teraz ranę na ekraniku.


I żeby to była otwarta rana... To takie obrażenie wewnętrzne jest. Które powoduje brak tekstu na ekranie. I ja się muszę DOMYŚLAĆ.


Na razie się domyślam. Bo to tylko jedna linijka jest. A raczej jej nie ma :) :(
Ale co zrobię jak się to rozplęgnie na cały ekran?
A poza tym to ja jestem estetka.
Nie lubię pozaginanych rogów w książkach. Nawet w gazetach.
To jak mam akceptować taki ekran pozaginany?
Ale, z drugiej strony: 4 lata mi służył. Bez szemrania, bez buntów żadnych. Zawsze chętny, zawsze uczynny, zawsze w gotowości...
To co: emerytura?












wtorek, 7 lutego 2017

Miłość. Nie mylić ze współczuciem.

Nowy materac.
 Nowe łóżko.
Nowa sypialnia.
W tej kolejności nastąpiły zmiany.
Materac cud-miód.
Łóżko, z którego muszę zeskakiwać. Ale nic to... Zawsze jakaś gimnastyka!
Sypialnia... No cóż raczej sypialnio-coś. Jako, że nigdzie indziej nie mieści się router (bo kabel za krótki) i komputer (bo stacjonarny i biurko, na którym stoi, potrzebuje swego kawałka podłogi).
I regał, z którego wyprowadziłam książki (bo mi się kurzem ciężko oddycha. A on szybszy jest w gromadzeniu się niż ja w likwidowaniu go!)
I tak sobie egzystujemy.
Po kilku pierwszych nocach budziłam się z potwornym bólem głowy.
Ale ponieważ w tym czasie zmieniłam, prócz warunków spania, również tabletki, których muszę używać codziennie - kładłam to (ból poranny) na karb owej zmiany leków.
Okazało się - nie!
No, to może mój nowy śliczny, "pamiętający materac"?
Okazało się - nie!
Metodą dedukcji i wiadomości zdobytych u wujka Google doszłam, że to może te fale co ganiają od routera poprzez komputer do monitora...
Podzieliłam się tym odkryciem z Romkiem. Wyśmiał mnie mówiąc, że jak wszystko wyłączone to i tak różne fale latają.
Jednak zmusiłam go do cowieczornego wyłączania zasilania.
Pojęczał (bo co On będzie robił jak ja śpię rano a On bez internetu), powłóczył nogami... ale wyłączał. Jak nie On, to ja.
A wczoraj zapomnieliśmy. Oboje.
Przespałam noc i wstałam rano ... tak, z okropnym bólem głowy.
Podzieliłam się tą informacją z Romkiem.
"Biedna" powiedział?
Może "tabletkę wzięłaś?" zapytał?
Ewentualnie: "jak się teraz czujesz?"
Haha! Hahaha! Hahahaha!
"Jak tak będziemy codziennie wyłączać, to to gniazdko długo nie wytrzyma!" powiedział.
Biedne gniazdko...
Tragedia. Łzy ronię!