środa, 29 grudnia 2010

Do zainteresowanych !

Byliśmy wczoraj na urodzinach.
Dostałam prezent.
Od solenizanta.

wtorek, 28 grudnia 2010

Rajtuzy

Ostatnie "zakupowe" wrażenia Mojej Młodszej Córci przywołały wspomnienie, którym postanowiłam się podzielić...
W czasach, kiedy zakupy przypominały polowanie (często na cokolwiek i nie dlatego, że trzeba było coś kupić żeby mieć do "mania" ale bardziej, żeby nie chodzić po ulicach zawiniętym w kołdrę na przykład...) udało mi się upolować...rajtuzy. Rajtuzy były ciepłe, miały ładny kremowy kolorek i rozmiar na metce odpowiedni dla mego dziecka, które jeszcze wtedy nie nosiło spodni, tylko sukienki i było "młodszą nastolatką". Czyli miało około 11-12 lat...
Ale, choć wiek był kompatybilny z metką na rajtuzach, to już od dawna długość nogawek tychże nie miała wiele wspólnego z długością nóg Mojej Starszej Córki.
Ale Polak potrafi.
Producent owych rajtuz na nie bawiąc się w mierzenie do każdej pary przyszył metkę z tym samym rozmiarem. Nie zostawało nic innego, jak szukać w duuużej kupce rajtuz z najdłuższymi nogawkami. Ale sklep nie był samoobsługowy, posiadał ladę i sprzedawczynię za ladą.A przed ladą tłum mamusiek dyszących potrzebą kupienia ciepłych rajtuz dla swych pociech!
Szukaj czegokolwiek w takich warunkach!!!
Ale, jak już pisałam, Polak potrafi!
Szczęśliwie dla mnie, tuż obok, ramię w ramię stał Mój Mąż ("bo jeśli będą sprzedawać po jednej parze...").
Kiedy przyszła moja kolej zapytałam grzecznie, acz bezmyślnie, panią za ladą: "czy może mi pani poszukać rajtuz na tego pana?"
W sklepie pełnym rozgadanych kobiet i rozbrykanych dzieci zapadła kamienna cisza...
I na niewiele zdały się moje późniejsze tłumaczenia, że moja córka ma takie długie nogi...

A Mój Mąż?
Nie, nie rozwiódł się ze mną za tę hańbę, którą na Niego ściągnęłam.

środa, 22 grudnia 2010

Wpływ polityki na życie uczuciowe szarego obywatela.

Śniło mi się dziś, że brałam ślub. Z Jarosławem Kaczyńskim.
Konkretnie śnił mi się ostatni przedślubny etap, kiedy to trzeba już wychodzić a jeszcze mnóstwo drobiazgów zostało do wykonania...
Myłam głowę (w ślubnym stroju), szukałam w szafce odpowiednich butów do mojej różowo-srebrnej (!) kreacji...A także dowodu tożsamości, który się gdzieś zawieruszył.
Co najdziwniejsze: dzielnie mi w tym wszystkim pomagała licznie zgromadzona rodzina (także ci jej członkowie, którzy lata temu odeszli do wieczności) z Moim Osobistym, Aktualnym Mężem na czele.
W całym tym przedślubnym rozgardiaszu nie brały udziału Moje Córki. One spokojnie czekały przed Urzędem Stanu Cywilnego (zaprzyjaźniając się w międzyczasie z Martą Kaczyńską) ażeby w odpowiedniej chwili poświadczyć swoimi podpisami zawarcie małżeństwa.

Ślub się nie odbył.Dowodu nie znaleziono.
W każdym razie sen ten stał się taką traumą, że się obudziłam o 5.30 i bałam z powrotem zasnąć.

I teraz tak sobie myślę, że Romek jednak zbyt gorliwie szukał mojego dowodu. Mimo, że go nie znalazł.
Myślę również o tym, że głupie sny czasem powodują, że do człowieka docierają oczywiste prawdy...o drugiej połówce, o tym, że"wiesz, co masz...".
Ale, mimo wszystko, co by było jakby znalazł?

czwartek, 16 grudnia 2010

...zima zła...

Na termometrze za oknem -14. W szafie cieplusieńka kurtka.Czapki, szaliki, rękawiczki, grube swetry...i inne równie grube i cieplusieńkie rzeczy.
A ja w cienkiej kurtce.
Zima mnie zaskoczyła. Jak drogowców!
Może ktoś wie, czy niskie temperatury mają ujemny wpływ na inteligencję? Albo wolę przetrwania?

poniedziałek, 13 grudnia 2010

przygoda gastronomiczna

Zawsze uwielbiałam buraczki. Jedzonko z buraczków, jakie by ono nie było, było moim ulubionym jedzonkiem. Nie byłam w tym odosobniona. Jako, że buraczki od zawsze jadał Mój Mąż. Oraz od pieluch Moja Starsza Córka. Ot, taka buraczana rodzinka. Aż tu na świat przyszła Moja Młodsza Córcia...i nie dość, że nie chciała jeść buraczków, to jeszcze - o zgrozo - mówiła, że są niedobre.
Bardzo nas to zdziwiło i dziwi do teraz.
Nie wiem ile czasu poświęciłam na opowiadanie o niebiańskim smaku buraków, o ich dobroczynnym działaniu...
Potem już sobie odpuściłam: nie je, to nie. Nie wie, co dobre. Jej strata.
A my dalej...buraczki.
A jak się je, to człowiek poszukuje nowych rozwiązań. Gastronomicznych. Ja również. Znalazłam na pewnym forum przepis na... ciasto z buraków. No, tego jeszcze w naszym domu nie było.
Postanowiłam zrobić je od razu. A ponieważ miało mieć smak makowca (mniam...) to już się ani chwili nie wahałam.
Upiekłam. Wyrosło piękne. Zaraz gorącego uszczknęłam ociupinkę: naprawdę smakowało jak makowiec. Z niecierpliwością czekaliśmy aż przestygnie. W międzyczasie jakaś kawa...będzie podwieczorek...
Wystygło.
Emilusiu Moja Kochana!!!
Jeżeli soczek z pieczonego buraczka, którym leczyłam wszelkie Twoje przeziębienia miał w 1% tak ohydny smak, jak to ciasto, to ja Cię z całego serca przepraszam. Wybacz i nie chciej odszkodowania za traumatyczne przeżycia w dzieciństwie!!!

piątek, 10 grudnia 2010

Jak portale społecznościowe otwierają nam oczy na rzeczywistość

Mój Mąż ma konto na facebooku. Ponieważ ja nie mam a On ma je do "mania" - czyli , że nic tam nie robi , pewnie nawet nie zagląda- to muszę sama go (tego konta) używać.
Zaglądam tam rankiem, przy herbatce- wiem przynajmniej co się na świecie (czytaj: wśród znajomych) dzieje.
Znajomi, jak znajomi...ale ile się można o własnej rodzinie dowiedzieć. Na przykład wczoraj się dowiedziałam, że moje dziecko marzy o bułce z Biedronki...
I od razu refleksja...nie mogę Jej tego marzenia spełnić. Bo bułka ma być ŚWIEŻA.
Nawet jakbym najświeższą na świecie kupiła, to za 1500 kilometrów i dwa tygodnie- przejdzie jej zdecydowanie ta świeżość.
To było wczoraj.
A dziś doczytałam się, że:
po a) Mój Mąż ma jedno dziecko.
Ciekawe, kto jest ojcem drugiego...
po B) ma jedną wnuczkę.
Tu wniosek, że wnukowie są ignorowani na facebooku.
po c) mało, że ma jedno dziecko, to jeszcze okazało się, że jest jego...matką.
Wyszło na to, że ja czegoś zdecydowanie nie wiem.
Przez te wszystkie lata nie zauważyłam żadnych cech kobiecych u Mego Męża. Nawet nie ma Maria na drugie imię! W ogóle nie ma drugiego imienia!
A może ma?
Tylko się ukrywał?
Bo naprawdę jest kobietą???

wtorek, 7 grudnia 2010

Będzieje alkoholizmu

No i stało się.
Najbardziej na świecie bałam się zawsze ludzi nadużywających alkoholu.
A tu Mój własny, osobisty Mąż - nie, jeszcze się nie rozpił. Ale jak wprowadzi swoje zamiary w czyn to co ja, biedna, zrobię!!!
Bo On dotychczas wszystko leczył dziurawcem. I na wszystko Mu pomagał. A ostatnio wynalazł nalewkę z korzenia rdestu.I się przerzucił.I pije od wczoraj tę nalewkę. 25 ml dziennie.I podobno Mu pomaga.No i do tego momentu jest wszystko ok. Tylko, jak mnie dziś poinformował, wyczytał w internecie, że można jeszcze inne nalewki robić z różnymi, według mnie, dziwnymi roślinkami. A my coraz starsi jesteśmy i coraz więcej nam dolega. I ja się martwię, że jak Romek sobie naprodukuje tych nalewek (na każdą dolegliwość po jednej) to może Mu się dziennie szklanka alkoholu zebrać!
I, po niedługim czasie, będę miała męża z problemem alkoholowym.
Dla niezorientowanych: "będzieje" to twór Romka; określa dzieje, które będą czyli przyszłość.

piątek, 3 grudnia 2010

Tradycja...

Każda rodzina ma swoje domowe tradycje i zwyczaje. I każda inne. I potem ludzie z różnych rodzin się spotykają i zakładają własną rodzinę i sobie nowe tradycje wprowadzają.
My też. O szczegółach może innym razem. Bo tych nowych-starych tradycji i zwyczajów się przez te lata troszkę nazbierało.
A dziś tylko takie wspomnienie i spostrzeżenie jakie poczyniłam wczorajszego wieczora.
Otóż pierwsze skojarzenie na hasło: dom rodzinny (taki dosłowny: ściany,okna, drzwi) Mojego Męża to dla mnie krzesełko z "kupką"ciuchów stojące w kącie pokoju. Pokój"do wszystkiego", także do przyjmowania gości, ciuchy: przegląd z tygodnia, starannie poukładane tudzież przewieszone przez oparcie.
W moim domu za to: stolik na którym leżało...wszystko.Zawsze. Bez względu na to ile razy dziennie próbowaliśmy zaprowadzić na rzeczonym stoliku jakiś ład.
I teraz: mamy mieszkanie 3-pokojowe a Mój Mąż z uporem, przez ostatnie 35 lat wiesza i układa swoje ciuch na krześle w pokoju gościnnym.
A ja mam dwa stoliki. Bo mi się na jednym te wszystkie potrzebne rzeczy nie mieszczą!

czwartek, 2 grudnia 2010

!!!

"My, kury domowe, wiemy jakie namiętności nami targają" Małgorzata Koroniewska
Obiema rękami i całą klawiaturą się pod tym podpisuję!
Najlepsza definicja "kury domowej".