czwartek, 31 stycznia 2013

Gra

Wojtuś śpi...Usnął w okolicach godziny dwudziestej...A my, sierotki, siedzimy w kuchni na nader niewygodnych krzesłach i zastanawiamy się co robić. Z różnych powodów nie możemy korzystać z internetu więc musimy znaleźć inną rozrywkę.
Postanowiłam zapoznać Moje Dzieci z grą mojej młodości, kiedy to internet nie istniał, w telewizji niezbyt często coś bywało do oglądania i jakoś tę nudę trzeba było "zabijać". Robiliśmy to skutecznie, bo zabawa przednia i dość prosta. I wciąga.
Pierwszy wciągnął się Mój Mąż, potem, po latach, Moja Starsza Córka.
Emilka już nie zdążyła bo inne rozrywki nastały.
No to teraz przyszła na Nią kolej.
Zasady proste: znaleźć słowo na cztery litery, odgadnąć za pomocą innych słów i punktów za literki w tych innych słowach...Owe punkty pozwalają określić gdzie znajduje się określona litera i, co za tym idzie, jakie słowo "autor miał na myśli"...A ponieważ "cztery litery" kojarzą się jednoznacznie, gra została tym jednoznacznym słowem nazwana.
A więc gramy: po kolei wymyślamy słowa...kto zgadnie, wymyśla nowe...
Było: cena, zięć, owal i innych kilka...
Przyszła kolej na Emilkę. Wymyśliła słowo, którego w żaden ludzki sposób nie dało się zgadnąć. Nabiedziliśmy się z Żurem okropnie...Wyszło nam, że to słowo składa się z 3 samogłosek. Po raz pierwszy w życiu się poddałam. Ale Mój Zięć ambitny jest i będzie grał do końca. No, musiałam Mu kroku dotrzymać.
I w pewnym momencie Moja Emilusia, Słoneczko kochane, postanowiła nam podpowiedzieć. Ni mniej ni więcej Jej podpowiedź wyglądała następująco: "to jest rodzaj męski, jakby było zwierzęce to zrobiłaby się z tego dziewczynka, ale miałaby już 5 liter.Siądź na moim miejscu to to zobaczysz."
Choćbym rok siedziała i miała milion podpowiedzi i leżałoby to coś 20 centymetrów od mojej twarzy, to po takiej podpowiedzi nie mieliśmy żadnych szans, żeby zgadnąć.
Ja nie miałam!!!
To tylko Mój Mąż, a Jej Ojciec byłby w stanie zgadnąć...No, może jeszcze Jej Siostra. Bo cała trójka posiada zdolność pokrętnego myślenia i durnowatych skojarzeń.
A słowo, o które gra się toczyła, to TUSZ.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Pozory

Jechałam dziś autobusem. Miejsce nieopodal mojego zajął młody człowiek: szara kurtka dresowa, kaptur naciągnięty na oczy, z twarzy widoczna jedynie dolna część podbródka. Postawa rozjuszonego byka. Do tego nieziemsko "wyśmutrany" plecak.
Nie jestem strachliwa, naprawdę... ale, patrząc na niego, pomyślałam, że nie chciałabym go spotkać po zmierzchu w jakimś odludnym zaułku. Odwróciłam wzrok.
I tyle.
Przy wysiadaniu spojrzałam raz jeszcze...
Czytał biblię.

niedziela, 27 stycznia 2013

Zabawy małych i trochę większych chłopców.

Siedzę sobie u jednej Mojej Córki z drugą Moją Córką.
Każda z Córek ma po jednym małym chłopczyku: Paulinka pięciolatka, który udaje dwulatka, a Emilka dwulatka, który koniecznie chce robić te wszystkie rzeczy, które robi pięciolatek.
Matki siedzą i głównie nie pozwalają...
Niko jeździ po pokoju na rowerze, matka nie pozwala, bo Wojtuś za nim chodzi i może go ukrzywdzić.
Niko znalazł trąbkę. I używa zgodnie z przeznaczeniem...Nie wiedzieć czemu też nie może...
Wreszcie przewrócił rowerek i kręcą pedałami, każdy swoim...Też się mamusie troszkę czepiają, bo zaraz któryś będzie ryczał...
Wojtuś znalazł długopis... no właśnie, to nie jest zabawka dla dwulatka...
Szczęśliwie obie mamy zeszły na dół.
A w tym czasie Niko wziął podusię i tłucze Wojtka po łebku, a Mały się zanosi od śmiechu...
Szybko, chłopaki, bo One zaraz wrócą i znów wam zabawę popsują!

Aktywność wnuków a serce babci

Mój mały Wnuczek jest, delikatnie mówiąc nadruchliwy. Objawia się to tym, że nie chodzi tylko biega, wspina się na regały, a wczoraj poukładał sobie na kanapie poduszki w kształt wieży, wszedł na nią i zdjął sobie bardzo potrzebną rzecz z komody. A następnie spadł w pięknym stylu.
Ot, taka codzienność...Powinnam być przyzwyczajona: miałam bratanicę, która zachowywała się dokładnie tak samo. Ale jakoś mi trudno...
Dobrze, że Moim Dzieciom, a Jego (Wojtusia)rodzicom łatwo to zaakceptować i nie zmuszają Go do bycia "grzecznym".
Za to rozmyślają w jaki sposób "skanalizować" Wojtusiową nadaktywność.
No i wymyślili zrobić dziecku "małpi gaj":drabinki, platformy, huśtawki, liny... Jego dziadek, a mój mąż włączył się do tego aktywnie. Póki co: wirtualnie a w czerwcu już w realu.
A ja troszkę cierpię...Bo mam zwyrodniałą wyobraźnię i oczyma duszy widzę te wszystkie połamane kończyny siniaki i guzy...
A tu Jego Ojciec, dziś, bladym świtem, wymyślił, że może ściankę wspinaczkową...
No nie wiem...Teoretycznie, mam świadomość, że każda forma aktywności jest wskazana i potrzebna dziecku, nawet nieruchawemu, a co dopiero takiem jak Wojtuś. Ale serce babci...
Po cichutku zapytałam: "a ta ścianka to koniecznie, może by wystarczył sam rowerek?"
A Mój Zięć: "jasne, wystarczy, może jeszcze stacjonarny!!!"

czwartek, 17 stycznia 2013

Koty

Dziś będzie o kotach...Koty w naszej rodzinie przebywają intensywnie aczkolwiek od niedawna. Jeśli 8 lat można uznać za "od niedawna"...
Zapoczątkowała kocią historię Moja Starsza Córka, która, odkąd pamiętam, mówiła, że chce kotka.
A ponieważ mój stosunek do kotków, piesków, kanarków, tudzież wszelkiej innej żywiny był mocno niechętny, to swoje marzenia Paulinka zrealizowała będąc żoną, matką i panią na włościach w wieku całkiem dorosłym.Przy pomocy Emilki, która tegoż kotka dostarczyła.
I tak zaczęła się era kocia...
Że wspomnę tylko: kotka nazwana Kicią zamieszkała w domku Mojej Córki, która to Córka krótko po tym wyjechała zostawiając mi pod opieką swoją córcię (a moją wnuczkę)i swoją kotkę. I o ile wnuczkę przyjęłam z radością, o tyle kotkę z mieszanymi uczuciami... Bałam się jej po prostu.
Dziś po tylu latach ja się kotów nie boję. A Moje Córki - każda ma po dwie cudne kocice.
A więc:
*KICIA - stateczna, elegancka, poważna i odpowiedzialna. A przy tym delikatna i wrażliwa. I drażliwa. No, królowa-matka po prostu. Rodzinę sobie tak wychowała, że nikt jej się nie sprzeciwia. Jak Kicia "zasiada" na fotelu to nikomu nie przyjdzie do głowy, że mógłby chcieć usiąść na tym fotelu. Jak Kicia obdarzy kogoś swymi łaskami i np. umości się mu na kolanach, to "umarł w butach": obdarowany się nie ruszy aż królowa-matka zechce zmienić miejsce odpoczynku. A przy tym: żadna szynka, wędlinka, rybka tudzież inne smakowite kąski nie zostaną ruszone jeśli nie znajdują się w kociej miseczce.No chyba, że to jest bita śmietana.
*Judyta czyli Judka - Moja Wnuczka mówi:"babciu, ona nie jest bardzo mądra". No, nie jest. Ale ma za to inne zalety. Oraz wady. Jest kochana i przylepna. Z powodzeniem zastępuje Relusi pieska. Ale jest też pierwszą w rodzinie złodziejką. Już nie mówię o tym, że wszelkie jedzenie typu kanapki czy obiad na talerzu są zagrożone gdy Judyta jest w pobliżu. Ale dzielna kotka dba o rodzinę szczególnie w okresie grillowym kiedy to dostarcza różnych pieczonych żeberek czy też kurzych skrzydełek ukradzionych sąsiadom.
Nawiasem mówiąc potrafi także wyjąć mięso z gotującego się rosołu.
*Zoja - wielka, gruba, o usposobieniu bardzo przypominającym Mego Męża:ze stoickim spokojem przyjmuje wszelkie zewnętrzne warunki. Filozoficzne usposobienie Zoi widoczne było szczególnie dziś kiedy Wojtuś próbował ją zapakować do torby: słabo mu to wychodziło i długo trwało. A ona nawet okiem nie mrugnęła. Także wtedy, kiedy siadł na niej okrakiem i pakował ją od strony mordki. W pewnym momencie podniosła się, strząsając Wojtusia jak uporczywą muchę i udała się w sobie tylko wiadomym kierunku. Jej wzrok i cała postawa mówiły:"Ot, życie".
I wreszcie:
*KULKA - (naprawdę MREKULI). Mówię na nią Przecinek, co strasznie denerwuje Emilkę. Ale jak można mówić na takiego chudzielca Kulka? Z Kulki to ona ma tylko imię!!!
Wygląda jak te koty co w egipskich piramidach malowali. Jest maluśka i słodka. A ponieważ jeszcze smarkata bardzo to niewiele wiem o jej charakterze.
Z obserwacji wygląda, że podobna do Wojtusia: nad wyraz żywotna i szybka jak strzała.
Więcej kotów nie ma. Póki co. Jak się jakowyś objawi - doniosę

sobota, 12 stycznia 2013

Czerwone i czarne

Niko mówi brzydkie słowa. Nie za bardzo brzydkie, ale jest to trochę uciążliwe i Moja Córka a Jego Matka postanowiła podjąć z tym walkę. Przypominało to walkę z wiatrakami...
A jak wszyscy wiemy z literatury pięknej, walka z wiatrakami kończy się niczym...
Trzeba było znaleźć inne rozwiązanie.
No i się znalazło:
kartka, pisaki i wieczorne rozliczenie z brzydkich słówek.
A! jeszcze obietnica niespodzianki jeśli żadnego nie usłyszymy...
I pomogło. Niko nie mówi brzydkich słów, my jesteśmy dumne z naszych i Jego osiągnięć, na kartce pysznią się wielkie czerwone kółka w dużych ilościach...
A dziś rano grzeczny chłopczyk nie używający brzydkich słów, wyznał swojej Matce:
"wiesz mamusiu, ja nie mówię brzydkich wyrazów bo nie mam czarnego pisaka".