poniedziałek, 17 grudnia 2012

Spać...nie spać...

Jest godzina 02.30, poniedziałek, 17.12.2012.
Po akcji gaszenia pożaru u sąsiada wszyscy zainteresowani, tudzież strażacy rozeszli się i zapadła błoga cisza.
Mogłabym udać się w objęcia Morfeusza, tak jak to inni (pewnie prócz strażaków) uczynili.
Ale nie wiem...czy mnie Morfeusz nie kocha, czy tam tłok taki w tych jego objęciach, czy ja drogi zapomniałam...
Czy może po prostu wykorzystałam limit snu i już nigdy nie będę spała.
Ale jeżeli tak, to spodziewajcie się coraz więcej tekstów "inteligentnych inaczej".
Bo czuje, że mi się króliczki w wolnych miejscach pod czaszką lęgną.

sobota, 15 grudnia 2012

Oferta

Chodzi Romek po chałupce i jęczy, że Mu się pić chce. I że nie ma się czego napić i że coli mi nie może wypić...
Pytam czemu nie może. Okazuje się, że nie może bo ... nie lubi coli.
Proponuję Mu wodę z sokiem. Też nie bo On lubi ciepłe.
"To zagotuj wodę, wlej sok do dzbanka i dolej wody, a następnie postaw na podgrzewaczu i będziesz miał cały dzbanek ciepłego picia."- mówię.
Ale On nie lubi tyle ciepłego, On lubi żeby na początku było ciepłe a potem już nie...
Poza tym jest miły, dobrze wychowany, przyuczony do prac domowych, kasę do domu przynosi, pod budką z piwem nie wystaje. Kwiaty trochę rzadko kupuje...
Chce ktoś ?

P.s. O tych kwiatach - jak Mu się powie to kupi.

piątek, 14 grudnia 2012

Oświadczenie

Dla tych wszystkich, którzy twierdzą, że nie mamy żadnych normalnych zdjęć,w celu zdementowania tych niecnych pomówień, informujemy, że posiadamy:
-normalne zdjęcia do dowodów osobistych,
-ja jeszcze dodatkowo posiadam normalne zdjęcie w paszporcie,
- Romek równie normalne w przepustce
-i jeszcze parę innych normalnych zdjęć.
Na dowód i żeby nie być gołosłownym, a również żeby zamknąć usta oszczercom proszę bardzo:


Spać, spać...

Bezsenność mnie dobija. Były czasy, kiedy spałam 11 godzin "ciurkiem" i dopiero byłam wyspana i zdolna do życia. Z tym, że ten "ciurek" był najważniejszy,
Z biegiem lat, z biegiem dni sypiałam krócej... Aż doszłam do sytuacji, która przestała mnie satysfakcjonować: 4-5 godzin snu i zdecydowane spowolnienie funkcji życiowych.
Ale póki jeszcze się dało to jakoś żyłam.
Mniej więcej od tygodnia przestałam spać w ogóle. Przykre i wkurzające to było. Że nie wspomnę o poziomie funkcji życiowych... Albo wspomnę: bez problemów udawało mi się tylko oddychać.
Nie pozostało nic innego, tylko udać się do Mojego Ulubionego Pana Doktora.
Udałam się. Pan Doktor rozsądny jest. I współczujący. Od razu stwierdził, że nikt, kto nie cierpi na bezsenność, nie jest w stanie pojąć fatalnej jakości życia człowieka notorycznie niewyspanego.
I przepisał tableteczki. I kazał zażywać przez jakiś czas ażeby się fazy snu wyrównały i uregulowały.
Zażywam. Moje fazy snu...hmm...są dziwne.
Pierwszą noc po prostu przespałam. Wstałam wypoczęta i pełna energii.
Następna tabletka spowodowała, że spałam około 20 godzin z krótkimi przerwami na wizytę w toalecie i rozmowę z Córką. Potem się okazało, że zrobiłam sobie (pewnie do tej rozmowy...) herbatę. Ale jej nie zdążyłam wypić...bo mnie sen zmógł.
Wczorajsza zaś tabletka dała mi sem intensywny acz krótki bo już o 5.30 byłam skłonna wstać i zrobić coś pożytecznego. Będę dziś miała długi dzień.
Ciekawam jak moje fazy snu po zażyciu całości będą funkcjonować...Byle nie tak, jak po drugiej tabletce.

piątek, 7 grudnia 2012

Lalki

Mam Wnuczkę-Królewnę. Mam również dwóch Wnuków.Ale dziś będzie o żeńskiej części populacji.
Moja Wnuczka jest już dużą dziewczynką i nie bawi się lalkami. Sęk w tym, że lalkami nie bawiła się nigdy.
Jak te gąski, które jako matkę traktują to stworzenie, które pierwsze zobaczą, tak Moja Wnuczka, której ktoś mądry włożył do łóżeczka pięknego, wielkiego, pluszowego kurczaka, nigdy się nie bawiła niczym innym jak drobiem. Każda pluszowa kaczka, kura, gąska była przedmiotem wielkiego pożądania...Karmiła, przebierała, woziła w wózku dla lalek...I tak dożyła sędziwego wieku 13 lat.
A ja nie miałam okazji kupować tych wszystkich pięknych lalek, które podziwiałam w sklepach.
I oto teraz za nie długo będę miała następną Wnuczkę-Królewnę.
I co robi babcia, która się spodziewa wnuczki i ma określone doświadczenia z poprzednią?
Tak: szuka lalki, którą włoży do łóżeczka.
Kilka dni temu byliśmy na zakupach. Nie, nie po lalkę. Ale przy okazji zwiedziliśmy stoiska z zabawkami.
I jakie wnioski: lalki są potwornie brzydkie. Potwornie!!! I niekształtne. I mają ohydne ubranka. Albo takie miny, że ja się wystraszyłam, a co dopiero dziecko! Albo wyglądają jak niemowlaki. Albo mają w brzuchu pozytywkę.Nie ma NORMALNEJ lalki.
Jak się sytuacja na rynku lalkowym do marca nie zmieni to się zacznę rozglądać za przystojnym kurczakiem.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Kipi kasza...

...kipi groch
lepsza kasza
niż ten groch.
Bo od grochu boli brzuch
a od kaszy jesteś zuch.
Nie pamiętam żeby mnie kiedykolwiek od grochu bolał brzuch (pod warunkiem, że był to groszek zielony z puszki albo z grządki; innego nie jadałam).
Natomiast pamiętam bardzo dobrze co mnie bolało jak musiałam jeść kaszę: serce mnie bolało, że mnie tak katują!!!
Kasza była zmorą mojego dzieciństwa. A właściwie całego mego życia...
W czasach mego dzieciństwa to kasza manna na mleku była podstawą wyżywienia maluchów.
OHYDA (dla mnie, bo na przykład Moje Dzieci uwielbiają; a najlepiej żeby była z glutami!!!)
Krupnik: bleeeeee: ziemniaki z pęcakiem!!!Czarna rozpacz: jadłam po jednym ziarnku. A do tego słone było, bo obficie skropione łzami.A w moim domu nie odchodziło się od stołu póki się nie zjadło. I to nie miało nic wspólnego z biesiadowaniem!
Kasza gryczana: ulubiona Mego Męża. Śmierdzi tragicznie jak się ją gotuje. Ale Romek lubi kaszę, ja lubię Romka, to Mu gotuję. I cierpię. Wcale nie w milczeniu!
I jeszcze kasza jaglana: malusie, białe kuleczki z czarną kropeczką. Teściowa kazała gotować i karmić. Podobno dobra dla facetów. Wprawdzie nie zauważam żadnej różnicy między czasem kiedy Romek nie jadł kaszy jaglanej i tym kiedy ją je. Może Mu się trochę charakter poprawił...
Ale kasza jaglana jest urocza. Więc ją gotuję i karmię.
Jakiś czas temu postanowiłam ugotować krupnik. Z powodu traumy z dzieciństwa bywa on na naszym stole raz na jakieś 10 lat...
Poszłam zakupić składniki... I okazało się, że pęcak sprzedają w ilościach hurtowych. Znaczy po kilogramie.
Na talerz krupniku potrzeba 1 łyżki kaszy. Ja krupniku nie jadam. Pytanie: jak długo potrwa aż ją spotrzebujemy.
Uprzedziłam Romka, że teraz będzie się odżywiał pęcakiem.
Jako,że On jest wszystkożerny - nie przejął się specjalnie.
Więc następnego dnia dostał na obiad pęcak. Ze skwarkami i cebulką. Jak chciał.
Zjadł połowę porcji.
A na kolację - drugą połowę.
Ja zjadłam...
Dobre było!!!
Ale kaszy manny Mu nie ugotuję!

piątek, 30 listopada 2012

Troskliwy

Listopad, który dotychczas egzystował w kalendarzu, rozpanoszył się za moim oknem. Jest +2, wietrzysko i wredny deszcz.
A w związku z tymi objawami zapadam w sen zimowy. O czym nie omieszkałam poinformować Romka, jak tylko wrócił z pracy.
"To na wizytę w bibliotece nie dasz się namówić" - zapytał, raczej bez nadziei...
Nie dałam.
A na moje pytanie -jedzie czy idzie- odrzekł: "przejdę się, nie będę auta w taką pogodę gonić."

czwartek, 29 listopada 2012

Na czasie

Jako, że jesień, że wilgoć, że zimno i smutno...
Trzy fazy reumatyzmu: (klasyfikacja według Romka)
Faza pierwsza: przychodzi i odchodzi.
Faza druga: przychodzi i przechodzi (się)/w sensie: "spaceruje" po człowieku
Faza trzecia: przychodzi i zostaje.
Z ciepłym pozdrowieniem! szczególnie dla tych,którzy są z nami w trzeciej fazie!!!

środa, 28 listopada 2012

Prostota elegancji

Obudziłam się dziś bardzo bladym świtem. I postanowiłam szybko udać się na zakupy, jako, że potem Moje Córki dzwonią i śniadanie mi wychodzi około 12.30.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam...
I w drodze powrotnej okazało się, że mam na sobie:
-brązowe, zamszowe buty
-grafitowe rajstopy
-bordową, sztruksową spódnicę
-ciemnoniebieską bluzkę
-beżową kurtkę, rozpiętą, bo ciepło...
Zdecydowanie nie cała się obudziłam, moje wyczucie smaku spało w najlepsze.

Acha, jeszcze na szyi miałam chustkę w prześlicznych, czerwonym kolorze.


P.s. Lustra mam w przedpokoju dwa, od sufitu do podłogi.

niedziela, 25 listopada 2012

Informacja technologiczna

Rozmawiam z Moją Córką o "ipli". A konkretnie pytam co zrobić, bo moja nie działa, a ja mam zaległości w serialach.
I słyszę dobrą radę Mojego Cudownego Wnuczka: Babciu, spróbuj podłączyć do prądu, jak się naładuje to będzie działać.
Kochany chłopczyk!

sobota, 24 listopada 2012

Imiona

Rozmawiam z Teściową o Jej prawnukach. Że jak się to ostatnie aktualnie urodzi to będzie ich miała już dziewięcioro. A ponieważ zawsze miała problemy z zapamiętaniem imion to przy szóstce wnuczek wymieniała po kolei nim "trafiła" na tę, o którą akurat chodziło.
A teraz co? do sześciu wnuczek doszło jeszcze dziewięcioro prawnucząt: sześć prawnuczek i trzech prawnuków. Jak to spamiętać?!
I komentarz Romka: ale chłopaków łatwiej spamiętać: ten rudy to Wojtuś a pozostali to już tylko Mikołaje.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Zakupy

Romek dostaje bony żywnościowe. Do wykorzystania w określonych sklepach. Bonów jest sporo a nas mało. I w związku z tym kupujemy za te bony różne rzeczy, niekoniecznie do jedzenia. Zawsze w stresie, że nam nie pozwolą owymi bonami zapłacić.
Dziś na przykład kupiliśmy sweterek.
W kolejce do kasy Romek pyta: "a ten sweter to z wełny?"
Odpowiadam, że z akrylu.
A On na to: "Ale mole akryl też jedzą, nie?"

niedziela, 18 listopada 2012

Zagadka

Mój Mąż się leczy. Nimesilem.
A nimesil służy do:" Wskazania: Leczenie ostrego bólu. Leczenie objawowe dolegliwości bólowych w przebiegu zapalenia kości i stawów. Pierwotne bolesne miesiączkowanie."
I teraz zagadka:
Na co Mój Mąż stosuje nimesil???
TAK, TAK, TAK !!! Na katar.
I jeszcze twierdzi, że Mu pomaga.

"Patrz na to jak na teatr"

Od wielu lat, kiedy głupota, złośliwość, bezmyślność i inne tego rodzaju "zalety" bliźnich pozbawiają mnie ostatnich dobrych wobec nich uczuć, mówię sobie:"patrz na to jak na teatr".
I dzięki takiej postawie udało mi się dożyć mego wieku we względnym zdrowiu psychicznym...
Ale, choć wiek nie jest jeszcze sędziwy, niemniej jednak zbliżamy się oboje "i ja i Romek" nieuchronnie do momentu, od którego czas spędzany w poczekalni do lekarza będzie czasem znaczącym w naszej egzystencji. A biorąc jeszcze pod uwagę wszelkie "udogodnienia" NFZ...
I w związku z tą sytuacją doznaliśmy dziś...wizji...
Otóż:
Romka boli ucho...Niby nic wielkiego, jako, że zdarza Mu się to średnio raz na tydzień. Ale tym razem doszły zawroty głowy.
Ja z kolei "odkryłam" na lewym oku plamkę. Doktor Google zdiagnozował to jako zwyrodnienie plamki żółtej. Ale nie jest on dla mnie wielkim autorytetem...
I o ile Romek trzyma się w życiu kurczowo zasady "jakoś to będzie" a w przypadku zdrowia "samo przejdzie" , o tyle ja nienawidzę chorować i jeśli jest to coś innego niż zwykle przeziębienie, to szybciutko (!) lecę do lekarza.
Tym razem i On dojrzał do tego, że "trza iść".
I będzie tak:
We wtorek pojedziemy do naszego ulubionego doktora rodzinnego i dostaniemy środki doraźne plus skierowania: ja do okulisty, Romek do laryngologa. Następnie udamy się do przychodni specjalistycznej, gdzie w rejestracji otrzymamy termin wizyty na (dajmy na to)za trzy miesiące. Albo na za pięć.
I kiedy już tam dotrzemy po tej trzy- czy pięciomiesięcznej kolejce, to Romek powie lekarzowi: Panie doktorze, trzy miesiące temu bolało mnie ucho i miałem zawroty głowy...A pan doktor na to: "a jak jest teraz?".
"Teraz w porządku. Do widzenia."
A ja u okulisty: "panie doktorze, trzy miesiące temu zauważyłam plamkę na lewym oku, ale problem już się rozwiązał bo teraz już na nie nie widzę..."
No "patrz na to jak na teatr"!!!

czwartek, 8 listopada 2012

Rozmowa

Daleko te Moje Córki. Nie widujemy się zbyt często. Ale za to mamy internety i skype'a. I możemy sobie pogadać. A ponieważ nauczyłyśmy się robić konferencję więc możemy rozmawiać we trójkę.
I rozmawiamy sobie. O wszystkim. Tylko każda z nas musi sobie kawkę tudzież herbatkę sama zrobić...No chyba, że któryś z facetów przebywa akurat na orbicie okołożoninej i zrobi odpowiedni napój.
Ale nie o napojach miało być.
Ja chciałam tylko powiedzieć (napisać), że prócz tego, że te herbatki i kawki każda z nas ma osobno, to jeszcze każda z nas ma osobną rozmowę. Znaczy: ja próbuję rozmawiać z nimi , a one próbują rozmawiać ze mną. I o ile mnie w rozmowie raczej niewiele przeszkadza, to wokół Moich Córek dzieje się tyle, że rozmowa jest...No wygląda tak jakbyśmy, każda z nas rozmawiała sama ze sobą.
Ale nic to. Ważne, że pogadać można.

Teatr

Byliśmy kiedyś w teatrze.Mniej więcej rok temu. Mmmmm... fajnie było.
I dlatego postanowiliśmy to powtórzyć.
Po sprawdzeniu repertuaru:
Romek: O kurcze, bilety na "Andropauzę" są po 70 zł!
Ja: i co się dziwisz, ile płaciłeś na "Klimakterium"?
Romek: 75zł. Kobiety są droższe.

środa, 31 października 2012

Stara Wnuczka

Moja Wnuczka dorasta.Skąd wiem? Nie z kalendarza, nie.
Wiem to z ... prezentów, które Jej kupuję.
Okazji troszkę w ciągu roku bywa.
Póki była małą dziewczynką, nie było żadnych problemów. Wystarczał wszelki drób pod każdą postacią.
Bo to takie dziecko było, że w wózku dla lalek kurczaki-maskotki woziło...
A potem nastała era petshopów i ze względu na miejsce i koszty (w Anglii tańsze i większy wybór)zaczęły się moje problemy.
Bo Relusia na każde pytanie:co Ci kupić? odpowiadała: chińską zupkę.
Wtedy Jej groziłam, że dostanie lalkę. I dawałam czas do namysłu. A Ona się namyślała i jakiś prezent "zachciewała".
A ostatnio na taką moją groźbę odpowiedziała: "babciu, ale ja lubię lalki, możesz mi kupić."
Szok.Nagle lubi.
Jak zechce Barbie i Kena to padnę.

sobota, 27 października 2012

Karmnik

Zima nadchodzi w podskokach! Trzeba się zatroszczyć o "braci mniejszych".
A ponieważ trudno biegać po lesie z wiązkami sianka,najłatwiejszym sposobem na rozwiązanie tego problemu jest karmnik.
I tu mam świetny, rewelacyjny wprost sposób na ów karmnik: prosty, sympatyczny, łatwy w wykonaniu, jeszcze łatwiejszy w obsłudze! Do wykonania przez każdego, nawet stuprocentowego humanistę.
Potrzebne nam będzie:
-doniczka, najlepiej taka długa, balkonowa, kolor obojętny, ja mam brązową
-ziemia do wyżej wymienionej doniczki
-kwiatki coby w tej doniczce posadzić, niech rosną; jeden warunek
muszą rosnąć do późnej, deszczowej jesieni, w mojej doniczce rośnie rheo meksykańskie
-worek orzechów włoskich
I teraz zaczynamy budowę karmnika.
Zżeramy wszystkie orzeszki.Skorupkami starannie wysypujemy powierzchnię ziemi w doniczce. (Bo jesień deszczowa ma we zwyczaju chlapać błotem z doniczki na świeżo umyte przez Mego Męża okno)
I karmnik gotowy. Mamy jak w banku codzienną wizytę ślicznych, malutkich , w kolorycie zielono-żółciutkim, ptaszków.Bo wśród skorupek zostały mikroskopijne drobinki orzeszków.
Nic to, że owe wizyty odbywają się w godzinach bardzo porannych (tak mniej więcej 5-6). Nic to również, że te małe potworki rzucają mi skorupkami w szybę. Nic to nawet, że czasem, jak się "rozfechtują" to trafiają mnie prosto w głowę!!!
Ale świadomość, że możemy pomóc "braciom mniejszym" - bezcenna!

Acha, Romek powiedział, że po upierzeniu sądząc, to sikorki są.
Pewnie, jak nadejdą mrozy, wyłoży doniczkę słoninką. Wszak sikorki lubią słoninkę.
A ona,ta słoninka, równie skutecznie ochroni okno przed błotem.
Połączymy więc przyjemne z pożytecznym.

czwartek, 18 października 2012

Przyzwyczajenie - druga natura

Nie mam gazu. A co za tym idzie - mam kuchenkę na prąd. Indukcyjną. A uroda kuchenek indukcyjnych (mojej) jest taka, że nie można w żaden sposób naleśników usmażyć. Oraz, że jak braknie prądu to trzeba po sąsiadach ganiać z czajnikiem coby sobie kawkę zaparzyć
W związku z tym mankamentem posiadam również kuchenkę gazową. Turystyczną na naboje.
I posiadam jeszcze: małą (za małą)kuchnię i olbrzymią szafę w przedpokoju.
I z powodu tych dysproporcji część kuchni znajduje się w owej szafie.Znaczy: piekarnik, garnki i trochę rzeczy używanych niezbyt często. W tym wyżej wymieniona turystyczna kuchenka gazowa.
Wczoraj zaplanowałam na obiad naleśniki. Okazało się, że kuchenka znajduje się na najwyższej z możliwych półek w kuchennej części szafy przedpokojowej.
A ja tam nawet ze stołka nie sięgam.
Przyszedł, zdjął, wziął się za smażenie.
Pytam czemu ta kuchenka tak wysoko mieszka, kiedy na podłodze w szafie jest miejsce.
On nie wie. A właściwie wie: bo tam skrzynka stoi (na kółkach)i by mi było niewygodnie.
Popatrzyłam tylko: teraz jest wygodnie!!!
Poprawi się i nie będzie jej już tam wtykał.
W połowie smażenia zabrakło gazu i z trudem udało Mu się dosmażyć na indukcyjnej.

A dziś rano okazało się, że postawił nieczynną, bez gazu, kuchenkę na podłodze w szafie. Niech mam wygodnie.
I jeszcze mi wytłumaczył, że On tradycjonalista jest.Bo się przyzwyczaił, że kuchenka ma stać na dole.
Kiedy się zdążył przyzwyczaić?

wtorek, 16 października 2012

!!!

Od wczorajszego wieczoru nurtuje mnie pewne pytanie...
Otóż:
Jeśli ja wymyślam co trzeba zrobić/zmienić/naprawić/ulepszyć, jeśli znajduję często-gęsto rozwiązanie jak to zrobić, a Mój Mąż wprowadza to w życie, to czy On przypadkiem nie powinien się ze mną podzielić tytułem McGywera???

Paczka

Wysyłamy paczkę. Z tym wszystkim, czego Emilka nie miała jak zabrać. Plus kilka jeszcze cieplutkich książek dla Moich Córek. I prezenty dla tychże Córek, Wnuków oraz Zięciów.
Nic wielkiego w sumie. Marne 30 kilogramów się nazbierało. W opakowaniu wyprodukowanym przez Romka: 80x50x45 mniej-więcej. Z dwóch kartonów przeprowadzkowych, które podobno pomieszczą 30 kg zawartości każdy. Nasze pojedynczo zmieściły po około 17 kg.
A że płaci się "do 30 kg" a waga paczki nie może przekroczyć 31,5 kg,mój domowy McGywer był zmuszony stworzyć odpowiedni pojemnik. No i stworzył: kartony, taśma klejąca - 40 metrów bieżących i taśma typu stretch (folia spożywcza)- wstążka długości 80 m.
Napracowaliśmy się setnie. Bo to trzeba co chwilę ważyć, dobierać odpowiednie rzeczy żeby dziur nie było i się nić nie szelątało. A jeszcze, kiedy się okazało, że wszystkie zapakowane drobiazgi ważą 36,7 kg, musieliśmy podejmować trudne decyzje typu: "a ona w tych butach będzie teraz chodzić?" lub "te książeczki są nudne, a z tych już wyrósł"...
Jakoś poszło...Obniżyliśmy wagę do odpowiedniej.Znaczy do 30 kg, zostawiając "margines" na opakowanie. I kiedy Romek miał skleić dwa zapakowane kartony aby uczynić z nich jeden okazało się, że są one źle złożone. I dno wylatuje.
No i cała zabawa od początku...
Ale udało się. Paczka zapakowana, poklejona vikolem, zabezpieczona taśmą, opatulona drugą taśmą typu stretch, listy przewozowe tudzież namiary typu adres wydrukowane (zdalne sterowanie zięcia...).
Romek jeszcze na koniec postanowił paczkę zważyć.
I okazało się, że kilometry taśmy i podwójne kilometry folii...nic nie ważą.
Paczka nieodziana i paczka opatulona w różne zabezpieczenia waży te same 30 kilogramów.
Teraz mi żal...Żebym to wiedziała przed ostatecznym ważeniem...
A tak to mi się 1,5 kg zmarnowało.

Może otworzyć i dołożyć? Miejsce jest...

czwartek, 27 września 2012

:)

Codziennie bladym świtem wędrujemy do "Biedronki" po zakupy. Najczęściej we trójkę, trzy pokolenia, znaczy się: babcia, mamusia i Wojtuś.
Dziś poszliśmy we dwoje z Wojtusiem.
Scenariusz codzienny wygląda następująco:
W "Biedronce" kupujmy bułeczkę i zanim dochodzimy do kasy z bułeczki zostaje 1/3.
Następnie udajemy się do sklepu mięsnego, w którym to sklepie Wojtuś zostaje zaopatrzony w kiełbaskę. "Żeby się nie nudził jak babcia robi zakupy" mówi Pani Ekspedientka.
I o ile za bułkę z "Biedronki" musimy zapłacić, o tyle kiełbaskę Wojtuś dostaje w prezencie.
I tu się sprawdza powiedzenie, że lepiej się kalkuluje jeść mięso. Bo na chleb trzeba ciężko pracować a świnia sama urośnie.

piątek, 14 września 2012

Herbata najlepiej gasi pragnienie

Romek:"A wiecie, że najzdrowsza jest biała herbata"
dłuuuuuga chwila ciszy...
Romek, niezrażony naszym brakiem zainteresowania:"A wiecie,że w walorach zdrowotnych nie ma żadnej różnicy między czarną a zieloną herbatą?"
Emilka:"Tak, to ciekawe dlaczego Chińczycy piją zieloną?"
Romek:"Bo im się tak pić chciało, że nie zdążyła sfermentować!"

sobota, 25 sierpnia 2012

Dobrze mieć teściową

Tak, tak, wiem, że nie wszystkim i nie koniecznie.
Ja o swojej.Dobrze mieć moją teściową. Ale nie odstępuję. Mam ją już bez mam 40 lat i czuję się z nią związana.
Przyzwyczaiłam się po prostu. Ale przyzwyczajenie nie świadczy o tym, że dobrze mieć teściową.Dlatego czuję się w obowiązku wytłumaczyć.
Otóż moja teściowa, która zawsze była taka jak...teściowa (można uzupełnić tę opinię czymkolwiek się zechce), na starość stała się łagodna, miła, niekłopotliwa, sympatyczna.
I, o ile, całe lata miała tylko dwie zalety: urodę i najlepsze szarlotki na świecie, teraz rozwija inne. Z dobrym skutkiem, jak się przekonałam w niedzielę.
Życzyłabym sobie żeby Mój Mąż również się w tę stronę rozwijał. A jak wiem z doświadczenia - człowiek im starszy, tym bardziej upierdliwy.
Jedyne, czego w życiu żałuję ,to tego, że się na nią obraziłam. Jakieś 3-4 lata temu.
Nie, nie mam wyrzutów sumienia. Żałuję, że się obraziłam tak późno. Bo mniej-więcej od tego momentu moja teściowa się zmieniła.
Och, gdybym się zdobyła na to 3-4 lata po ślubie...
I pomyśleć, że miałabym wtedy najlepszą teściową na świecie, która piecze najlepsze na świecie szarlotki!!!

poniedziałek, 30 lipca 2012

Trzeba się umieć starzeć z godnością

Gadam. Do Romka.Mam kwestię do wygłoszenia i nie przestanę aż dojdę do puenty...
Ale nagle zobaczyłam, że On mnie nie słucha. Siedzi wpatrzony w ekran monitora.
Czemu mnie nie słucha i co tam takiego ważnego zobaczył? Artykuł o tym komu grozi zawał.Poczytałam.Nic nowego. Romkowi nie grozi. W żadnym wypadku. Jemu również nic innego nie grozi.
Ale dzięki temu artykułowi to już wiem jak to się skończy. Po prostu Jemu się będą wyłączać kolejne organy!!!
Podzieliłam się z Nim tym odkryciem.
A On na to: "Tak.A co się który wyłączy to inny przejmie jego funkcję."
I na koniec zostanie jednokomórkowy McGywer!

piątek, 13 lipca 2012

Zaawansowane znaki starości.

Ze smutkiem donoszę, że wczoraj tj. 12 lipca 2012 roku i dziś tj. 13 lipca 2012 okazało się, że Moja Córka i ja (dzień po dniu)... zestarzałyśmy się gwałtownie.
No po prostu stare jesteśmy obie.
Dlaczego? Ano dlatego, że Ona wczoraj dostała zaproszenie na bezpłatną cytologię. A ja dziś na badanie słuchu.
Starość nie radość...

wtorek, 10 lipca 2012

Znów o oszczędzaniu

Nie potrafimy tego robić! Oszczędzać, znaczy się, nie potrafimy.
Mamy kredyt.
I mamy troszkę kaski "na kupce"...W celu spłacenia wyżej wymienionego kredytu.
A dziś Paulinka pokazała mi nosidełko dla Wojtusia. A raczej dla Emilki. Żeby Wojtusia nosiła. Nosidełko dla Wojtusia i Emilki.
No i kupiłam nosidełko. Rano. A Romek miał zapłacić jak wróci z pracy.
Kiedy stanął w drzwiach, rzuciłam:"zaraz mnie zabijesz".
A On :"na co wydałaś pieniądze?"
Więc Mu pokazałam na co.
A Mój Mąż stwierdził, że nie zabije bo mam za dużo butów. I szkoda żeby się zmarnowały. A On by musiał sobie potem szukać baby wedle butów.
Wyszło, że kredyt zapiszemy córkom (i zięciom) w testamencie.
Nie za wielki on jest. Ale mam nadzieję, że się uczciwie podzielą i żadna nie będzie miała żalu do drugiej.
Wszak zawsze sprawiedliwie wszystko między nie dzieliliśmy...

P.s. A buty moje są. Żadna cudza baba w MOICH butach nie będzie chodzić.

piątek, 6 lipca 2012

"I ty bądź bohaterem w swoim domu"

Jest taka reklama "Leroy merlin" w TV: piękna pani pod prysznicem, zaraz potem niepiękny pan w okularkach z uśmiechem "od ucha do ucha" i jakimś wielkim kluczem w ręce.
I komentarz:Pan Jacek zamontował prysznic, ty też bądź bohaterem w swoim domu.
No i właśnie! Mój mąż nie chce być bohaterem. Kupił nową baterię do umywalki.
I nie chce jej zamontować. Leży sobie biedna bateria już kilka dni na pralce i czeka.
A On nic. Jakby jej nie widział. Jakby sam jej tam nie położył.Antybohater!
Może to dlatego, że kupił tę baterię w konkurencyjnym "Praktikerze"?

Ale muszę Mu oddać sprawiedliwość: jak mi wczoraj w późnych, wieczornych godzinach została w dłoni wylewka z baterii kuchennej bo się okazało, że po prostu ją woda "zeżarła" na wysokości gwintu to naprawił. I nie leciał do żadnego sklepu. Co dziwniejsze: nawet do piwnicy nie poszedł po nic.
Okazuje się, że choć antybohater sklepów budowlanych: dalej jest Mac Gywerem.
I niech tak zostanie.
Idę ugotować Mu budyń!

czwartek, 28 czerwca 2012

O oszczędzaniu...

Nadszedł znów czas ażeby sobie pomarudzić na temat braków finansowych.
My tak co parę tygodni. W różnych okolicznościach. Tym razem okoliczności to była lodziarnia.
Siedzimy więc sobie, jemy lody i marudzimy, że trzeba oszczędnym być. I że my nie umiemy. Bo jakby choć jedno z nas było...A tu kicha, ani ja ani Romek. Chociaż On twierdzi, że jest oszczędny a nawet skąpy. A skąpstwo Jego się objawia w tym, że On nic nie kupuje. On tylko mi nie zabrania...
A w ogóle to czemu ja nie wysłałam totolotka, 18000000zł było do wygrania!
-Mogłeś wysłać- rzucam.
Okazuje się, że wysłał. I nie wygrał.
Ja straciłam tylko 18000000zł! A On? On 18000003zł.
Utracjusz jeden!

sobota, 16 czerwca 2012

Najświeższy tytuł "naukowy"

Romek: burze mają być, z gradem.
Ja: kiedy?
Romek: na zachodzie.
I w ten sposób Mój Mąż został blondynką honoris causa!

wtorek, 5 czerwca 2012

List

Czasem wysyłam listy do Moich Dzieci. Żaden sukces, zdawałoby się...
Ale w moim przypadku...
Procedura wysyłania listu wygląda następująco:
Ponieważ najczęściej jest coś, co trzeba wysłać już na ten tychmiast, sprawa nie cierpiąca zwłoki, rzecz bez której ktoś nie może obyć się ani chwili... więc kupuję ową nader pożądaną rzecz (książka, gazeta, "fufadełko", gwizdek, kolczyki).
Następnie udaję się na pocztę po kopertę odpowiednich rozmiarów i do tego ocieplaną. Bywa, że mi się trafi rozmiar za pierwszym podejściem.
Jeśli nie, udaję się na pocztę ponownie (ostatnio dokonałam odkrycia, że można zmierzyć przedmiot do wysłania i wtedy jedno chodzenie na pocztę zaoszczędzone...takie małe moje zwycięstwo).
Potem podsuwam wyżej wymienioną kopertę Romkowi coby ją zaadresował. Bo na poczcie, niestety, nie pracuje żaden kogut i nikt nie jest w stanie mojego kuropazurzastego pisma odczytać. a estetka jestem i samą mnie ono mierzi. Ludzi lubię dość, to po co mają się męczyć ponad to co muszą, nie?
Teraz już tylko uzupełnić zawartość koperty, odnieść na pocztę, powalczyć z panią, że: "nie, nie chcę priorytetu bo mi na czasie zależy". I mój list udaje się w dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugą podróż do Moich Dzieci. Które na niego czekają z niecierpliwością.
A kiedy już go dostaną, to dzwonią do mnie z wymówkami, że nic nie napisałam.
No, mają rację wszak list to według Wikipedii "pisemna wiadomość wysłana przez jedną osobę do drugiej".
Wczoraj miałam list do wysłania. Przeszłam przez wszystkie procedury bezbłędnie powtarzając przy każdej"list napisz, nie zapomnij".
Aż doszłam do tego momentu, kiedy się wkłada coś do koperty. Włożyłam. Tym razem "fufadełka". I powtarzając sobie:"list, list, nie zapomnij"...starannie zakleiłam kopertę.

Już Szczepanik śpiewał żeby Mu choć puste koperty przysyłać...

wtorek, 29 maja 2012

Imieniny

Mam dziś. Jest to bardziej osobiste dla mnie święto niż urodziny. Bowiem tylko niewielkie grono w moim otoczeniu o nim pamięta. Jak się żyje na Śląsku to tak bywa.
Ale ciągle jeszcze jest maleńka grupa, dla której dzień imienin jest ważny.
A ja dziś chciałam napisać o moich skojarzeniach i wspomnieniach związanych z tym dniem.
Każdego ranka, w dniu imienin, kiedy się budzę... nie, nie znajduję przy łóżku śniadania i bukietu kwiatów, tudzież prezentów!
Otóż: każdego ranka 29 maja od wielu lat wspominam pewien konkretny dzień imieninowy...
Różnił się on od innych tym, że pracowałam, że mieszkałam w takim rejonie Polski, gdzie imieniny były obchodzone i że pracowałam z panią, która miała imieniny w tym samym dniu co ja ponieważ miała na imię Teodozja. Co już samo z siebie było ewenementem jako, że w tych czasach imię "Magdalena" było bardzo rzadko spotykane a "Teodozja" to już w ogóle nie istniało!
Więc jak się dwie osoby o dziwnych imionach spotkały, a jeszcze te imiona egzystowały w kalendarzu obok siebie, to było jak dwie niedziele w kupie.
Więc po wielkiej imieninowej uroczystości wracałam do domu( A mieszkaliśmy wtedy w najgorszym miejscu na świecie: jajka do jedzenia i wódka do picia. Tyle można było kupić. Z tym, że wódkę to raczej na melinie.). A upał był nieziemski...
(tamte czasy z resztą się charakteryzowały dużym zdecydowaniem: albo wszystko albo nic).
I szłam sobie w tym nieziemskim upale niosąc kosz wiklinowy ciężki sam w sobie jak...nie wiem co, wypełniony po brzegi różnymi rzeczami niezbędnymi w trakcie minionego przyjęcia, ubrana bardzo wizytowo (między innymi szpilki 12 centymetrowe...)i rozmyślałam czy dojdę do domu żywa, czy się po prostu roztopię i kiedyś znajdą kupkę wizytowych ciuchów i moje szpilki i po tym poznają, że to ja byłam...
Idę sobie, idę, użalam się nad sobą...marzę aby zrzucić z siebie te giezła wizytowe, oczyma duszy widzę już siebie w zgoła innym stroju...aż tu nagle patrzę: idzie Romek z Moją malutką Córeczką! A Córeczka odziana w bluzeczkę i sukieneczkę na szeleczkach czerwoną w białe kropeczki. Ślicznie! Prócz tego, że sukieneczka z ... dederonu. A z Córeczki pot się leje strugami...
Nie jest ci gorąco?- pytam. A Moja poważna, świadoma, elegancka, skromna i przyzwoita dwuletnia Córeczka mówi ze zgrozą w oku i w głosie:" mamusiu, popatrz, tam na balkonie jest dziewczynka w samych majtkach. Ja by tak nie wyszłam!"
Zostało Jej. Akuratna w każdej sytuacji.
A mnie zostało wspomnienie.
Ja by tak nie wyszłam.

poniedziałek, 28 maja 2012

....podobne

W poprzedniej rzeczywistości bywały w sklepach wyroby czekoladopodobne.
Teraz można znaleźć w sklepie wyroby seropodobne.
Pewnie, jakby dobrze poszukać, to i inne ...podobne rzeczy się znajdzie.
Ale dziś w FAKTACH usłyszałam, że na Euro oddają autostradę z dwiema, a nie trzema warstwami. Nawierzchnię (czyli tę ostatnią warstwę, która z normalnej szosy czyni autostradę) położą jak się mistrzostwa skończą.
I wszystko gra. A pan-specjalista od budowy autostrad nazwał toto "wyrobem autostradopodobnym".
Ślicznie.

piątek, 25 maja 2012

Dramat w trzech odsłonach

Odsłona pierwsza.
Kupiłam sobie spodnie. Rybaczki tak zwane. Mają kilka zalet. I jedną wadę.
Zalety: są z płótna, są przecenione, mają śliczny kolor.
Wada: wyżej wymieniony śliczny kolor.
Jest on mianowicie pomarańczowy.
Wada owa jest komisyjnie stwierdzona przez Moje Córki.
Nie uchodzi matce chodzić w pomarańczach.
Odsłona druga.
Kupiliśmy fotel. Fotel, dla odmiany, ma same zalety: jest dmuchany, pokryty welurkiem, ma podnóżek, kolory szaro-grafitowe i jest przewygodny...już widzę oczyma duszy relaks nad morzem w wyżej wymienionym fotelu... Acha, i ma jeszcze dziurkę na kubek z kawką!!!
No cudo po prostu.
Odsłona trzecia.
Opowiedziałam Dzieciom Moim o cudownym fotelu. I obiecałam przysłać im zdjęcie. Żeby również się mogły zachwycić.
I kiedy Romek dziś wrócił z pracy, wziął się za sesję zdjęciową fotela. Pomyślałam sobie, że połączę przyjemne z pożytecznym i poproszę Go żeby mi zrobił zdjęcie w pomarańczowych spodniach na szaro-grafitowym fotelu.
Wyślę Dzieciom, niech ocenią czy rzeczywiście wyglądam w tych spodniach jak potwór. Wszak zawsze mówię, że trzeba się umieć z godnością starzeć. Może to niegodnie starzeć się w pomarańczowych rybaczkach.
Zrobił, wysłał,dziewczyny obejrzały.
Emilka: oooooooo jaki cudowny jest ten fotel.
Paulinka: nie pasują ci te czerwone paznokcie do spodni.

I teraz nie wiem; spodnie wyrzucić czy paznokcie przemalować...

niedziela, 13 maja 2012

Kwiaty

W drodze do kościoła zabraliśmy Celinkę czekającą na autobus.
I tym razem dobry uczynek nie został słusznie ukarany. Został nagrodzony.
Otóż okazało się, że Celinka wiezie mnóstwo świeżutkich, "jeszcze ciepłych" konwalii, wprost ze swego ogródka.
Dostałam kilka.
I od razu rozległy się głosy: "oooo, masz dziś urodziny?", "oooo, dostałaś od Romka?".
A więc: nie!
Nie mam dziś urodzin. Te mam za kilka dni dopiero.
I nie, nie dostałam od Romka.
Bowiem Mój Mąż wie do czego służą kwiaty.A dzięki temu, że spędziłam z Nim bez mała 40 lat, ja również to wiem. Taka na przykład wyżej wymieniona konwalia służy do produkcji leków nasercowych. A dziurawiec- na wszystko. A akacja z kolei jest przepyszna jak ją usmażyć w cieście naleśnikowym...
Mój Mąż wie równie doskonale do czego kwiaty nie służą. A dzięki temu, że spędziłam z Nim bez mała 40 lat, ja również to wiem.
Kwiaty NIE służą do tego żeby je dawać żonie.

sobota, 12 maja 2012

***

Sobota. Wideokonferencja "Przez śmiech do lepszego małżeństwa".
Rozmowy w przerwie...
Na moją uwagę: "nie mogę uwierzyć, że Bóg stworzył coś tak prymitywnego jak mężczyzna" słyszę odpowiedź Aldony: "cep też jest prymitywny, a jaki skuteczny."

niedziela, 6 maja 2012

Pytania

Romek: zrobić ci herbatki?
Ja: pewnie,zrób, herbatki zawsze.
Romek: mi też?

niedziela, 22 kwietnia 2012

Odrobina techniki i człowiek się gubi

Hurra !!! Słyszę. Od czwartku słyszę. Pan laryngolog był tak uprzejmy, że nie kazał mi czekać do 20 maja i wykonał zabieg"udrożnienia" mego ucha.
A przy okazji całkiem odkrył, że mam przewlekłe zapalenie zatok...Dostałam antybiotyki, poczytałam na co szkodzą. Zmartwiłam się, że z lekami na alergię nie można ich zażywać. Posiedziałam, pomyślałam i stwierdziłam:"raz kozie śmierć"...
I jem: antybiotyki, leki na alergię, witaminki, osłonowe na wątrobę...A dziś rankiem rozbolało mnie gardło (chociaż septoletę też jem od paru dni...)i zaczęłam kaszleć jak...okropnie.
No to udałam się do domowej apteczki i znalazłam syrop.I tu zaczęły się schody...bo nijak nie potrafię otworzyć butelki z zabezpieczeniem. Nigdy nie umiałam. Jak miałam małe dzieci to po prostu psułam to zabezpieczenie. Teraz technika poszła do przodu i się nie da popsuć. Nawet mój domowy Mac Gyver nie potrafi.
Jak stwierdził:"to takie zabezpieczenie jest, przed dziećmi i przed Magdą".
Póki co, trzymam syrop otwarty...Ale jutro wychodzę na cały dzień i musiałabym go ze sobą zabrać.I co? Przelać do czegoś? Jedyne co mi przychodzi na myśl to butelka po wodzie mineralnej. Trochę duża...nawet ta najmniejsza.
Wyszło mi, że będę niosła otwartą butelkę syropu w garści...
I mam nadzieję, że zbyt wielkiego tłoku w autobusie nie będzie.

wtorek, 17 kwietnia 2012

I bądź sobie, babo, głucha

Wpierw bolało mnie gardło. Na ból gardła septoleta jest najlepsza. Mojego gardła, dodam.Pożarłam więc calutkie opakowanie. I ból gardła minął "jak ręką odjął". Wszystkie zarazki i bakterie w popłochu uciekły. Do ucha.
Na ból ucha: różnie, może być oliwka, może być sól, może być termofor. Wszystko ciepłe oczywiście. Mogą też być krople zakupione w aptece przez Męża. Skorzystałam z tej ostatniej opcji.On zakupił krople, ja sobie je zaordynowałam. I do wieczora przestało ucho boleć.
Sielanka. W zasadzie. Bo się rankiem następnego dnia okazało, że wprawdzie ucho nie boli ale również nie funkcjonuje. Nie mogę go używać do tego, do czego jest przeznaczone. To znaczy, owszem, mogę nosić okulary ale jego (ucha) podstawowa funkcja jest upośledzona. Krótko mówiąc: nie słyszę, mam całkowicie, kompletnie zatkane ucho.Oraz potworny ból głowy.
I w związku z tym np. latam jak jaki głupek szukając telefonu bo nie mam pojęcia skąd dochodzi dzwonek. Nie mówiąc już o tym, że nie mogę pogadać z dziećmi na skypie...
Ponieważ moja przygoda z uchem zaczęła się piątkowego wieczora - musiałam wytrwać na środkach przeciwbólowych do dziś ażeby móc udać się do lekarza rodzinnego po skierowanie do specjalisty. Tak też uczyniłam. Wyżej wymienione skierowanie otrzymałam. Biegusiem pogalopowałam tymi trzydziestoma Romkowymi końmi do następnej przychodni, w której (naiwnie myśląc, że pan laryngolog czeka...) dowiedziałam się, że pierwszy wolny termin jest 20 maja.
Poryczałam się. Ze złości. I wtedy pani rejestratorka ze współczuciem zaproponowała żebym przyszła w czwartek rano.Bo pan doktor pewnie mnie przyjmie.
Pewnie.
Na wszelki wypadek Romek sobie weźmie wolny dzień.Zawiezie mnie tam. A jest szansa, że mnie rano zdenerwuje, to sobie poryczę w przychodni i wtedy pan doktor mnie raczej na pewno przyjmie!
A tymczasem jestem głucha.

p.s. drugie ucho też się zatkało.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Biedne wnuki

Mam zmartwienie...
Chociaż, tak naprawdę, to nie moje zmartwienie powinno być!
Po długiej i wnikliwej analizie, podpartej projekcją filmu (!!!)o szkodliwości spożywania zupek chińskich (które to zupki są delikatesową potrawą dla Mego Męża), doszłam do wniosku, że Romek nie ma na co... umrzeć.
No bo: je zupki chińskie w sporych ilościach, pije całe nasze wspólne życie kawę-fusiankę a potem, o zgrozo!- dolewkę, odchudza się za pomocą słodyczy.
Raz w życiu wiedział gdzie ma wątrobę: po zjedzeniu obiadu z dwóch dań, skonsumowaniu 2 wielkich rurek z kremem, wypiciu kawy i dolewki, pożarciu miski bigosu i popiciu tego zimnym piwem.
Nie używa papierosów, alkohol w znikomych ilościach (jedno piwo na kwartał, jak nie zapomni, że sobie kupił...)więc ani marskość wątroby, ani rak płuc raczej Mu nie grożą.
Żadne nadciśnienie również, choć Jego tryb życia wskazuje na coś innego.
Wszystkie inne parametry też w normie.
I co?
Jak się dzieci w Niego wrodziły to też będą dłuuuugo żyć i będą się musiały takim 110-letnim zmierzłym staruszkiem opiekować.
A jak postanowią się wcześniej z tym łez padołem rozstać...
To już Mu tylko wnuki zostaną.
Proponuję już zacząć starać się bardziej o ich przychylność. Bo wprawdzie teraz co chwilkę słyszy: "Dziadek, kocham Cię".
Ale co będzie jak Romek będzie miał 136 lat a Niko i Wojtuś około 70 na przykład?
Zmierzłe dziadki będą się opiekować zmierzłym dziadkiem, hihi...
O Reli nie mówię, bo Ona już będzie za stara!
Acha! i jeszcze ZUS będzie miał zmartwienie.

sobota, 7 kwietnia 2012

Refleksje przedświąteczne

Święta idą ! A nawet już przyszły, stoją za winklem i czekają.
Okna pomyte (Romek), firanki i wszystko inne poprane (ja), dywany wytrzepane (sąsiedzi, bo my nie posiadamy), łazienka "wylizana" (Romek), kuchnia - ze szczególnym uwzględnieniem kuchennych szafek takoż (znowu ja),konserwacja wszelkich powierzchni płaskich zakończona sukcesem (Romek).
Zakupów dokonaliśmy wczoraj.
Dziś Mój Mąż tradycyjnie udał się na 2 zmianę do pracy (zawsze to robi w Wielką Sobotę...)mnie zostawiając przyjemność "przerobienia" półfabrykatów na potrawy.
Gotować lubię więc mnie to nie przeraziło. A jeszcze postanowiliśmy się nie wygłupiać, jako, że nas dwoje jest i od dłuższego czasu się odchudzamy.
Wymyśliliśmy więc menu świąteczno-dietetyczne (to znaczy bez sernika i sałatek).
Zrobiłam. Wszystko, co zaplanowałam. A w ramach nagrody dla Mego prze- i zapracowanego Męża postanowiłam Mu zrobić wafelki.
Proste: kupuje się suche wafle, robi krem, smaruje każdy wafel owym kremem, składa, przyciska encyklopedią, po jakimś czasie kroi i są wafelki, można jeść.
Ja wafelków nie lubię więc, jak widać, całe Jego.
A Romek dobry jest i dba o mnie i nie chce żebym się przemęczała więc z tej troski wymyślił, że kupimy krem i będzie mniej roboty.
Kupiliśmy. Dwa kremy. Orzechowy i kokosowy.Wczoraj.
Po czym okazało się dziś, że owe kremy nadają się do jedzenia ze słoiczka, łychą! a nie do smarowania po waflach!!!
Ale ja się zawzięłam. I rozsmarowałam paskudztwo.
Nieważne, że sama się tym wysmarowałam bez mała od stóp do głów i po łokcie!!!
Że nie wspomnę JAK wygląda moja ślicznie wysprzątana kuchnia.
I teraz siedzę i tęsknię do młodości. I nie dlatego, że nie chcę być stara. Bo chcę.
Tęsknię, bo jak byłam młoda to się nie przejmowałam, że Romek lubi wafelki. A jeszcze żeby je tworzyć!!! Miał wybór: robił sam albo kupował.
A teraz?
Teraz to ja się zastanawiam czy ja Go tak kocham czy na starość mi odbija...

wtorek, 3 kwietnia 2012

Wieści z frontu. Pogodowego.

"Od przybytku głowa nie boli"
"Lepiej nosić niż prosić"
"parasol noś i przy pogodzie"
Nie, nie, to nie jest przegląd przysłów ludowych i popularnych powiedzonek.
To tylko wnioski z pewnych zachowań i przemyśleń.
Nauczona przykrym wczorajszym doświadczeniem, "ogaciłam się" dzisiejszego ranka bardzo starannie... Nie nałożyłam na siebie wszystkiego o czym wczoraj marzyłam. Jednak sporą część zasobów - owszem.
Wszak na termometrze tylko o jeden stopień więcej niż wczoraj. A wczoraj odczułam, że -15 jest!
Ale dziś:
po a) wiatr zdechł i z temperatury odczuwalnej wczoraj -15 zrobiło się dziś +10
po b) autobus przyjechał przed czasem i troszeczkę musiałam go gonić
po c) panu kierowcy musiało być bardzo zimno bo wnętrze autobusowe różniło się od łaźni parowej tylko tym, że nie posiadało pary.
Wysiadłam po podróży zgrzana jak ruda mysz...
No cóż, moje IQ nie nadąża.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Wiosennie

Poniedziałkowy poranek. Dzisiejszy. Na termometrze za oknem +4, do tego porywisty, północny wiatr, co daje temperaturę odczuwalną -15 (żeby było wszystko jasne: to moja "odczuwalność"!).
Do tego dodać około 25 minut oczekiwania na autobus - 10 minut "przed" (bo jakby przyjechał wcześniej) i 15 minut spóźnienia.
A ja się ubrałam nie według temperatury (+4 i wiatr) ani według kalendarza (kwiecień-plecień...).
Więc według czego???
Według słoneczka, które widziałam na własne, osobiste oczy przez jakieś 45 sekund o 6.50?
Według silnego, wewnętrznego przekonania, że jest wiosna i już?
W każdym razie stałam sobie na przystanku (w cienkiej, wiosennej kurteczce, a co!!!) i rozmyślałam o tych wszystkich czapkach, szalikach, rękawiczkach, nausznikach, bluzach z kapturem, zimowych kurtkach, które zalegają moją szafę. I które chętnie bym na siebie nałożyła...Wszystko na raz!!!
Konkluzja: moje IQ jest ściśle zależne od wysokości słupka rtęci w termometrze zaokiennym.

Już kiedyś miałam takie podejrzenia.
Dziś zyskałam pewność!

sobota, 31 marca 2012

Idziemy do teatru

Kilka dni temu nalazłam w internecie "namiary" na spektakl, pokazałam Romkowi, kazałam kupić bilety.
Dokonał tego wszystkiego...
I się cieszy. Mówię Mu, że to żadna jego zasługa, bo to ja znalazłam...
A On na to: "Ja bym też znalazł. Dzisiaj. Bo tablicę koło "Biedronki" postawili".
Znowu wybiegłam przed orkiestrę.

sobota, 24 marca 2012

!!!

Udaliśmy się wczorajszego popołudnia do Rybnika.
Zaparkowaliśmy w Fokusie, pod chmurką.
Zjechaliśmy schodami ruchomymi oraz windą na parter.
Przeszliśmy do wyjścia mijając po drodze "empik".
I przeżyliśmy szok: na ławeczce przed "empikiem" siedział chłopiec, taki mniej-więcej 12-letni.
I CZYTAŁ książkę!

czwartek, 22 marca 2012

Drobny pijaczek

Mój Mąż kupił sobie piwo. W puszce.
Jako, że jestem wrogiem alkoholu (szczególnie piwa, bo gorszy od jego zapachu może być tylko zapach..., nie, nie ma gorszego zapachu), całe lata spędziłam na zniechęcaniu Romka do używania wyżej wymienionego. A On z uporem kupował: z częstotliwością jednej puszki, albo butelki na...kwartał.
W pewnym momencie zauważyłam, że od kupienia do wypicia droga długa...
Bo Mój Mąż:
najpierw postanawia kupić sobie piwo - za każdym razem mówi o tym w sklepie (tylko mówi)
następnie, po paru dniach, tygodniach - kupuje i wkłada do lodówki, bo ciepłe niedobre
A potem o nim zapomina!
Jeśli ja pamiętam, to się czasem ulituję i przypomnę. A jeśli nie, to znajduje je kiedy w lodówce robi się pusto i wśród echa piwko zostaje wyeksponowane.
Tym razem od zakupu mija dziś właśnie 2 tygodnie...
Ale nie będę popierać nałogów i nie powiem, że w lodówce jest piwo.

niedziela, 18 marca 2012

Wiem, że inni mają gorzej

Aspicam - na kręgosłup.
Xeforapid - takoż.
Ibuprofen - bo tamte dwa nie pomagają.
Asmag - bo za mało magnezu w organizmie.
Multiwitamina - z tego samego powodu.
Flonidan - bo wiosna przyszła, a z wiosną alergia.
Hepatil - bo która wątroba takie śniadanie wytrzyma.
I jeszcze aparat do masażu w codziennym użyciu.
Wolałabym być pralką. Tej wystarcza miarka proszku i miarka płynu do płukania. A do tego - nie codziennie.
Albo zmywarką: jedna tabletka na cykl mycia.
Nie mówiąc już o lodówce... ta w ogóle bez wspomagaczy śmiga!!!
A co to będzie na prawdziwą starość...

piątek, 16 marca 2012

Trzy bardzo ważne fakty!

Wiosna przyszła. Bardzo. Tak bardzo, że mucha do mnie przyleciała...Nie lubię. Ale lubię wiosnę!!!
Nauczyłam się programować nagrywarkę!!!
Jest to duży sukces. Bo dotychczas jak się obraziłam na Romka a był akurat jakiś program, na którym mi zależało to albo musiałam się odobrazić albo zrezygnować z oglądania. A sukces jest tym większy, że nagrywarka jest angielska i "nie mówi" po polsku. A ja z kolei nie mówię po angielsku. I dotychczas nie mogłyśmy się dogadać. Ale ja się zawzięłam a ona była miła i grzeczna. I się udało. Pierwsze koty za płoty!!! Romek skomentował, że teraz się musi bardzo starać, bo coraz mniej jest mi potrzebny...Hm...No fakt, jeszcze sobie tylko sama pleców nie potrafię wymasować.
Pojechałam do Rybnika. Autobusem. Wysiadłam w jakimś dziwnym miejscu, poszłam "na azymut". Raz tylko zabłądziłam ale szybciutko się zorientowałam i wróciłam "na trasę".
Wprawdzie wyszłam w miejscu, w którym absolutnie się nie spodziewałam wyjść ale ponieważ stało się to tuż obok gabinetu stomatologicznego - jestem z siebie bardzo dumna: z moim azymutem jest coraz lepiej!
Martwi mnie tylko, że następna wizyta za pół roku. Zapomnę wszystkiego . A mój azymut znowu sczeźnie...

wtorek, 28 lutego 2012

Grypa a internet

Chora byłam... A chora Magda równa się efektom tsunami, trzęsienia ziemi, tudzież innym kataklizmom...
Nie, tak na prawdę to siedzę i płaczę, jest mi źle, jestem nieszczęśliwa i nikt mnie nie rozumie... O, i nikt mi nie współczuje...Szczególnie ostrą formę to przybiera kiedy jestem lekko chora: np. mam katar.
Tym razem chora byłam poważnie to i marudzenia było mniej, Ale jęczałam i wyobrażałam sobie jak ciężko będzie Moim Dzieciom kiedy się będą musiały mną na starość opiekować. Wiem, bo sama ze sobą nie mogę wytrzymać jak jestem chora.
No ale mam to za sobą... Po 4 dniach grypy żołądkowej wstałam dziś rześka i świeżutka jak skowronek.
Romek się sprawdził w tej ciężkiej godzinie... Troszkę Go jeszcze podszkolę i już mogę się z Nim zestarzeć.Wstawał nocami, wspierał, pomagał, trzymał za rączkę. Nie współczuł... Ale to już wiem, że jako flegmatyk, współczucie wyraża czynem. Co moim zdaniem- nielogiczne jest. Bo JAK: flegmatyk - czynem???
W pewnym momencie, umęczona sensacjami grypo-żołądkowymi, mówię: posiedź tu sobie spokojnie na internecie a ja pójdę do łóżka, podogorywać...
A On mi na to: dobra, a jak się będziesz chciała pożegnać, to zawołaj.
No, musiałam wyzdrowieć... Bo jakby nie usłyszał...

sobota, 25 lutego 2012

Waluta

Nazbierało nam się waluty, a raczej "walutki" w postaci małych srebrnych i złotych krążków. Leżało toto w foliowym woreczku już jakiś czas. A dzisiejszego poranka Romek postanowił zliczyć nasze zasoby...
Wysypał z woreczka, posortował według miejsc pochodzenia... I się okazało, że jesteśmy właścicielami: 3 funtów i 4 pensów, 98 eurocentów, 1 stotinki, 1 centa amerykańskiego.
A poza tym znalazło się tam 7 groszy polskich.
Całą walutę, prócz groszy Romek zapakował do woreczka i schował. A o groszach powiedział, że mogę je sobie wydać na własne potrzeby. Ale mam dobrego męża, hihi.

piątek, 10 lutego 2012

Podróże kulinarne

Wynoszę się do ciepłych krajów!!! A ściślej do cieplejszych niż Polska. Anglia JEST cieplejsza. I następne kilka dni tam spędzę. Licząc, że po powrocie zastanę tu już oznaki zbliżającej się wiosny.
I w związku z tym produkuję dla Romka obiadki. Na każdy dzień mojej nieobecności. Może jak wróci z tej syberii o 16.00 i wyjmie coś z lodówki i sobie zagrzeje i będzie jadł, to pomyśli o mnie ciepło... I Mu się wtedy podwójnie ciepło zrobi: raz od jedzenia a dwa od myślenia (ciepłego).
Najpierw skonsultowałam, następnie zakupiłam, a dziś gotowałam. Dziewięć obiadów: fasolka po bretońsku, flaczki i gulasz wieprzowy. Wszystko na raz. Czułam się jak wysoko wykwalifikowany... żongler! Jako, że mam dwa palniki a każda z tych potraw zajmowała w fazie produkcji od jednego do trzech naczyń. A jeszcze Mój Mąż, który darzy soję jakimś niebotycznym uwielbieniem, napomknął nieśmiało, że chciałby do tego wszystkiego dodatek sojowy.
A, co tam, lubię gotować...
I gotowałam, przerzucając się garami, durszlakami, miskami, nożami... w te i we wte.
A jeszcze trzeba było tę soję odpowiednio potraktować. Była ona w formie kotletów...
Pierwszy etap to pogotować w bulionie. Potem odsączyć. Następnie podzielić na 3 w miarę równe części. Jedną część pokroić średnio-drobno i wrzucić do fasolki. Drugą przerobić na flaczki, czyli pokroić w paseczki i dorzucić do flaczków wołowych. Trzecią natomiast pokroić w zgrabną kostkę, obsmażyć na tłuszczu i dusić z gulaszem...
Kuchnia po tych wariacjach na temat soi wygląda jak pobojowisko.
I tylko w pewnym momencie przemknęło mi przez myśl, że może prościej byłoby to wszystko: soję, fasolkę po bretońsku, flaczki i gulasz wrzucić do jednego garnka, najpierw obgotować, potem obsmażyć, następnie udusić, zapakować do pojemniczków i schować do zamrażarki. Taką stworzyć flagusolkę po bretońsku...
I natychmiast przyszła refleksja, że pewnie by Romek ciepło o mnie nie pomyślał.
Szczególnie przed samym moim powrotem....
Może by nawet po mnie na lotnisko nie przyjechał...

P.S. Jeszcze mi klopsiki zostały do zrobienia. Ale to bez soi, więc jutro się za nie wezmę.
Jak znajdę moją kuchnię!

sobota, 4 lutego 2012

Romek się leczy...

...Ale zanim zaczął to przez jakieś 2 tygodnie kichał, prychał, smarkał się, kaszlał i rozsiewał te bakterie, zarazki i wirusy, czy co tam sobie wyhodował napomykając średnio 2 razy dziennie, że musi iść do lekarza...A w tak zwanym międzyczasie wyjął z apteczki i postawił "na widoku" syrop sosnowy.
Wreszcie dojrzał. I poszedł do lekarza. I dostał receptę na syrop z kodeiną. I nawet ją wykupił. I kiedy przyniósł z apteki syrop z kodeiną to zaczął używać...sosnowego.
I od tygodnia pije syrop sosnowy, patrzy na ten z kodeiną. No, może ze 2 razy go łyknął...I dalej kaszle. I rzęzi. I dogorywa.
A ja się zastanawiam czy Mu nie skrócić tych cierpień...

środa, 1 lutego 2012

Dlaczego nie myślę zbyt dobrze o zimie?

Zobaczyłam dziś rankiem na termometrze zaokiennym, że słupek rtęci (czy co to tam jest) wskazuje- 21. I postanowiłam określić i uzasadnić uczucia jakie ten widok we mnie obudził.
Mój brat zawsze mówił, że zima to jest kara za grzech pierworodny...
I chociaż znam inne uzasadnienie i inny rodzaj kary za ten grzech , to jakoś dziwnie się w stronę takiego poglądu skłaniam.
I wcale nie mam zamiaru narzekać na zimę! Wszak to nic nie da: ona się i tak odbędzie.
Ale mam zamiar "czarno na białym" wykazać wady zimy. Jako, że dla mnie ona zalet nie posiada.
Chociaż w zamierzchłych czasach posiadała. Jedną .Potem jeszcze posiadła dwie zalety... Ale o tym za chwilę. Bo to rys historyczno-obyczajowy jest.
A więc: zima... Czyli zimno, czyli temperatury minusowe. Czasem bardzo minusowe. I trzeba się "ogacać": czapki, szaliki, rękawiczki, kalesony, tudzież ciepłe majtki... Rękawiczki nosiłam dwie pary: wełniane, a na nich z barana. I tak miałam zimne ręce. A majtki w tych czasach były barchanowe, z nogawkami. I moda na mini spódniczki. Nie dało się tego pogodzić. Wybierałam barchany. Wtedy myślałam: "niestety", teraz myślę: "na szczęście".
I pomyśleć, że ja ślub w grudniu brałam!!! Sama sobie tę przyjemność zrobiłam. Pod ślubną kreacją miałam... kalesony Mego Męża. Bo to była jedyna ciepła rzecz kolorystycznie paasująca do reszty!!! Bardzo romantycznie...
Nie pojmuję zachwytów ludzi na widok krajobrazu (jakiegokolwiek) pokrytego śniegiem. Bo ja mam jedynie dreszcze kiedy widzę coś takiego.
I bez względu na to, jak dobry humor będę miała - wystarczy, że spojrzę na termometr za oknem, a tam będzie np. -6... Szkoda gadać.
I kiedy mi ktoś zimą mówi: "dzień dobry", to odpowiadam:"dobry to będzie w maju".
Filmy typu "Lawina" oglądam chętnie w lipcu. Pod warunkiem, że to ciepły i słoneczny lipiec jest!
I kiedy popatrzę na te wszystkie zimy w moim życiu to dużo przykrości mnie spotykało: zawsze było mi za zimno. Bez względu na ilość i jakość odzieży jaką na siebie włożyłam. Kiedy byłam dzieckiem moi potworni rodzice KAZALI mi wychodzić na powietrze. Na sanki. Phiiii... Jakże ja ich wtedy nienawidziłam!!!
A to były czasy kiedy po a) : rodziców się słuchało, a po b) :temperatury w zimie -15 to była norma!
Następna przykrość: ubania zimowe: kombinezony z klapą. Teraz śpią w nich niemowlaki. A myśmy w takich chodzili do przedszkola! Z perspektywy lat wiem i rozumiem, że to była jedyna opcja. Ale jako pięciolatka nad wyraz wstydliwa miałam duże problemy, żeby się z tego"wyplątać" samodzielnie w toalecie. Bo to jeszcze rajtuzy, kiecki... I weź sobie rozepnij z tyłu te guziki...Wrrrr... A potem jeszcze zapnij!!!
I ten szalik zawiązany na twarzy ! oszroniony, mokry od pary z oddechu, OBRZYDLIWY.
I poranne wstawanie: rodzice zaczynali pracę o 6.00, musieli obudzić dwójkę maluchów, ubrać, dostarczyć do przedszkola, a potem dotrzeć do pracy... W sumie jakieś 3 km do pokonania pieszo. Z wyliczenia wychodzi, że musieli nas budzić około 4.00! Nawet nie "bladym świtem", W środku nocy po prostu.
I tu mała dygresja: ja się posłuszna urodziłam i tak mi zostało, mój brat- nie. Więc on się nie budził do momentu, kiedy go stawiali na podłodze w przedszkolu. A jak się już obudził to wrzeszczał, że nie będzie w nocy wstawał. Skutkiem takiego postępowania w krótkim czasie wylądował u dziadków. A ja dalej- w przedszkolu...
A jeszcze: kiedy już byłam całkiem dorosła i miałam własną rodzinę, mieszkaliśmy jakiś czas w "willi z ogródkiem". To taka willa była, że jak przychodziła zima, to wieczorem, po napaleniu w piecu, termometr pokazywał + 36 a rankiem płyn do mycia naczyń zamarzał w butelce!
A potem już mieliśmy prawdziwe mieszkanie. Z centralnym ogrzewaniem: i zimą +11 w pokoju!!!
Teraz wreszcie mam cieplutko.Tak cieplutko, że prawie nie muszę używać kaloryferów. Ale od zawsze śpię przy otwartym oknie. I kiedy zimą trzeba rano wstać , to ten szok termiczny, kiedy wystawiasz stopę spod kołdry...
Nie lubię zimy...
I tylko trzy zimowe zalety (jak wspomniałam na początku...) pozwoliły mi te zimy przeżyć: ciepły piec kaflowy jako stały zimowy element mojego dzieciństwa i moje dwie Córki, które sobie urodziłam późnymi jesieniami. I dzięki temu NIE MUSIAŁAM w zimie z domu wychodzić!!!
A teraz już stara jestem i tym bardziej nie muszę zimą z domu wychodzić. A jak już muszę to się za każdym razem tyle nanarzekam i namarudzę, że mi na tydzień starczy...
A za chwilę lecę do ciepłych krajów, które są podwójnie ciepłe bo po pierwsze klimat tam cieplejszy, a po drugie moje wspaniałe wnuki (jedna Królewna i dwóch Królewiczów) tam mieszkają. I moje serce już czuje się lepiej z powodu tych wszystkich ciepłych uczuć, którymi się wypełnia na myśl, że już niedługo ich zobaczę!!!

wtorek, 24 stycznia 2012

A jak wygramy osiem milionów...

Oglądamy TV. Film jakiś, w którym facet wygrał 8 milionów. Na pytanie, co z nimi zrobi , odpowiedział: wydam...
Mówię do Romka: ja też bym wydała... I wyliczam: kupilibyśmy dzieciom domki, wnukom byśmy założyli duże konta, pooddawalibyśmy długi i... koniec, po kasie. Romek dodaje: jeszcze bym sobie samochód wyremontował...
No coś Ty, nie kupiłbyś sobie nowego? - pytam.
A Mój Jedyny, Niepowtarzalny, Oryginalny Mąż rzuca: kupiłbym. I miałbym na co dzień, a ten bym sobie wyremontował i jeździł w niedzielę do kościoła!

sobota, 21 stycznia 2012

Zakupy fajna sprawa

Zakupy, zakupy... Pisałam kiedyś, że w mojej rodzinie to faceci uwielbiają chodzić po sklepach.Mój Ojciec, Mój Mąż, Moi Zięciowie... nie wiem jeszcze jak to jest z Wnukami ale pewnikiem niedługo się dowiem...
Zrozumiałym jest więc, że jak wczoraj powiedziałam Romkowi o durszlaku, którego Emilka pilnie potrzebuje, to był gotowy do wyjścia w 2 minuty...
No i pojechaliśmy na zakupy. Do ulubionego sklepu Mego Męża... A w owym sklepie wyprzedaże. Nieduże wyprzedaże, drobiazgi różne, w tym durszlaki właśnie.
Prócz durszlaka kupiliśmy różne inne niezbędne do życia rzeczy.Między innymi Romek futerał na aparat fotograficzny (tak, wiem, że ma ale ten był mniejszy a w tamtym Mu się aparat szeląta, bo malutki jest!!!) a ja po długim szperaniu na półkach i w opakowaniach 2 pary rajstop.
Jego futerał kosztował 6 zł i moje rajstopy tyleż samo.
A po powrocie do domku okazało się, że mimo niewielkich rozmiarów , aparat fotograficzny Romka nie mieści cię do futerału, bo ten ma jeszcze mniejsze rozmiary.
Okazało się również, że moje rozmiary nie są kompatybilne z rozmiarem rajstop. Bo rajstopy na opakowaniu mają zgoła inny numerek niż w realu.
Romek musiałby co nieco zaokrąglić rożki w aparacie.
Ja nic nie zaokrąglę, jestem wystarczająco okrągła i, niestety, 1/3 Magdy pozostaje poza rajstopami. Bo one na 13-latkę są i to nie na Relusię, raczej taką z krótszymi nogami.
W każdym razie ja sobie znalazłam kogoś, kto spożytkuje moje rajstopy...Romek swój futeralik schowa w piwnicy...
Podsumował to filozoficznie: ja straciłem 6,- zł i ty straciłaś 6,-zł, Przynajmniej po równo.
Ano tak. Po równo!

piątek, 20 stycznia 2012

Umowa

Wspominałam którego razu, że Mój Mąż zdecydowanie za mało sypia... Nic się od tego czasu nie zmieniło. W dalszym ciągu wyprawić Go do łóżka to wielki wysiłek okraszony bez mała moim krwawym potem i łzami.
Generalni śpi 4-5 godzin na dobę . A co najgorsze- siedzi cały wieczór w fotelu i udaje, że ogląda.A przez to i ja nie mogę się skupić, a potem mi się wątek traci i nie wiem o co "biega" w kolejnym wybitnym dziele, które oglądam...
Już nie wspomnę, że czasem chciałabym pobyć sobie z (w miarę przytomnym) Mężem, pogadać, coś (cokolwiek) wspólnie obejrzeć... A wspólnie to on drzemie a ja się irytuję. Znaczy: wspólny to jest czas, w którym to się dzieje...
Bywa, że jedynym sposobem na oddelegowanie Romka w betki jest użycie tego czerwonego guziczka w pilocie od telewizora... Co też czynię, bo wybitne dzieła są ...różnie wybitne i w zasadzie, wyłączając, szkody sobie dużej nie czynię.
Ale zdarza się, że akurat leci film, na którym mi zależy.
Właśnie dziś się zdarzyło...
Wróciliśmy z wojaży (Lidl, Kaufland, wizyta u Lidki, stacja benzynowa), warunki koszmarne: śnieg, deszcz, lodowisko na drodze.
Jest 21.15, za kilka minut zaczyna się "Cesarzowa", na który to film czekałam cały tydzień. I nie zamierzam walczyć z Romkiem i Jego drzemkami. Więc namawiam Go żeby sobie już poszedł. (Jest szansa, że jeśli wyjdzie zanim się zacznie to nic mi nie zakłóci seansu...). Niestety, nie zdążyłam. Albo nie byłam wystarczająco przekonywująca. Zobaczył, zapytał do której trwa, policzył ile Mu czasu na sen zostanie, rozsiadł się wygodnie...I obejrzał calutki film. Nie zdrzemnął się ani razu!!!
Zapytałam Go potem, jak to tak, co się stało, że nie usnął.
Stwierdził, że przez te jazdy w trudnych warunkach, tyle Mu się adrenaliny wytworzyło, że spać Mu się nie chce.
No tak. Jestem umówiona. Od dziś, jak tylko będę potrzebowała wieczorem przytomnego Romka, to wynajdę Mu ekstremalną trasę i niech pojeździ.
Z kim jestem umówiona? Na razie ze sobą. Romek się umówi jutro. Jeśli jutro to przeczyta.
W każdym razie przed następnym ciekawym filmem na pewno!

sobota, 14 stycznia 2012

Stomatologia zimą

Znacie skutki nieusuwania kamienia nazębnego? Jeśli nie znacie to poszukajcie takiej informacji na internecie. W każdym razie ja ze swej strony zapewniam, że są groźne. Sama wprawdzie ich nie doświadczyłam, ale tak mnie przerażają, że staram się ze wszystkich sił pozbywać kamienia.
Generalnie robię to we własnym zakresie i domowymi sposobami...niemniej jednak czasem trzeba się oddać w ręce profesjonalisty. A ponieważ tego rodzaju profesjonaliści i zabiegi, które oferują, nie są mi straszne (a wręcz je lubię) więc się wczoraj udałam do gabinetu stomatologicznego w celu pozbycia się owego balastu.
Mówię wam: bajka... Wprawdzie po tych różnych "czarach" jakich pani dentystka dokonała w moich ustach czułam się troszkę jakbym spędziła dzień na placu budowy w czasie bardzo silnego wiatru, albo przynajmniej jakbym pokryła gładzią gipsową ściany 6-pokojowego mieszkania, ale nic to !!!
I tak więcej plusów.
Tyle tylko, że zima przyszła w godzinę po mojej wizycie u dentysty...
Jaki to ma związek? A ma !!! Przeciągi mam w buzi, jeść i pić nie mogę, gadać na powietrzu nie mogę. Bo mróz i wietrzysko.
Następnym razem poproszę w maju...