sobota, 24 grudnia 2016

Co zrobić z tymi genami?

O jeszcze jednej traumie z dzieciństwa opowiem. I jej związku ze współczesnością!
Chociaż określenie "trauma" troszkę jest tu na wyrost...
Ale... co tam!
Otóż... w dawnych czasach, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką (prawie jak bajka, nie?!), miałam Brata. Jako, że ja byłam bardzo nieletnia, to on jeszcze bardziej...
A drugi mój Brat był się właśnie urodził. I może w ramach odszkodowania ( ;) ;) :) ) Rodzice kupili telewizor!
Tak, że za jednym zamachem dorobiliśmy się dwojga nowych domowników.
Obojga w powijakach!
Jeden miał kilka programów: spanie, jedzenie, wydalanie, jedzenie, spanie, wydalanie...
Drugi - tylko jeden i to od 17.00 do 22.00
I o ile ten pierwszy rozwijał swoje możliwości, o tyle ten drugi trwał w swoich skostniale.
Dziś chciałam o tym drugim i mojej "traumie".
Zasiadaliśmy całą rodzinką. I oglądaliśmy. Różne rzeczy. Z pasją i zainteresowaniem.
Ale najpierw trzeba się było przygotować. I te przygotowania polegały na tym, że Moja Mamusia i Mój Brat przynosili sobie łyżeczki, jedno brało cukierniczkę (Mamusia), drugie torebkę z cukrem (Maciek)...
Maciek jeszcze do tego właził pod stół.
Oglądali i jedli ten cukier! Łyżeczka za łyżeczką...
Wyjadali starannie...
Gryźli...
Chrupali...
Chrzęścili...
I trzeszczeli...
A ja cierpiałam.
Bo nie dość, że nienawidziłam cukru, to jeszcze ten dźwięk, zagłuszający mi odbiór filmu!!!
Dźwięk, którego się nie da opisać. Trzeba usłyszeć!!! Wrażenia niezapomniane. Do końca życia!
Potem urosłam, wyprowadziłam się i lata całe nikt cukru nie nadużuwał!
Romek wprawdzie lubi gryźć... ale na szczęście nie cukier.
Dzieci Moje:
 Paulinka ze słodyczy to najbardziej ogórki kiszone.
A Emilka owszem, słodycze, ale nie w postaci cukru!
Wnuki:
Relusia, jak Jej Mamusia: ogóreczki. Teraz jeszcze ocet (!!!)
Niczko słodycze jak Ciocia Emilka.
Wojtek równie humanitarnie...
A Lusia:





"DOBLY CIUKIEL"
Jak Jej prababcia Daniela.

Mam tylko nadzieję, że nie gryzie!!!






piątek, 16 grudnia 2016

Traktat o przytulaniu

   Wyszło mi, że już zawsze będę się doszukiwać różnic, podobieństw, zależności genetycznych u Mojej najukochańszej Czwóreczki. To takie fajne jest patrzeć jak się rozwijają, co po kim odziedziczyły, w czym są podobne i czym się różnią. Widzieć w Nich siebie, Romka, Ich rodziców, nawet naszych rodziców.
Dziś będzie o przytulaniu.



   Rela się nie przytula. Z zasady. Owej zasady nabyła mniej-więcej w wieku 2 miesięcy, kiedy to odsuwała się od nas na całą długość swoich małych łapek i nie życzyła sobie bliższych kontaktów. I weź tu noś niemowlaka "na baczność". Nauczyliśmy się. Cóż było robić.

   Lusia natomiast przytula się jak udzielna księżna. Znaczy wtedy, kiedy Ona ma ochotę. Do tego, do kogo Ona ma ochotę. I tak długo i intensywnie jak Ona chce. Mamy wybór: albo zaakceptować, albo nici z przytulania. Wiadomo, że akceptujemy.

   Wojtek od urodzenia przytula się chętnie, dużo i jest na każde zawołanie.Ze swego, niedługo 6-letniego życia 1/3 spędził na przytulaniu. Najpierw w chuście, potem wisząc na matce, ojcu, babci ... kto tam w objęcia wpadł. Do dziś tak ma. Na moje:"Wojtuś, chodź się przytulić" rzuca wszystko i leci.

   A Niko... hmmm... To jest szczególny Człowiek. Niko się przytula. Głównie do Mamusi swojej.
A do mnie mówi: "babciu, jakbyś miała ochotę, to mogę cię teraz przytulić"
No, pewnie, ze mam. Ale Jego takt mnie po prostu rozbraja.

czwartek, 8 grudnia 2016

Ślad


Sprzątałam wczoraj troszkę... Wszak nie było mnie trzy tygodnie...
Nie, to nie to, że Romek przez trzy tygodnie nic nie robił. On w zasadzie organicznie nieprzystosowany do życia w brudzie. Do życia w bałaganie już i owszem.
Tyle, że to co ja uważam za bałagan, On uznaje za normalność. I, że tak powiem, różnice wynikające z naszych poglądów trzeba uporządkować.
A przy tym jest On, ten Mój Mąż człowiekiem,  który otacza się "przydasiami" (zostaw, przyda się!)  w hurtowych ilościach. Szczególnie ten hurt jest widoczny kiedy ja znikam z zasięgu wzroku.
Nie inaczej było tym razem.
Pewnie nawet bym nie zauważyła nadmiernego wzrostu liczby "przydasiów", ale moja fotograficzna pamięć mi doniosła, że siatka do suszenia swetrów leży w szafie przedpokojowej na podłodze a nie na półce.
Chciałam ją tylko na miejsce położyć, przysięgam!!!
I z owego miejsca na półce, która w żadnym razie nie jest półką Romka (!!!) spadł mi na głowę brzeszczot.
Troszkę się zdenerwowałam, troszkę wystraszyłam.
W konsekwencji "wyprowadziłam " z ostatniej półki w domu do piwnicy.
Już mi kiedyś spadły na głowę dwa kawałki szkła (takie z ramek do zdjęć), które Romek trzymał luzem między swetrami!!!
Zadzwoniłam też szybko do Paulinki. Opowiedziałam o mojej przygodzie. A Ona to podsumowała:
"Trzeba było iść do Biedronki, kupić keczup i przed powrotem ojca z pracy polać się tym keczupem i położyć koło szafki."
;);););););)
Nie skorzystałam z dobrej rady.
A kiedy Romek wrócił - pokazałam Mu ślad na czole.
A Mój Wspaniały, Empatyczny, Kochający Mąż podsumował:
"Ale tam był grubszy brzeszczot, z piły maszynowej. Jakby ci spadł, to byś miała większy ślad."

Muszę Go kochać.
Muszę!!!








środa, 7 grudnia 2016

Wspomnienia w pigułce

No, to wspominamy...
Szczególna to była wizyta tym razem...
Trwała 3 tygodnie. A miałam wrażenie, ze dwa dni.
No, trzy.
Pierwszy spędziliśmy na chorowaniu.
Drugi na pakowaniu.
Trzeci na przeprowadzce.
I już do domu trzeba było wracać.
Ale... od początku.
Żuru akurat miał urodziny. A urodziny nie mogą się obyć bez torcika. Emilka  torciki robi tematyczne.
Dla męża zrobiła taki:


Aleśmy niewiele tej imprezy użyli...
Bo nas po kolei dopadała "patriotyczna" choroba , jak ją Emilka wdzięcznie nazwała.
Czyli  ROTAwirus.
Lusia zaczęła, potem Żuru (na swój piękny, urodzinowy tort mógł tylko popatrzeć - a i to nie za długo).
Poza tym: jedni nie mogli patrzeć na tort, inni na pasztet warzywny. ;)
A potem to już poszło lawinowo: w obu domach. I nie wiadomo czy śmiać się czy płakać... A z całą pewnością prać, prac, prać...
Jeszcze tylko zdążyła odwiedzić Asię, zanim i mnie dopadło:


A Emilka dostała od Asi prezent, który bardzo się przydał, jak widać:



I tak mi uroczo pierwszy tydzień minął.


Potem nastała era przeprowadzki: czyli pakowanie, pakowanie, pakowanie.



 Przeplatane odpoczynkiem i relaksem:





A ostatni: czekanie na klucze i faktyczna przeprowadzka. Oraz szczątkowe rozpakowywanie.


 A to statek poniewierany sztormem na oceanie. Parasol straciłam w tym sztormie!!!


Ale żeby nie było! Fajnie było. Mimo wszystko.
Bo postanowiłam sobie zabrać każde z Mojej Ukochanej Czwóreczki na spacer-zakupy- kawę osobno.
I mimo nawału ... zdarzeń udało mi się:
Być z Relą w Lushu i na herbatce z bąbelkami.



Być z Lusią na zakupach (cudny płaszczyk i "futereczko") i kawce w Starbucks



A ponieważ faceci są bardziej praktyczni (chociaż nasi uwielbiają zakupy- bardziej niż kobiety w tej rodzinie- i to już czwarte pokolenie tak ma), poszliśmy tylko na zakupy:

Wojtek po kurtkę i różne takie.

Za to z Nikiem wybraliśmy się we dwójkę po zakupy jedzeniowe. Sami! Pierwszy raz. I świetnie nam poszło.

Dodam jeszcze, że ponieważ Moje Wnuki mieszkają po dwoje ze swymi rodzicami, to jestem niejako zobligowana do dzielenia się czasem i pobytem równo, między dwa domy.
Jeszcze niedawno Niko odliczał w kalendarzu i mnie informował: "babciu, spałaś 4 razy u Wojtka, teraz moja kolej.".
Teraz już tak nie robi. Teraz Moje Córki układają harmonogram przekazywania "paczki" czyli mnie.
A w związku z tym, że mam specyficzną dietę, to zaraz na początku pobytu zaopatrzyłam się w wiktuały, które mogę jeść. A Oni nie muszą.
I to na przykład są produkty na zupkę.
I nie byłoby w tym nic wartego wzmianki, gdyby nie to, że nosiłam je ze sobą przez owe trzy tygodnie w te i we wte.
Zupki nie zdążyłam ugotować. ;)




 A na koniec: obrazek Relusi, gdzie zilustrowała mój pobyt.
Treściwie i trafnie:


Objaśniam:
1.Paulinka stoi nade mną ze srogą miną bom Jej pieroga z glutenem ukradła... a glutenu nie wolno...
2. poniżej: karton i kulka do kąpieli z Lusha.
3.kartony i moje ukochane ciasto pekanowe.
4.smażę Reli jajecznicę (umawiałyśmy się na codziennie rano o 6.00 ale udało się tylko raz!)
5.karton, pasztet warzywny i ... kibelek. Tłumaczyć nie trzeba!
6.Moje Córki i ja. Na kawie.
7.karton i kawa. Z pianką. Świąteczna.




  


niedziela, 4 grudnia 2016

Jedyni

Wróciłam. Czas na wspomnienia.
Dziś krótkie, na szybko. Same hity będą. Ku pamięci zapisane. :)
Czworo Ich mam. I każde inne.

RELUSIA Moja Jedyna.
I Jej jajecznica z cebulką, którą smażyłam o 6.00 rano.Czego się nie robi dla Pierwszej Najważniejszej!!!
Smażyłam ową jajecznicę i w innych porach. Ale hitem niezaprzeczalnym była ta bardzo-wczesno-poranna!
Obie byłyśmy zadowolone: i Rela i ja.

NIKO. Równie Jedyny. Szczególny nawet.
Czekał na mnie ze sprzątaniem swego pokoju. Jako, że zna opowieści z przeszłości, których bohaterką jest Jego  siostra i jej pokój sprzątany przez babcię.
No, to posprzątaliśmy razem: Niko i ja.
Żeby była jasność: ani w przypadku Reli ani Nika nie chodzi o takie zwykłe sprzątanie. Chodzi o sprzątanie wszelkiej twórczości (a Wnuki mam nader twórcze...). Której dowody w przypadku Reli na przykład zajmowały jakieś 5-6 worków. Takich, do jakich zbiera się liście jesienią w parkach.
I których to dowodów Ich matka a moja Córka nie pozbywa się nigdy "bo się dziecko napracowało, a ja mam wyrzucić?!?!"
No i nie wyrzuca. Ja to robię za każdym razem jak Ich odwiedzam.
Jako, że Mikołaj, prócz własnej twórczości, kolekcjonuję również cudzą, a konkretnie kartony wszelkiej maści i wielkości, spodziewałam się, że będziemy potrzebować niewielkiego kontenera na to co należy uprzątnąć. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie jest tak źle. Ba, nawet jest całkiem nieźle!
Malutko tego było. Tak malutko, że kilkakrotnie powiedziałam do Paulinki: "wiesz, Niko ma na noc do Reli z tym sprzątaniem."
I za którymś razem usłyszałam od Mego Wnuka: "Ale ja nie chcę iść spać do Reli!"

WOJTEK. Następny Jedyny!
Dowiedziałam się do Niego, co to są fajewierki.
Jak również, że Jego Mamusia (a moja Córka Emilka) nazywała się kiedyś Liskowiak. A potem ślubem to zmieniła na Blaszta!

No i wreszcie Ostatnia Jedyna: ŁUCJA.
Mówi. Mówi. Mówi.... Zdecydowanie więcej niż ja. A już na pewno szybciej!
I zabawnie.
Nadużywa słówka "gapko" i "właśnie" (łaśnie).
Np: "zapomniałaś łaśnie nalać mi wody, babciu, ty gapko!"
Ewentualnie "to było gupie".
Lusia potrafi zrobić kawę w ekspresie (z niewielką pomocą mamusi).
Robi mi tę kawę, Ja Ją podziwiam (jakżeby nie!?) i pytam: "nauczysz mnie, jak się robi kawę?"
Tak, nauczy. "Bo ty, babciu łaśnie nie umiałaś i jak sobie łaśnie robiłaś, to łaśnie zapomniałaś postawić kubka i łaśnie cała kawa się wylała łaśnie na stół i ty łaśnie nie miałaś co pić i łaśnie musiałaś sprzątać i wycierać łaśnie stół i podłogę.I to łaśnie było gupie".
Tak było, niestety. Łaśnie!
I wisienka na torcie: "LODÓPKA".
Aż się prosi, żeby napisać przez "u"!
Kocham te Moje poczwórne Jedyne!!!!











niedziela, 6 listopada 2016

Emeryturo ahoj !!!



Wstał.
Zjadł śniadanie.
Zasiadł przed telewizorem.
Ogląda...
Ogląda...
Ogląda...
Pytam: Romek, za chwilę idziesz na emeryturę, planujesz tak ją spędzić?
Odpowiada, że testuje różne warianty.
Ja: Jakie warianty? Wszak TYLKO siedzisz i patrzysz w ekran. To jest jedyny wariant!
Romek: Bo ten mi się najbardziej podoba.





sobota, 5 listopada 2016

Kawa, kawka, kawusia...

Posprzątałam kuchnię! Może to nie jest jakiś wielki wyczyn. Wszak sprzątanie kuchni odbywa się w każdym (mniemam) gospodarstwie domowym. Jeśli nie codziennie, to co jakiś czas...
Ja lubię codziennie: mam manię pustych blatów, stołów i innych powierzchni poziomych.
Romek nie ma... Więc: codziennie.
Jak On się przewraca na drugi bok (czyli około północy), ja idę do kuchni i chowam wszystko na miejsce. I takie tam... no, wiecie jak wygląda sprzątanie kuchni. wszak nie jestem Perfekcyjną Panią Domu żeby tego uczyć.
Ale od bez mała miesiąca, kiedy zostałam kontuzjowana w kolizji, w której żywota dokonało Romka TICO i moje skarpetki - nie mogłam sprzątać. Mogłam tylko prać i wieszać pranie! (to znaczy też w zasadzie nie mogłam ale Romek zawsze mówi, że to są moje rozrywki i przyjemności. To jakże bym mogła moje przyjemności na kogokolwiek scedować???)
Bo moja kontuzja umiejscowiła się w mostku ograniczając moją mobilność do jakiś 5%...
Z różnych źródeł się dowiadywałam, że tak mniej-więcej po czterech albo sześciu tygodniach przejdzie.
Ale ja się szybko regeneruję! I przeszło mi po czterech. Bez jednego dnia!!!
No, to jak przeszło, to trzeba coś pożytecznego zrobić. To znaczy wygłaskać kuchnię.
Bo resztą mieszkania i tak zajmuje się Romek. Taki podział obowiązków mamy!
No, to poszłam głaskać moją kuchnie:
-moje pudełeczka w szafkach krzywo poustawiane
-moje szufladki, w których noże mieszały się z łyżeczkami i przyprawy nie stały w określonym porządku.
-moje blaty, na których owoce i warzywa, zamiast leżeć karnie na tackach, rozpychały się bezczelnie w workach foliowych.
Wygłaskałam.
Postanowiłam, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, napić się kawy.
Mam ekspres,a właściwie: ekspresik. Malutki taki. Bo ja malutkie kawki piję.
Mam też cudo moje najcudowniejsze: spieniacz do mleka.
To dwoje z trojga moich przyjaciół, których używam, używam, używam... Żeby nie powiedzieć: nadużywam.
I otóż kolejność jest taka:
najpierw kawka robi się w ekspresie
a pod koniec mleczko spienia się w spieniaczu.
Ponieważ ekspres jest jak Romek - flegmatyk, a spieniacz jak ja- choleryk.
W związku z tym w międzyczasie mam wolną chwilkę. Którą to chwilkę wykorzystuję różnie...................(tu możecie wpisać, co Wam do głowy przyjdzie. ;) )
Dziś zrobiłam tak samo. Kiedy usłyszałam, że mój ekspresik mnie woła, pobiegłam włączyć spieniacz!
I cóż się okazało???
Ni mniej ni więcej - że moja kawka "zrobiła się" na podłogę. :(
ZAPOMNIAŁAM o kubeczku.
Ale prócz, że na podłogę, to po drodze zalała pracowicie cały ekspres i cały spieniacz.
A toto na prąd jest. A ja się z prądem nie przyjaźnię nadmiernie...
I co teraz?
Zaryzykować i włączyć jeszcze raz. Czy napić się herbaty.
Zaryzykowałam. Przeżyłam.
I wniosek mi się nasunął taki mianowicie, że producenci kuchennych urządzeń zasilanych prądem muszą myśleć o gapowatych gospodyniach domowych.
Bo jakby nie myśleli, to szybko by im się klientela wyczerpała.
Pocieszające to jest. Nieprawdaż?










wtorek, 1 listopada 2016

Emerytura za progiem

Straszne!
Romek za 47 dni idzie na emeryturę!!! AAAAAAAAAAAAA!!!
Po pierwszym stresie (jakieś 2 lata temu) "bo jak ja sobie poradzę, jak On będzie cały dzień w domu?" - zaczęłam się przyzwyczajać do tej myśli...
Było ciężko, bo Romek jest trudny, kiedy siedzi w domu. Jak mówiłam Moim Córkom, że Ich Ojciec ma np. trzy dni wolnego, to słyszałam: "biedna mamusia..."
A od niedawna - zaczęło mnie to cieszyć i nie mogłam się doczekać, kiedy ten szczęśliwy szczęśliwy dzień nastąpi.
Do dzisiejszego poranka.
Chociaż, jak wstałam, to nic katastrofy nie zapowiadało.
Ja mam utarte zwyczaje:
-wstaję o poranku (tak około 9.30-10.00)
-po porannych ablucjach zjadam śniadanko
-po śniadanku zasiadam do komputera, ażeby sprawdzić "co tam, panie, w polityce"
-potem  zakupy, sprzątanie, gotowanie...
Czasem pogadam z Pyzką Moją Ulubioną, czasem z którąś z Córek...
Czasem coś uszyję...
Ale RAMY zawsze takie same.
To tak bywa, kiedy Romek jest w pracy. Jak szczęśliwie ma wolne, to dlatego, że do pracy idzie na drugą zmianę (sobota!). Albo na nabożeństwo (niedziela). Albo jedziemy do Wrocławia.
albo zgoła ma urlop i nie ma nas w domu!
A dziś!!!
TAK !!! Dziś wstał, zjadł śniadanie i krząta się od bladego świtu, zaburzając rytm  mojego życia, wprowadzając do niego chaos i powodując trzęsienie ziemi.
To się naprawdę źle skończy!!!
Ja mam mocno (za mocno!) rozwinięte poczucie obowiązku i nie potrafię się skupić  na codziennych porannych czynnościach (w tym wypadku na prasówce-internetówce) , kiedy On upiornie pracowicie składa kartony, sprząta "odpady" po wczorajszym pakowaniu paczki. I różne inne rzeczy wyczynia, o których nawet nie wiem. Bo robi je w innych pomieszczeniach niż to, w którym ja przebywam!
Człowiek, który prze ostatnie prawie 42 lata naszego wspólnego życia na każdą moją propozycję zaczynająca się od słowa "zrób", odpowiadał niezmiennie: "zaraz"!
No i co, pójdzie na tą emeryturę i będzie się CODZIENNIE zachowywał tak, jak dzisiaj?!?!?!?
Ja za stara jestem na zmiany! I nie zdołam poświęcić następnych 40 lat na zmianę przyzwyczajeń...
Nie mam w planach tak długiej wędrówki po ziemskim padole.
POMOCY!!!!!
Idę się załamać!











piątek, 28 października 2016

Prezenty dla wygody

Listopad za pasem... A za nim drobniutkimi kroczkami skrada się grudzień...
I co Magda robi? Przeistacza się w babcię- mikołaja. Jak co roku w zasadzie.
Tak, tak!!! Za chwilkę jadę do Moich ukochanych.
Tak, tak, z prezentami.

A także z kaską ażeby dokupić prezentów tym, dla których nie kupiłam ich tutaj.
Ale - jak przy każdej wizycie - i tym razem zgrabna paczuszka 30 kg jedzie przede mną.
No, dobrze, część to moje ciuszki. Wszak w czymś trzeba chodzić przez te 3 tygodnie, kiedy tam będę. Córki dobre mam, Wnuczki również, pewnie by coś pożyczyły...
Ale.
Ale Córki wyższe i szczuplejsze - nie pochodzę w ich rzeczach. No, może w koszuli nocnej. Ale troszkę zimno by mi było. Bo tym, że chodzę w gustownej koszuli nocnej w czerwcu czy lipcu - nikogo bym nie zdziwiła. Taki kraj: o gustach nie dyskutują. Nawet nie patrzą dziwnie.
Jeśli chodzi o Relusię - no, to bym musiała ze trzy sztuki każdej odzieży połączyć ażeby się zmieścić. A jeszcze skrócić odpowiednio. Nie na darmo nazywa mnie "babcią kieszonkową"
A Łusia: myślę, że ze wszystkich Jej sukienek jedno odzienie wierzchnie by wyszło. Ale w czym by wtedy biedne dziecko chodziło???
Ale ja nie o tym, nie o tym...
"Do brzegu" zatem, jak mówią Moje Dzieci.
No, więc: prezenty!
Prezenty muszą być! I są.
Tym razem ilość obdarowanych wzrośnie.
Otóż: kotki nasze rodzinne dostaną poduszki sensoryczne.
Co to kotki - każdy wie. Że rodzinne - także.
Cztery kotki - cztery podusie. Sprawiedliwie po jednej na kotkę.
Sensoryczne - bo będą szeleścić, dzwonić, stukać i pachnieć.

I tak sobie siedzę wieczorkiem i rozmyślam o tych poduszkach. Romek dzielnie mnie wspiera, rzucając niezłe rozwiązania.
Pokazuję Mu skrawek (taki większy trochę) materiału i pytam: "może z takiego uszyć?"
Słyszę w odpowiedzi; "no, z tego."
"Nie z tego, z takiego. Z tego to mi wyjdzie poduszka 20 na 20 cm. co ten kot z taka poduszką zrobi!!"
"Podłoży pod główkę!" odpowiada Mój bystry małżonek











wtorek, 18 października 2016

Dobre wyniki

Mój Mąż, pracujący przez ostatnie 19 lat  na pierwszą zmianę, śpiący w związku z tym około 4-5 godzin na dobę, nadużywający kawy (i dolewek!!!) oraz soli, zafundowawszy sobie nader wysokie ciśnienie - postanowił zmienić tryb życia.
 Za moją delikatną namową zaczął chadzać spać o 21.00, kawę zamienił na bezkofeinową i soli niewiele. Oczywiście do tego używa tabletek przepisanych przez lekarza rodzinnego i monitoruje stan swego ciśnienia.
Właśnie mija rok od nawrócenia Romka na nowa drogę.

No i fajnie. Wszyscy się cieszą: On, bo ma ciśnienie w normie, ja, bo nie będę Go musiała nosić i przewijać (a ciężki jest, a ja słaba niewiasta...), dzieci, bo Ojciec przydatny jeszcze. A Wnuki - bo jakże tak bez Dziadka!?!?!? już i tak cierpią, że Babcia sama znów przylatuje.
 Aż tu nagle, parę tygodni temu, Romek się znarowił. Tabletki, kawa, sól - bez zmian. Nawet spać chodził o czasie. Tyle, że nie spał: buszował w sieci aż iskry szły.A że drzwi mamy przeszklone - widziałam. Te iskry!
I ostrzegałam, że zabiorę komórkę.
Gdzieś, jakoś  Mu się instynkt samozachowawczy stępił i nie uwierzył.
A ja też groziłam bez przekonania...
Aż do wczoraj. Kiedy to o 22.03 znalazłam zdjęcie na fb. Autorstwa Mego śpiącego od godziny Męża!!!
I kiedy dziś wrócił z pracy, to Go poinformowałam, że wieczorami  zaopiekuję się Jego komórką. Do emerytury, czyli dokładnie do 16 grudnia.
Troszkę się burzył, zarzucając mi, że traktuję Go jak małe dziecko.
-No, a dlaczego Go tak traktuję/- zapytałam.
I zaraz Mu odpowiedziałam (żeby się nie musiał myśleniem męczyć),  że zachowuje się jak 12-latek.
A On na to:
- To i tak mam niezły wynik. Bo mężczyźni rozwijają się do siódmego roku życia.
 Uwielbiam tego, nad wyraz rozwiniętego mężczyznę.


poniedziałek, 10 października 2016

Co głupiego mówi Mój Mąż


Niedzielnie konwersacje:
Mówię do Romka: nic ostatnio głupiego nie powiedziałeś, nie mam o czym pisać.
A On: Bo ja tak nie mówię i nie mówię ... a potem jak przywalę. Na przykład dziś rano...
-------
A, rzeczywiście "przywalił" :
Poranny, niedzielny monolog  przy porannej, niedzielnej kawie:
Romek po głębokim namyśle rzuca:(o wypadku) "wiesz, tak sobie myślę, że jak mnie zapytają, jak to się stało, to im powiem, że miałem do wyboru ratować autko albo ciebie. I doszedłem do wniosku, że ty, chociaż starsza, to jednak w lepszym stanie niż Tiko."
------
No, wdzięczna jestem niewymownie!

środa, 5 października 2016

Życie...

W  niedzielę nasze autko dokonało żywota.
Humanitarnie, na zakręcie, przytulając się do barierki, z niewielką prędkością...
Za to skutecznie. Tak skutecznie, że pozostało złomowanie.
Co już się wykonało.
Jesteśmy chwilowo bez środka lokomocji. I, jak to Romek podsumował :" będę chodził".
Ja też.
Wczoraj przeszliśmy się do Tesco i okazał się to dla mnie troszkę sport ekstremalny.
Ale jeszcze się nie zregenerowałam  po niedzielnej przygodzie.
Jest nadzieja, że albo wróci mi kondycja, albo kupimy szybciutko nowe autko.
 Wracając do niedzieli, to:

                                                         
                                                         wpierw było tak:



a następnie tak:    


      Moja reakcja, jak już mnie Romek wyłuskał  ze środka: "Róża, zobacz jak mi się skarpetki podarły..."
A Róża ze zrozumieniem: "Nooo..." . A po chwili: "Ty zobacz, jak twoje auto wygląda!!!".
Teraz rozumiem, co to jest szok powypadkowy. Obie go doznałyśmy. :)
Jeśli chodzi o obrażenia i straty, to (prócz oczywistej czyli samego autka) : siniak spory na ramieniu, otarcie na nodze. No i te skarpetki. One naprawdę najbardziej ucierpiały!                                                                                                                                  

-------------------------------------------------
Bogu dziękujemy za Jego ochronę!


sobota, 24 września 2016

Kuchnia... kuchnia...

Jesień nadeszła. Podobno złota polska. Nie wiem... ograniczam wychodzenie z domu do absolutnego minimum. To znaczy jakieś 50 metrów do samochodu, jak w lodówce pustki a Romek chce jeść.
Nie rozumiem tej Jego potrzeby... Ale dawno już doszłam do wniosku, że inni mężowie mają gorsze wady.
I się cieszę.
Romek, żeby nie było, niekłopotliwy w karmieniu jest zupełnie. Ma kilka ulubionych potraw. I, szczerze mówiąc, mogłabym je "na okrągło" gotować:
Nieśmiertelne jajko sadzone z ziemniakami, barszcz ukraiński, fasolka po bretońsku, kasza gryczana, makaron z kiełbasą...
Usilnie myślę co jeszcze... No, i musiałabym dodać zupkę chińską. Która mnie bezapelacyjnie kojarzy się z laską dynamitu i nie wiem jak to można jeść. Ale może laskę dynamitu trudniej pogryźć niż makaron w zupce chińskiej. A i popić nie ma czym (tego dynamitu). ;)
W każdym razie nie przemęczam się gotując Mu te wyszukane potrawy.
Tym bardziej, że Romek kocha wszelkie okazje i często z nich korzysta.
Taką okazją dla Niego jest możliwość "upolowania" tak zwanych okrawków albo inaczej czegoś, co się nazywa "bigosowe"
Nie potrafi sobie nigdy odmówić kupienia takiej paczuszki. I leży potem toto w zamrażalniku. I czeka na Romka ulubiony makaron, kaszę czy cokolwiek innego.
Nie zabraniam, wszak nie jest to drogie, wędliny za to naprawdę delikatesowe, tyle, że się na kanapki na kwalifikują.
Dwa ma tylko warunki do spełnienia: nie kupować za każdym razem jak zobaczy w sklepie i pokroić to na odpowiednie odcinki.
Pierwszy warunek spełnia ze łzami w oczach: ("widziałaś, jakie piękne, widziałaś? sama wędzonka!").
Drugi za to z pieśnią na ustach.Siedzi i wycina zgrabne sześcianiki...
Jako, że jesień nadeszła (co na samym początku zaznaczyłam) i zrobiło się chłodno, postanowiłam jajko sadzone zamienić na coś bardziej treściwego, jednocześnie ograniczając możliwości jedzenia zupek chińskich. Którymi się Romek z lubością rozgrzewa...
Fasola, wędlina, przecier pomidorowy i różne inne... Tak, tak! fasolka po bretońsku.
Fasolę ugotowałam. sięgam do zamrażalnika i wyciągam zamarznięte w jeden wielki kawał okrawki. NIEPOKROJONE. wielkości rozpłaszczonych (nie za bardzo) piłeczek tenisowych.
Ręce mi opadły ...
Pytam dlaczego nie pokroił. Retoryczne to pytanie. Wszak nie pamięta. Pytam (znowu retorycznie) co ja mam teraz z tym zrobić.
A On na to, żebym wrzuciła w całości to się rozgotuje. "Bo kiedyś to wrzucali całego niedźwiedzia do gara. Nie mieli takich dużych noży, żeby pokroić!"
No i fajnie. Tyle, że porcji fasolki jest jakieś 7-8. A rozpłaszczonych piłeczek 4!
A miało być tak pięknie: bez wysiłku i brudzenia rąk...
Rozmroziłam i pokroiłam.
Chyba muszę Go kochać...












poniedziałek, 12 września 2016

Historia pewnej drukarki

Przez całe nasze wspólne życie (Romka i moje) każda rzecz kupiona do domu, taka która charakteryzowała się jakimś defektem, służyła nam dłuuuuugo i intensywnie. Nie psuła się, nie wymagała jakiś specjalnych zabiegów. Służyła do końca dni swoich i z satysfakcją odchodziła na emeryturę. Nigdy nie korzystaliśmy z fachowców od naprawiania owych sprzętów. Bo wiadomo było, że jak się popsuło - to już nie ma co naprawiać.
I nagle - coś się popsuło...
Zaczęliśmy kupować rzeczy nie posiadające żadnych ułomności. I owe rzeczy, po zadomowieniu się u nas, doznawały po krótkim użyciu jakiś dziwnych zachowań.
A to radyjko służące mi do słuchania li i tylko muzyki przestało ową muzykę z płyt odtwarzać, jąkając się niemiłosiernie przy próbach używania...
A to nowiutka nawigacja Romka wpadała w stupor i tępo pokazywała jedną jedyną drogę niekompatybilną z tą, której potrzebowaliśmy...
Nosiliśmy do naprawy... cierpliwie czekaliśmy i znosiliśmy wszelkie zwodzenia... odbieraliśmy wreszcie po to tylko żeby się przekonać, że nic się w naszych kontaktach z podobno naprawionym sprzętem, nie zmieniło.
Aż przyszedł dzień, w którym postanowiliśmy kupić nową drukarkę.

Stara po a) mocno była wysłużona (wszak odziedziczona po zięciu), po b) wzbudzała w Romku takie uczucia, że jak nadchodził czas jej używania - On zaczynał nadużywać.
Nie, nie alkoholu.  Tak zwanych "brukowanych " ;) wyrazów. Oraz mojej cierpliwości.
Dodam jeszcze, że korzystaliśmy przez pewien czas z uprzejmości innej drukarki i jej Właściciela. Ale na dłuższą metę było to kłopotliwe. Dla mnie przede wszystkim.
Jak postanowiliśmy - tak uczyniliśmy.
Udaliśmy się do sklepu , który ma ptaszka w logo. Drukarka była. A jakże. Z wyglądu miła dla oka, z ceny miła dla portfela, z cech niezbędnych drukarkom - laserowa (czyli tusz nie wyschnie, bo go nie ma i Romek nie będzie nadużywał...).
No ideał po prostu, nie drukarka.I do tego - jedyna taka!
I jeszcze pan, który również przyszedł był po drukarkę, stwierdził, że on się jeszcze nie zdecydował, więc:"bierzcie państwo, ja jeszcze pomyślę."
No wzięliśmy. Przywieźliśmy do domu. Uprzedziłam Romka, że ma ją natychmiast sprawdzić bo jak nie zadziała - oddajemy.
Sprawdził następnego dnia. Nie zadziałała. Konsultował się przez parę godzin z Właścicielem uprzejmej drukarki... Nie doszli do niczego.
Romek uparcie próbował namówić ją do współpracy...
Zadziałała. Połowicznie. Drukowała owszem. Ale za pomocą dłoni można było zetrzeć to co nadrukowała i mieć znowu papier zdatny do dalszego użytku.
Nie o to nam szło.
Tym bardziej, że paczki trzeba było Emilce wysłać . Sprawa pilna dość i nie uśmiechało mi się szukać ich po Europie jak się list przewozowy zetrze.
Po wielu próbach jednakże Romek stwierdził, że działa i nie będzie jej oddawał. Jak powiedział, tak zrobił. W sobotę po zapakowaniu paczek, opłaceniu co tam było do opłacenia, zabrał się za drukowanie niezbędnych paczce dokumentów.
Nie zadziałało. To znaczy - zadziałało połowicznie.
W piątek minął bezpieczny termin oddania drukarki (trzeci dzień od zakupu).
I dowiedziałam się, że to ja (JA) stwierdziłam, że drukarka jest dobra.
Na pozostałe godziny soboty spuszczę litościwie zasłonę milczenia.
Wieczorem opowiedziałam Emilce o perypetiach drukarkowych kładąc duży nacisk na wszelkie tortury jakie wymyśliłam... :(
A w niedzielę rano  poprosiłam o pomoc Pewną Osobę (uwielbiam ten termin!) o pomoc. Pomoc otrzymała w postaci namiarów na paragraf  Kodeksu Cywilnego, na który mam się powołać (Romek ma się powołać!) zwracając drukarkę.
Uzbrojeni w numer paragrafu, postanowiliśmy ów wydrukować - aby mieć się czym podeprzeć.
Romek przyniósł z piwnicy karton-opakowanie drukarki.
Wyjął drukarkę z szuflady.
Włączył komputer.
Podłączył drukarkę.
Wydrukował artykuł 560 Kodeksu Cywilnego.
Pięknie!
Czyściutko!
Wyraźnie!
Wystraszyła się, czy co??????
Otóż nie...
Jest tam taka malutka dźwignia, o której instrukcja pisze (a raczej - rysuje, bo to instrukcja obrazkowa jest!) "opuścić". Romek dziś zapomniał opuścić!!!
I teraz się zastanawiam:
Czy my pisma obrazkowego nie rozumiemy.
Czy twórcy instrukcji nie byli precyzyjni.
Czy może nam się trafiła indywidualistka.

Najważniejsze, że drukuje!
Feler ma - będzie służyć do końca. :):):)







wtorek, 6 września 2016

Sto pociech... czyli moje wakacje

Wakacje się skończyły, czas na podsumowanie...

Moje wakacje trwały od lutego, kiedy to Relusia nas odwiedziła, SAMA, i mogłam się Nią nacieszyć nie dzieląc czasu między pozostałych Moich Ukochanych, poprzez maj-czerwiec, kiedy był tu Niko - także SAM, aż do sierpnia z Wojtusiem i Łusią.
I w związku z tą ostatnią wizytą nasunęło mi się parę spostrzeżeń, które to spostrzeżenia zapisuję ku pamięci... Przede wszystkim swojej.
Póki dzieci (i wnuki potem) małe, dzieje się mnóstwo fajnych rzeczy: siedzi, raczkuje, chodzi, zaczyna mówić, wymądrza się, czasem pyskuje... jest nieustanny RUCH.
A potem nagle (zawsze nagle to się dzieje) jest już dorosłe i zostaję tylko wspomnienia jak: siadało, raczkowało, zaczynało mówić, wymądrzało się, czasami pyskowało...
Nie inaczej się dzieje w tym konkretnym przypadku.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Bo Rela jest już dorosła. I nieinfantylna. I raczej nie mogę cytować tu (ani nigdzie indziej) Jej wypowiedzi. Bo wtedy ja bym się infantylna okazała!
Wszak dorośli są poważni i głupot nie gadają. To i z cytowaniem bywają problemy. Chyba, że to Romek jest, On nam zawsze rozrywki słownej dostarcza...
----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Z kolei Niko: Mądry, ciekawy świata człowiek, który każdą  rozmowę ze mną zaczynał od: "babciu, czy wiesz, że..." i podawał mi informacje i ciekawostki, których nie znałam. A nawet jeśli  znałam, to i tak musiałam wysłuchać.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I w ten sposób zostały Wojtek i Łusia. I moja świadomość, że i Ich już zbyt długo cytować nie będę...
Zatem korzystam, póki jeszcze czas!!!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Uprzejmie:
Łusia czesze lalkę.
Ł: Wojtek, taka fryzura?
W: bardzo ładna, Lusiu.
Ł: dziękuję, Wojtek!
Wersal po prostu.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Solidni:
Wychodzimy na zakupy. Przed domem zauważyłam, że nie mam portfela. Cofam się do mieszkania a Ich proszę żeby poczekały na ławeczce.Wracam po chwili i chwalę, że grzecznie czekały. Na to słyszę od Wojtusia: "mogłaś na nas liczyć".
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
O skarpetkach i dziecięcej logice:
Dzieci nie używają kapci, w chłodne poranki tę rolę pełnią skarpetki.
Pytam któregoś poranka: "dlaczego wy nie macie skarpetek?" i słyszę od Wojtka: "bo się obudziliśmy bez skarpetek".
Łusia do Emilki: " Daj skarpetki bo mam gołe nogi, tam na dole"
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
O modlitwie:
Wojtek się modli, dziekująć Panu Bogu za:
-mamusię
-tatusia
-siostrę
-ciocię
-wujka
-Relę
-Nika
-dziadka
-babcię
Przy ostatniej pozycji odwraca się do mnie z błyskiem w oku i mówi: "wciągnąłem cię do  rodziny!"

 Któregoś wieczoru, baaardzo zmęczony Wojtuś "zawiesza" się co chwile przy modlitwie, czekamy obie z Łusią cierpliwie... Ale widzę, że i Ona "odlatuje" więc w którymś momencie, po długiej ciszy, mówię "amen".
I słyszę ożywiony głos Wojtusia: "O nie, jeszcze nie było proszenia!"
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
U krawcowej:
Poszliśmy do Cioci Justyny uszyć sukienkę dla Łusi.
Ciocia obejrzała materiał, wymierzyła klientkę, narysowało projekt i pokazuje nam rysunek;
Wojtek: "właśnie taka sukienkę chciałem dla Lusi."
Łusia: " nie chcę z falbankami, chcę gładką, jak tatuś mnie głaszcze!"
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Samokrytyka
Łusia wstała lewą nogą, była dla mnie niesympatyczna i nie chciała mnie przeprosić.
Dziadek (nie wiedząc o problemie, )mówi do Niej: "Lusiu, jak ty pięknie wyglądasz".
Łusia: "ale jestem niemiła."
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bawimy się. Łusia posiada niezwykłą umiejętność dotykania językiem do nosa. Co też z radością i duma demonstruje. W pewnym momencie mówi: "nie mogę wyciągać języka bo mnie oczy od tego bolą"
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I na konie:
Dziadek Romek!
Wojtek je jabłko na leżąco. Proszę Go żeby usiadł bo się zadławi. Pytam, czy pamięta bajkę o Królewnie Śnieżce, jak ugryzła jabłko i potem usnęła na długo.
A Dziadek komentuje:dobrze, że zła królowa dała dużo konserwantów, to się Śnieżka nie psuła w oczekiwaniu na Księcia."

------------------
Tyle wspomnień...
Teraz odliczam czas do następnych wakacji... Które zaczną się już w styczniu!















niedziela, 31 lipca 2016

Tajemnica puszek po kawie

Znacie ten dowcip, w którym mąż mówi, że nie może znaleźć cukru, a żona odpowiada: że cukier jest w puszcze po kawie z napisem "sól" ?
Z pewnością znacie!
No, to popatrzcie:
Oto puszki po kawie:


 A w tych puszkach: TA-RAAA:

W puszcze po kawie z napisem JAGŁY:


kasza gryczana :)
----------------------------------------------------


W puszce po kawie z napisem MLEKO w PROSZKU:


cebula smażona
---------------------------------------


W puszce po kawie z napisem LEN:


płatki jaglane
------------------------------------------------


W puszce po kawie z napisem BUŁKA TARTA:


słonecznik
-------------------------------------------------------

Za to w puszce po kawie z napisem PĘCZAK:


mamy 

makaron
--------------------------------------------------

I tylko w puszce po kawie z napisem CZARNUSZKA:


znajduje się ... czarnuszka




To wszystko w mojej kuchni, w mojej szafce!!!

I nie wiem czy to ważne, że czarnuszki używa tylko Romek.