niedziela, 1 lutego 2015

Siniaki i kamizelka

Zima nadeszła i trwa...
I różnych niedogodności w związku tym doświadczamy.
Ja doświadczam owych niedogodności więcej, jako, że przede wszystkim nie lubię zimy. Ale o tym juz wszyscy zainteresowani (czyli: ja, moja rodzina i przyjaciele) dobrze wiedzą.
Nie będę więc pisać dziś o tym jaka zima jest be.
Napiszę o moich porannych przemyśleniach. W związku z tym, że zima jest be.
Wychodzimy dziś bladym świtem około 10.00 godz. z domu ... a tu niespodzianka! LODOWISKO!!!
Autentyczne lodowisko. Najpierw na tych pięciu stopniach prowadzących na dwór. A potem na chodniku przed domem. Jako, że nasza spółdzielnia mieszkaniowa ma na stanie maszynkę do usuwania śniegu i bardzo jej używa, ale nie posiada maszynki do posypywania odśnieżonych, zalodzonych chodników... czymkolwiek.
Na łyżwach jeździć nigdy nie umiałam... Duży trud i wręcz spotr ekstremalny to jest aby się gdziekolwiek zimą przemieścić na naszym osiedlu posypanym śnieżkiem, który to śnieżek lekko roztopiony przez słoneczko zamarza nocą...
Taki właśnie stan nastąpił dziś. Do autka dotarłam z dużą pomocą Romka...
I pomyślałam sobie, że jak się sytuacja nie zmieni przed przyjazdem moich wnuków, to po 10 dniach pobytu tutaj im rodzicom zostaną ograniczone prawa rodzicielskie. A może nawet całkiem im te dzieci zabiorą.
Dlaczego? Ano dlatego, że jak każde z nich raz (RAZ!) dziennie wywróci się na tym oblodzonym chodniku, a jeszcze parę razy zjedzie na oblodzonych schodach, to ma jak w banku sporo pięknych siniaków w dużej gamie kolorystycznej... I co? No, przemoc w rodzinie jak nic!
To jedno, co mnie absorbowało dzisiejszego poranka.
Drugi temat:
Samochód. W ogóle. A nasze autko w szczególe.
Autko mamy super. Ma jedną niezaprzeczalną  zaletę - jeździ. Dla mnie jeszcze taką, że szybciutko się nagrzewa. Bo ja zmarzluch jestem...
I w związku z tym okres zimy jest dla nas okresem większej ilości konfliktów niż jakakolwiek inna pora roku... Bo ja potrzebuję nastawić ogrzewanie na nogi (bo już mi zamarzły na samą myśl, że muszę w zimie wyjść z domu). A Romek na szybę, bo mu zaparowało szyby.
Wiadomo, kto w tych "walkach" jest zwycięzcą. Wszak po omacku się nie da jeździć.
Ale, jak to już poeta pisał: "małpa nie frajer, sobie poradzi"... Magda też nie frajer.
Znalazłam sposób na zaparowane szyby w samochodzie.
Wczoraj pracowicie szyłam malutkie woreczki , które napełniłam... nie, nie grochem, tylko żwirkiem dla kota. Silikonowym. Bo absorbuje wilgoć. Także tę, która zbiera się w zamkniętym samochodzie.
Ja uszyłam, Romek porozmieszczał w newralgicznych miejscach w autku.
I, okazuje się, absorbuje.
Kiedy rano wsiadłam do naszego autka, okazało się, że szyby są przejrzyste jak... no po prostu przejrzyste!
Ja siedziałam, podziwiałam suchutkie, czyściutkie szybki. A Romek odśnieżał autko.
A potem wsiadł do środka.
A po chwili już nic nie było widać. Bo szybki natychmiast ZAPAROWAŁY.
Jutro idę kupić ze trzy opakowania żwirku dla kota.
Uszyję Romkowi pikowaną żwirkiem kamizelkę!!!