sobota, 31 grudnia 2011

"miłość ci wszystko wybaczy..."a czasem nauczy się śmiać

1.Atlas Zjednoczonej Europy
2.kalendarz na 2012 rok
3.gra biblijna
4.pudełko po zegarku na rękę - prezencie pod-choinkowym
5.śliwka mocno suszona szt. 1
6.koperty- używane
7.słuszny kawałek skóry, albo może irchy
8.discman (wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi - popsuty)
9. instrukcje użytkowania sprzętu AGD
10.kable
11.pudełka po "jajkach niespodziankach"- szt. 2
12.tealighty (a raczej te aluminiowe osłonki, które zostają jak się już świeczuszka wypali...)
oraz
13.kosmetyczka "z kosmetykami też"
a w niej:
-koraliki luzem
-koraliki na sznureczku
-spinka do włosów Paulinki
-wyużywane lakiery do paznokci
-srebrne druciki
-kawałek kory
-ketonal, którego szukam już jakiś czas
-płytka (pewnie do tego discmana...)
-kawałek kory
-niewielki zwój miedzianego drutu
-też, bo kosmetyków ni dudu
I sądząc po pierwszych punktach tego spisu, można pomyśleć, że to lista prezentów...
Nic bardziej mylnego!!!
To są po prostu Romka "przydasie", które On koniecznie musi trzymać w szafie z koszulami i swetrami...
Gdybym chciała zrobić listę wszystkich Jego "przydasiów" to powstałaby książka, przy której książka telefoniczna ma "na noc"!
Wprawdzie nie zawsze jestem w stanie pojąć do jakich celów mogą Mu co poniektóre rzeczy służyć (w tym spisie np. śliwka suszona...) ale za to kiedy potrzebowałam "pudełeczka na szpilki, malutkiego, najlepiej kwadratowego , i żeby jeszcze miało przeźroczystą pokrywkę" to miał. Wyjął z czeluści swoich szaf jak magik wyjmuje królika z kapelusza.
No jak Go nie kochać???

czwartek, 29 grudnia 2011

Się Święta skończyły. I te "przedświęta" i te "poświęta". Szara rzeczywistość zaskrzeczała.Dzieci po raz kolejny w trakcie tej wizyty pojechały. Tym razem do swojego domku. Głównie tą wizytę spędziły na jeżdżeniu do różnych "domków". Tak wiele wizyt odbyły tym razem, że Mój biedny Wnuczek wreszcie zapytał: "Mamusiu, czy my jedziemy teraz do naszego domku? Tego, w którym jest moja hulangula?".
Wyznacznik "domku" - hulangula...
Dla tych , co nie wiedzą: hulangula to hulajnoga.
Pojechali. A mnie zostało posprzątać. No, sprzątam. Wyprałam pościele, ręczniki, ogarnęłam chałupkę...Została choinka do rozebrania. Ponieważ "ubrana"była cukierkami, to dużo rozbierania nie ma. Papierki zostały. I łańcuchy własnoręcznie zrobione przez Dziadka i Nika i Relusię.
A choinka sypie się nadal. Może nie rozbierać...Może wyrzucić...
I stracić te 5 zł, które wydaliśmy na lampki...
Przemyślę.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

O przyjaźni.

Mam nową przyjaciółkę! Jest śliczna: czysta, schludna, piękna, zgrabna, posłuszna, uprzejma...towarzyska i chętna do współpracy. Wielu miłych chwil się w jej towarzystwie spodziewam. Tym bardziej, że potrzeba czasu abyśmy się lepiej poznały. Chociaż już się polubiłyśmy. Bardzo.
Jestem nią autentycznie zachwycona i wierzę gorąco, że nasza przyjaźń będzie się rozwijać bez przeszkód.
No, może z jedną niewielką przeszkodą... Która to przeszkoda jest moją przyjaciółką już od dłuższego czasu i naprawdę wiele jej zawdzięczam!
Od zawsze wiem, że przyjaciółki mogą być dwie. DWIE !!! Trójka zawsze przynosi nieporozumienia.
I co ja mam teraz zrobić???
Wybrać muszę. Ale nie potrafię. Bo tak naprawdę nie chcę rezygnować z żadnej z tych przyjaźni...
Pomocy !!!
Rady potrzebuję !!!
Rozwiązania mojego dylematu.
Czy w ogóle możliwa jest przyjaźń między maszynką do lodów i wagą???

sobota, 17 grudnia 2011

Choinka, choinka...

Muszę pozakręcać kaloryfery. Bo mi się choinka sypie.
I co z tego, że sztuczna? sypie się jak żywa!!!

Pracowite przedświęta

Mój Mąż posiada rewelacyjną wprost umiejętność... Zazdroszczę Mu jej z całego serca. Otóż...potrafi odpoczywać przed wykonaniem jakiejkolwiek pracy. Ta umiejętność, według mnie, nazywa się lenistwo. Ale niech Mu będzie...
Ja, może jestem jakaś dziwna, a może nieprzystosowana, ale zawsze muszę się narobić jak mały osiołek żeby potem odpocząć w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Okres przedświąteczny sprzyja generalnym porządkom. Chociaż ja mam traumę z dzieciństwa i młodości: w domu rodzinnym panował przed Świętami taki szał sprzątaniowo- aprowizacyjny, że obiecałam sobie solennie nigdy nie ulec magii (manii ?!) Świąt. I nie ulegam. Zdecydowanie. Magia i mania Świąt polega w naszym domu na robieniu zakupów prezentowych - z przyjemności i jedzeniowych - z konieczności. Sprzątamy w razie potrzeby a nie według kalendarza.
Niemniej bywają takie momenty, że różne zajęcia domowe należy wykonać w krótkim czasie i bywa ich wtedy dużo. Jako, że Moje Dzieci przyjeżdżają jutro należy dostosować dom, na co dzień 2-osobowy do zwiększonej liczby domowników...
Dostosować, czyli: zaopatrzyć w różne artykuły spożywcze (sześć osób zjada zdecydowanie więcej niż dwie osoby...), przygotować każdemu "jego kawałek podłogi", zapakować prezenty, które znajdą się pod choinką...No i najważniejsze: naprawić Reli Święta. Czyli po prostu postawić choinkę, która Moja Wnuczka przystroi.
Taki jest plan na dzień dzisiejszy.
Obudziłam się dość wcześnie (5.30...), wytrwałam w betkach do 6.30. Potem czekałam aż się Romek obudzi. Ale się nie doczekałam. Więc sama Go z objęć Morfeusza wyrwałam . Była 7.40. Czyli nie środek nocy.
Wstał, wyznał mi, że jest przerażony ilością zadań do wykonania przewidzianych na dzisiejszy dzień.
Tak naprawdę jest mi potrzebny głównie do pomocy. Tak: "przynieś, wynieś, pozamiataj". I tłumaczę Mu to. Ma siedzieć, pić kawę i słuchać kolęd.I czasem podać mi np. łyżkę. I cieszyć się, że nie musi trzepać dywanów i myć okien!
No i siedzi. Pije kawę, słucha kolęd, podaje łyżkę. I przeszkadza mi pytaniami typu: "a gdzie schować te filiżanki, co tu stoją?"albo propozycją, że pójdzie pochować pranie, bo już wyschło... I różne takie w tym stylu.
Okazało się, że Mój Mąż jest leniem z ADHD!

wtorek, 13 grudnia 2011

Stany wojenne

Dziś mija kolejna rocznica ogłoszenia stanu wojennego w Polsce.
Dziś także kolejna- 36 -rocznica mojego prywatnego, osobistego stanu wojennego.
Smutno...

piątek, 9 grudnia 2011

Apropos

Siedzę sobie na przystanku autobusowym... W oczekiwaniu na środek transportu mający mnie dowieźć do dentysty. Jako, że zimno, wietrznie i deszczowo, wszyscy oczekujący kulą się pod wiatą. A do przyjazdu autobusu dużo czasu... A warunki nie bardzo więc czasu jeszcze więcej bo autobus się spóźnia.
I tak sobie czekam. A ponieważ, jako, że jestem ślepa troszkę, słuch mam w związku z tym niezły, to i słyszę różne rozmowy. Np. dwie panienki... i dialog, który mnie zwalił z nóg...
P1: jak wyglądam?
P2: jak Apacz
(nie zrozumiałam, ale zaraz się wyjaśniło...)
P1: ale twojego pudru użyłam
P2: oj dobra, żartowałam
P1: a mam zmarszczki?
P2: masz i niewyregulowane brwi
P1: APROPOS brwi...
Dalej nie słuchałam. Szok mnie pozbawił słuchu.
A poza tym za chwilę musiałam wysiąść. Do dentysty.

ps. APROPOS dentysty - mój ząb kosztował w sumie 400 zł.Chyba uznam to za prezent pod choinkę...

środa, 7 grudnia 2011

Mamy ekspres...

No i tak sobie robimy kawkę z ekspresu...
To znaczy Romek robi. Bo ja się wkurzam. Żadna nie jest odpowiednia. Bo mleko nie jest wystarczająco spienione. Nie jest idealne. Więc jak mam pić kawę z niedoskonale spienionym mlekiem???
W związku z tą niedoskonałością marnowałoby się mnóstwo mleka ponieważ moje choleryczne usposobienie powoduje, że każda porcja źle spienionego mleka lądowałaby w kanalizacji...
Ale nie przy Romku. On oszczędny jest i nie wyleje takiego mleka. Więc - wypije. A że samego mleka nie lubi - to pije kawkę z mlekiem.
Przedtem pił "fusiankę" i dolewkę. A teraz hihi kawkę z ekspresu z mleczkiem. Niewątpliwie zdrowiej !!!
To może niech się to mleko nie pieni...

sobota, 3 grudnia 2011

...

Siadam do komputera. Otwieram bloga.
I słyszę od Romka: Tak, pisz,pisz. Wycieraj mną ten internet!

wtorek, 29 listopada 2011

Oznaki starości

Wróciłam do domku. Po dość wyczerpującym dniu pracy. Proszę Romka żeby mi zrobił herbatę. Piję zieloną i z jednego "pampersa" wychodzi mi około 3-5 kubków. Zależy od rodzaju herbaty...Jeden warunek: nie znoszę wczorajszej. Bo "zajeżdża" papierem.
Na pytanie Romka czy herbata ma być z tego "pampersa" czy z nowego, odpowiadam zgodnie z prawdą, że nie wiem. Bo nie pamiętam czy on jest z rana czy wczorajszy.
A Mój Mąż rzuca: a jak tam jest na tym "pampersie" takie siwe z włosami, to stary?

sobota, 26 listopada 2011

Teatr, cyrk i prezenty pod choinkę

Wybraliśmy się do teatru. Po jakiś...40 latach. Tak, tak, byłam w klasie maturalnej. To nic, że u nas na maturze "Lenin i Związek Radziecki". Bo my w obowiązek szkolny mieliśmy wpisany obowiązek kulturalny: czytaliśmy lektury (i nie tylko lektury), chodziliśmy do teatru i do kina!
Po odpytaniu Romka na okoliczność tejże wizyty ("Romek, a ty pamiętasz jak się trzeba w teatrze zachowywać? - Pamiętam, nie szeleścić cukierkami* od papierków. A wiesz, że te fotele nie są zepsute? One się otwierają, po prostu"**), okazało się: "ja nie mam co na siebie włożyć". I, co ciekawe, to nie ja, to Mój Mąż nie miał co na siebie włożyć. Mówię: garnitur. A On pyta czy cały. Zanim odpowiedziałam, mignął mi w wyobraźni Romek w połowie garnituru, pionowej połowie, że się tak wyrażę.No, czy on ma spodnie założyć, pyta. Przestawiłam wyobraźnię na poziom: koszula, krawat, marynarka, gatki, skarpetki i buty. Uch!!!
Ustaliłam zakres pytania, również to, że wystarczy marynarka od garnituru i dżinsy.
I wtedy okazało się, że Mój Mąż nie ma krawata. A raczej ma, ale nie wie gdzie. Bo ja Mu kiedyś krawaty schowałam do jakiegoś pudełka i On nie umie ich znaleźć.
Do pudełka schowałam krawaty jakieś 5 lat temu i tylko na chwilę.
Znalazł, wisiały sobie na wieszaku. Dziwne...Wybrał srebrzysty do czarnej koszuli. Wyglądał jak nowobogacki cygan. Potem jeszcze kilka. I było coraz gorzej. Wreszcie stwierdził, że został Mu tylko z kurczaczkami, który tradycyjnie zakłada na Wielkanoc.
Wrrrr... Zagroziłam, że jak natychmiast nie znajdzie szarego, to Mu pod choinkę kupię. I skarpety.
Znalazł. Szybko nawet.
Ale i tak poproszę Mego Zięcia żeby przywiózł najbardziej szary krawat na świecie.
I włożę Mu go pod choinkę!


* Hmm... szeleszczące cukierki...
** Autentyk: lata sześćdziesiąte ubiegłego stulecia. Grupa dzieciaków z podkieleckiej wsi pojechała do kina. Po wejściu na salę podniósł się krzyk:" proszę pani, a te krzesła są popsute!"

poniedziałek, 21 listopada 2011

Hej !!! Przygodę czas zacząć.

Już wiem czemu tak popularne jest powiedzenie "nie lubię poniedziałków"!
Dziś poniedziałek.
Wstałam... Chciałoby się powiedzieć - jak zwykle.
Otóż nie jak zwykle.
Wstałam leciutko spóźniona. Nie na tyle, żeby panikować. Na tyle, żeby nie zdążyć wypić porannej herbaty. A bez herbaty... no cóż...życie traci urok.
Ubrałam się, zrobiłam sobie herbatkę, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam z domu. (Herbatka została...) Na przystanek autobusowy. Po drodze zdziwiłam się, że apteka zamknięta jeszcze. Ale nic pilnego z niej nie potrzebowałam.
Dotarłam na przystanek. I tu zdziwiłam się po raz drugi: puściuteńko. Normalnie niezły tłumek się kłębi.Jestem za wcześnie. No cóż, bywa.
Po 15 minutach, kiedy dalej stałam sama na przystanku, spojrzałam na zegarek i zamarłam: autobus się haniebnie spóźnił. A może wcale nie nie przyjedzie... Wszak to już 15 minut !!!
Pierwsza myśl: trzeba dać znać Ewie jak jest sytuacja... Dzwonię, uprzejma pani mnie informuje, że abonent poza zasięgiem. Po chwili dzwonię drugi raz. To samo. Po chwili... Siedem razy dzwoniłam. Nic. Co teraz ? Myśl!!! (Phi, myśl "w środku nocy"!!!)
Wymyśliłam: zadzwoniłam do Romka, Że co mam zrobić. A On, flegmatyk jeden: czekaj, zadzwonią, czemu nie przyjechałaś. "Ale Waldek będzie czekał na mnie na przystanku!"
"No to tym bardziej zadzwoni jak zobaczy, że cię nie ma" Wrrrr...
Myśl dalej....
Zadzwoniłam do Róży w tym środku nocy po telefon do Waldka...Przysłała. Nawet nie była zła o poranne budzenie...
Ufff.... Jestem uratowana...Dzwonię. Odebrał, nawet długo nie czekałam.
Tłumaczę ze skruchą, że autobus nie przyjechał, że już tak późno i co teraz...
A On mi na to :" Ale jest dopiero 7.40 , autobus masz o 8.20..."
Długi dzień przede mną. I dużo czasu na wiele przygód!!!

sobota, 12 listopada 2011

Hurra !!!

Uprzejmie informuję, że zagubione przedmioty SIĘ znalazły !!!
Podusię Mój Mąż schował starannie między obrusami.
A pojemniczek z podziałką Emilka włożyła na półkę z żelazkiem.
Ciekawe, jakie oni mieli intencje ...

Zimno. I smutno.

Na termometrze 0 stopni.W domu zimno. Pusto. Bałagan...
Romek skomentował:"Emilka pojechała z Wojtusiem. Zabrali nam ciepło rodzinne."

środa, 9 listopada 2011

Możliwości

Każdy zapewne słyszał o znikających przedmiotach. Sądzę też, że każdy choć raz w życiu doświadczył tego procesu na sobie...
Jakiś czas temu Memu Mężowi zginęła poduszka.
Po prostu: jednego wieczora ją miał a drugiego już nie...
Przeszukałam cały dom, biorąc pod uwagę Jego "sklerozę geniuszu" i wszelkie możliwe acz nieprawdopodobne miejsca w których mógł ją położyć. I nie znalazłam. Od tygodnia Romek śpi bez poduszki insynuując, że to Jego ukochany Zięć ją "gwizdnął".
Wątpię, bo Żuru już wrócił do Londynu, sama osobiście pakowałam Mu bagaż i nie był tam w stanie zwłok muchy ukryć a co dopiero poduszkę!
W każdym razie poduszki jak nie było, tak nie ma.
Dziś znów przeszukałam cały domek... Tym razem zginął mi pojemnik z podziałką. Którego to pojemnika używam często do odmierzania różnych rzeczy. Niestety. Nie ma. Wcięło! Wprawdzie mam jeszcze jeden ale on ma pojemność 60 ml. Użyłam. Długo używałam... Używałam też przy tej okazji "brukowanych" wyrazów.
I tak sobie myślę... Żuru pojechał...bez poduszki i bez pojemnika z podziałką... Został Romek ze "sklerozą geniuszu" i Emilka dziedzicznie taką samą cechą obciążona... Żadne z nich się nie przyznaje. Co mnie akurat nie dziwi !!!

Ciekawe co mi jeszcze schowali... I gdzie...

piątek, 4 listopada 2011

***

Pora śniadaniowa. Robię Emilce kanapkę: bułka z masłem i serkiem żółtym. Moje Córki używają niewielkiej ilości smarowidła do pieczywa. Ale już zdążyłam zapomnieć która ile. Pamiętam tylko,że jedna z nich smaruje pieczywo nożem a druga jednak masłem.
Żeby nie popełnić żadnej gafy pytam: Córciu, jak Ci posmarować bułeczkę?
I słyszę w odpowiedzi: tak średnio, ale bardziej mniej.
Posmarowałam.
Bardziej mniej.

poniedziałek, 31 października 2011

Priorytety

Poranek poniedziałkowy. Zabrakło pieczywa. Ktoś musi po nie pójść. Metodą eliminacji wyszło na Żura. Ma kupić osiem bułek, chlebek razowy i czekoladę.
Poszedł. Po niedługim czasie wrócił. Z ośmioma bułkami i chlebkiem razowym. O czekoladzie zapomniał. Zapomniał bo nie miał listy zakupów.
Romek: Żuru, trzy rzeczy miałeś do zapamiętania. I ZAPOMNIAŁEŚ ??? No, chyba, że każdą bułkę pamiętałeś osobno.
Ja: Ty się Go nie czepiaj, Ty o wszystkim zapominasz.
Romek (z urazą) : ale o czekoladzie bym nie zapomniał.

czwartek, 27 października 2011

Wojtuś. I Jego rodzice.

Są. Przybyli. I nawet wczoraj CALUTKI dzień spędziliśmy razem. Wierzę gorąco, że jeszcze taki nam się przytrafi.Spędzam czas z Wojtusiem. Spędzanie czasu z Nim to sama przyjemność. Bo on nie ma żadnych specjalnych potrzeb. A za to przez calutki czas szeroko uśmiechniętą gębusię !!! Więc się do siebie uśmiechamy, śmiejemy i jesteśmy oboje przeszczęśliwi!!!
A poza tym Jego Mamusia przekazała Mu w genach pewną cechę, która to cecha jest dla moich potrzeb rewelacyjna!!! Otóż Wojtuś jest bardzo "przytulny". On uwielbia się przytulać, ja uwielbiam przytulać Jego... Porozumienie międzypokoleniowe ma się dobrze. A nawet kwitnie. I jestem pewna, że dalej będzie w tę stronę dążyło. Wszak musimy rozwijać relacje i zacieśniać więzi. Żeby nam na nasze wspólne lata i Wojtusiowi na wspomnienia starczyło.
Chociaż, jak mi wczoraj Moja Królewna Aurelia powiedziała, Ona mnie i tak pierwsza miała i nic tego nie zmieni.
Fakt.

poniedziałek, 17 października 2011

Wybory

Zrobiliśmy zakupy. Duże. Wszak od czasu do czasu należy uzupełnić braki.Między innymi w kawę. Romek pije kawę... każdą. Bez względu na smak, kolor i nazwę. Jego kawa musi spełniać dwa podstawowe warunki: nie być rozpuszczalna i mieć dobrą cenę. Dobrą to znaczy oczywiście niską. Wiadomo - niska cena=nie najlepsza kawa. Walczyłam z tym długie lata. Ale teraz stwierdziłam, że ilość kawy jaką On pochłania w pełni usprawiedliwia Jego zamiłowanie do niskiej ceny. Po prostu dla gości kupuję inną.
Ja natomiast piję kawę tylko rozpuszczalną. I moja kawa musi spełniać kilka warunków. Cena nie jest istotna. Bo w zasadzie wszystkie mają ceny porównywalne...
A więc (wiem, wiem...) : stanęłam przed regałem starannie i obficie zastawionym słoiczkami, tudzież innymi pojemnikami z kawą rozpuszczalną. Wyeliminowałam granulowaną (podstawowe kryterium). Następnie odrzuciłam wszystkie ciemnobrązowe. Została spora ilość kawy w kolorze jasnobrązowym lub wręcz beżowym i o konsystencji pudru.
Moje ulubione. Teraz tylko zdecydować się na tę jedyną.
Stałam i myślałam....Brałam do ręki słoiczek po słoiczku. Pooglądałam i odkładałam. Straszliwie długo to trwało. Dobrze, że Romek uwielbia wielkie sklepy i wyrozumiale traktując moje dylematy kawowe, nie okazując zniecierpliwienia, zwiedzał inne regały (typu nabiał i słodycze...).
Ale, ponieważ już mnie samą ta sytuacja nużyła, podjęłam "męską" decyzję. Nie, nie wzięłam pierwszej lepszej kawy z półki. Starannie selekcjonowałam przecież. Po prostu dołożyłam trzecie kryterium: wygląd zewnętrzny. A co , też jest ważne jak co wygląda!!!
Wybrałam kawę w opakowaniu, które mi się najbardziej spodobało! Myśląc przy tym, że czasem można rzucić się na głęboką wodę i spróbować czegoś nieznanego.
Doprawdy, wielkie było moje zdziwienie, kiedy, po przyjściu do domu i rozpakowaniu zakupów okazało się , że kawa, którą dotychczas piłam to ta sama kawa, którą sobie właśnie kupiłam!!!
Hm...ciekawe według jakich kryteriów wybierałam poprzedni słoiczek z kawą...

piątek, 14 października 2011

...

"Ile razy znajdę klucz do szczęścia...jakiś frajer wymienia zamek"
Przepiękne, jedyne w swoim rodzaju i jakże prawdziwe !!!

Dziękuję, Ci, Krysiu !!! Za te wszystkie piękne i mądre rzeczy, które mi przysyłasz. I które czasem pozwalają mi przeżyć ciężkie chwile (bo i takie mam), czasem bawią, czasem rozczulają...a często uczą!

środa, 12 października 2011

Prawda wyjątkowa

Mąż - człowiek, który nigdy nie pamięta o twoich urodzinach, imieninach, o rocznicy ślubu...
Ale także człowiek, który nie widzi twoich siwych włosów i zmarszczek.

Hmm... to wiele tłumaczy...

Ale: czy usprawiedliwia???

sobota, 1 października 2011

...

Mieliśmy wczoraj gości... Było dużo opowieści i śmiechu. I dużo wspomnień. Ich i naszych, jako, że wspólnych nie mamy. I skutkiem wczorajszego spotkania był sen-horror. Jak zwykle...
Tym razem śniło mi się, że kupiliśmy dom. Strasznie stary, strasznie zniszczony i jeszcze do tego zapuszczony. I calutką noc stałam i zmywałam naczynia...w wannie. Takie wielgachne gary...
A potem myłam podłogę za pomocą węża ogrodowego. A Romek siedział i bawił się czymś, co miało dużo drucików i przycisków. I nie było to żadne pożyteczne urządzenie tylko autentyczna zabawka. Nawet nie miałam do Niego pretensji ani żalu, że ja haruję a on się bawi.(Widać, lepszy charakter miałam w tym śnie niż na jawie...) Tylko się martwiłam, że się do pracy spóźni. Bo to była sobota i godzina 13.10, a on normalnie w sobotę wyjeżdża z domu o 12.15!!! A On mi ciągle mówił, że ma jeszcze czas...
I to mnie tak zgniewało, że się obudziłam i pomyślałam: "niech no jeszcze raz spróbuje pojechać do pracy o 12,15!!!"
A potem poszliśmy na zakupy, już na jawie, i straszliwie mnie nogi bolały.
No, bo jak miały nie boleć... wszak całą noc stałam przy tym zmywaniu...
A Romek pojechał do pracy. O 12.15 !!!

wtorek, 27 września 2011

Traumy mojego dzieciństwa

Z tego co pamiętam moje dzieciństwo było jedną wielką traumą.
Nie, nie pochodzę z rodziny patologicznej. Wręcz przeciwnie! Na owe czasy rodzina moja była bardzo dobra. I funkcjonalna, i wydolna wychowawczo. (tak to się teraz nazywa)
A mimo to miałam stresów bez liku. A to głównie ze względu na trzy moje, trudne do udźwignięcia, zalety: perfekcjonizm , zwyrodniała wyobraźnia i nadopiekuńczość!!! Może powinnam raczej napisać "wady"...
W każdym razie wszystkie te trzy cechy posiadam od pierwszych dni życia. I mocno mi to życie utrudniły.
No to zaczynamy:
Pierwsza trauma mojego dzieciństwa to kasza manna. Ponieważ byłam typowym "niejadkiem"- karmiono mnie na siłę. Głównie kaszą manną . Brrrr... Bo pożywna, bo dziecko głodne nie będzie, bo wreszcie, w czasach mojego dzieciństwa, to w zasadzie była jedyna potrawa, którą karmiono dzieci. Przynajmniej w moim domu. Inne zupy mleczne w oczach Mojej Mamusi były zbyt "cienkie", żeby dziecko się najadło...
Skutek: nie jadam nie tylko kaszy manny, żadnej innej kaszy również nie jadam, nienawidzą krupniku, jak gotuję Romkowi kaszę gryczaną, to nie powiem jakie mi się lęgną myśli...
Oczywiście, dostawałam do jedzenia różne inne potrawy, ale nie były one tak nieprzyjemne.
Ostatnimi czasy odkryłam dlaczego nie potrafię przełknąć brokuła, którym cała moja rodzina się zajada. Ma konsystencję kaszy manny!!! Po prostu.
Byłam troskliwa i opiekuńcza; zawijałam swoje lalki w kocyki i pieluszki.
Żeby im zimno nie było...
Spróbujcie, Młode Mamy, pomóc dwuletniej dziewczynce zawinąć lalkę doskonale...Doskonale, to tak, żeby nic, NIC, nie odstawało. Zapewniam, tego się nie da zrobić. Ale wtedy o tym nie wiedziałam, więc każda zabawa kończyła się wielkim płaczem...
W czasach, o których wspominam, samochód na ulicy był wydarzeniem. I jak każde wydarzenie, pojawienie się takowego, powodowało wielkie zainteresowanie wszystkich mężczyzn. Również takich 3-4-5-letnich. Mój brat nie był wyjątkiem; kiedy tylko usłyszał szum silnika, wybiegał z piaskownicy i "zasuwał" na krawężnik. Żeby zobaczyć. A ja za nim, z obłędem w oczach , przekonana, że nie wyhamuje i wyląduje pod kołami... Nigdy się tak nie zdarzyło. Ale co przeżyłam, to moje!!!
Następną wielką traumą była samotność na peronie.Wyobraźcie sobie małe chuchro, mniej więcej 4-5- letnie stojące na peronie z młodszym o 1,5 roku , nad wyraz żywym, bratem i kilkoma walizkami, czekające aż rodzicom uda się wcisnąć do pociągu, zająć miejsca i wrócić po dzieci i bagaże...
Stałam, nawet już nie ryczałam ze strachu, czekałam tylko , jakie nieszczęście mnie spotka: czy ktoś ukradnie jedną z walizek, czy Maciek pobiegnie szukać rodziców i się zgubi, czy może ten pociąg odjedzie zanim nasi rodzice po nas wrócą...
Nic to, że na tymże peronie stało mnóstwo takich dzieci...
A jak któregoś roku, po powrocie z wakacji, poszłam do szkoły, to się okazało, że umiem czytać. A robiono wtedy takie testy na szybkość czytania i biedna Madzia czytała...200 słów na minutę!!!(nie wiem jakim cudem to osiągałam, naprawdę). No i moja ukochana wychowawczyni zaprowadziła mnie do V klasy ażeby pokazać uczniom, że "taka mała, a proszę jak pięknie czyta!".
Po tym wydarzeniu powiedziałam sobie, że więcej do szkoły nie pójdę. Jaki wstyd!!!
Ale poszłam. Bo jeszcze musiałam się nauczyć pisać. A potem układać zdania... I znowu trauma. Bo one, te zdania, nigdy nie były wystarczająco piękne i doskonałe. Hihi, już wtedy miałam grafomańskie zapędy...
A jeszcze do tego miałam koleżankę, która mnie tłukła drewnianym piórnikiem... Obie do dziś nie wiemy za co. Znaczy, ja nie wiem. Bo Ona nie pamięta, że mnie tłukła!
Ale, jakby nie było, przebaczyłam Ci to , Grażynko!!!
No i ostatnia z moich traum: kiedy miałam 6- 7 lat urodził się drugi brat, kiedy miał trzy lata-dorósł do przedszkola. Ani to, że się urodził nie było stresujące, ani to, że poszedł do przedszkola. Ani nawet to, że ja go do tego przedszkola codziennie przed 6.00 musiałam odprowadzić.
Stresujące i traumatyczne było to, że woziłam go do tego przedszkola na" gapę"!!! Codziennie rankiem wychodziliśmy z rodzicami, oni do pracy, ja z Leszkiem do autobusu, do którego wsadzali nas rodzice nie dając pieniążków na bilet. Wolałabym przejść te 1,5 km pieszo. Ale byłam zbyt posłusznym dzieckiem żeby się buntować. Więc się tylko bałam. Że kierowca zapyta o bilet i każe wysiąść, a ja się ze wstydu spalę. Albo kontroler wsiądzie i zamknie mnie do więzienia za to, że jeżdżę na "gapę" . Bo przecież od razu będzie wiedział ,że to nie pierwszy raz...
I tak sobie przeżyłam to moje traumatyczne dzieciństwo. I odkąd pamiętam, zawsze myślałam: "ja tak moim dzieciom nigdy nie zrobię".
Ale, o ile wiem, nie udało mi się uniknąć wszystkich błędów moich rodziców.
A do rozmyślania nad traumatycznymi wydarzeniami z mojego dzieciństwa skłoniła mnie dzisiejsza podróż autobusem komunikacji miejskiej. Na jednym z przystanków wsiadł chłopiec, na oko 8-letni. I nie skasował biletu. Pewnie miał miesięczny...
I jeszcze wsiadła starsza pani, poprosiła o bilet ulgowy, zapłaciła...a potem dała panu kierowcy ciasteczka w woreczku foliowym. "Coś słodkiego"-powiedziała.
Miło.

sobota, 24 września 2011

Gra kolorów

Mieliśmy autko. Srebrne. Wieloletnia jego posługa w słońcu, na wietrze, w deszczu i śniegu spowodowała, że stało się szare.
No to mieliśmy autko szare.
Potem Mój Mąż w ramach upiękniania pomalował autku zderzaki. Na czarno. Nie powiem, zyskało na urodzie.
No to, żeby było bardziej urodziwe, po jakimś czasie pomalował paseczki wokół autka... Również na czarno, oczywiście.
A teraz zaczęła się era ukrywania ubytków za pomocą malowania. Dużo ma czarnej farby... Ubytków też będzie coraz więcej. Jako, że autko wiekowe, a Mój Mąż "konserwa"nigdy innego nie kupi... I to nie z powodu braku kasy... Bardziej dlatego, że Mu się to stare do piwnicy nie zmieści...A na śmietnik...nigdy w życiu, depresja gotowa!!! I zapewniam, że to nie autko miałoby depresję...
Stan na dziś: szare autko z czarnymi dodatkami.
Stan na przyszłość: czarne autko...?
A może, jak już będzie czarne, to Romek dokupi małą puszeczkę srebrnej farby i pomaluje nią na autku gustowne esy-floresy, ja za pomocą czarnej i srebrnej koronki ustroję wyżej wymienione...
I będzie na "ostatnią drogę" jak znalazł !!!
Tylko już wtedy na pewno trzeba nas będzie skremować. Bo to Suzuki-Maruti jest.Pełnowymiarowa trumna się nie zmieści!

czwartek, 22 września 2011

Geny

To właściwie powinien być komentarz do notki "Warszawsko".
Przeczytałam, uśmiałam się i wzruszyłam bo ujrzałam Moją Młodszą Córkę "jak żywą". Potem przeczytałam notkę Jej ojcu... Jeszcze nie zdążyłam postawić kropki po czytaniu, a On już wiedział . "Kanał", film taki!!!
Nie oglądałam to skąd mogę wiedzieć czemu i kto oślepł. Nawet nie wiedziałam, ŻE oślepł.
Ale nic to. Jestem przyzwyczajona, że Romek odgaduje wszelkie zagadki swoich Córek zanim one je zadadzą (w jakiejkolwiek bądź formie).
Niemniej jednak, wywiązała się rozmowa w związku z powyższym, między mną i Moim Mężem...Rozmowa na temat podobieństw, sposobów reagowania różnych ludzi na różne rzeczy.
I w związku z tym mój wniosek: One są całkiem takie jak Ty.
I w związku z tym odpowiedź Mojego Męża: bo my mamy PAMIĘĆ GENETYCZNĄ.
No, kurcze!!! A ja co? Alzheimera genetycznego mam?!

wtorek, 20 września 2011

***

-Widziałeś nowe zdjęcie Wojtusia na fb?- pytam Mego Męża
-Nie widziałem- słyszę odpowiedź.
-A ja ci już napisałam, że lubisz, a ty nie widziałeś...
_To nic, ja go lubię w ciemno.

wtorek, 13 września 2011

Wspomnienia z wakacji

Wakacje się odbyły.
Jako ewidentne dowody tego, posiadamy:
1.opaleniznę - ja równomiernie brązową, Romek w "zeberkę"
2."kupkę" zdjęć - oczywiście wirtualnych, zmaterializują się za jakiś czas (jak Córki przetworzą je na album)
3.po parę dodatkowych kilogramów na wadze - ja zdecydowanie więcej niż Romek (NIENAWIDZĘ Go!!!!!!!!!!!!!!)
4.prezenty dla najmilszych - to jest "oczywista oczywistość"
5. tak zwane "pamiątki z wakacji" - ponieważ nie znosimy tzw. "durnostojek" (bo jak stoją na regale na przykład to biedny kurz nie ma gdzie leżeć; a on wszak jest po to żeby leżał!) więc nasze pamiątki to są raczej typu: "a pamiętasz..."
I ja mam teraz łatwiej. Bo mogę sobie zapisać i przeczytać. Jakbym zapomniała.
No to zaczynajmy wspominać...
Szczególnym wydarzeniem była tym razem podróż . Autokar pełen wczasowiczów, którzy swoją przygodę zaczęli bladym świtem... Wyjazd zaplanowany był na 6.00 - blady świt, jakby nie patrzeć. Dla części "wędrowców" szum silnika był sygnałem do oficjalnego rozpoczęcia urlopu... No i rozpoczęli. Tak skutecznie, że w okolicach godziny dziewiątej owi "wędrowcy" z dużym trudem się przemieszczali w pionie. Ale szczęśliwie pieśni chóralnych typu; "szła dzieweczka do laseczka " nie było.
Ja normalnie podróż każdym środkiem lokomocji przesypiam. Możliwości mam nieograniczone...Szczególnie nieograniczone czasem. Jest mi zdecydowanie wszystko jedno czym jadę i jak długo. Równie dobrze śpi mi się na trasie Rydułtowy-Rybnik, jak i Rybnik-Londyn. Zrozumiałe, że trasa "pośrednia": Pawłowice-Karwia nie powinna była stanowić problemu.
Otóż okazało się, że stanowi...
Bo po a) nie mogłam się nadziwić jak można się alkoholizować w tak wczesnych godzinach porannych (tak, wiem, jestem naiwna!); a po b) jechaliśmy trasą, która obfitowała w tak atrakcyjne nazwy miejscowości, że musiałam, no MUSIAŁAM je zanotować.
I tak oto powstała lista przeciekawych nazw miasteczek i wsi na trasie południe- północ Polski.
Wszystkie są autentyczne. Niektóre zabawne, inne nie do wymówienia przez "ululanego" polaka. A co dopiero przez obcokrajowca...Nawet trzeźwego. Bo już "ululany" obcokrajowiec w ogóle nie wchodzi w grę.
A więc droga nas wiodła przez:
Warząchewkę Królewską - cudo!
Pińczatę
Kozy, Koziegłowy, tudzież Koziegłówki
Brzyskorzystewko
Przywieczerzyn
Ujmę Dużą
Zęgwirt
Żegląd
Sztyngwag
oraz Wiąg!!!!
Po to żeby na końcu uraczyć nas widokiem wielkiego banera z napisem "Odzieżowo-Metalowa Spółdzielnia Pracy"!!! Jak nic szyją zbroje i kolczugi!
Nie będę pisać o pogodzie, bo ta jest zawsze. Choć nie zawsze ładna. A jak niezbyt ładna to co można robić??? No i tu ukłon w stronę Mojej Córki- polonistki: szoping. Można robić szoping. Jak się jest na wczasach w nadmorskiej miejscowości "oblepionej" po prostu szopami z różnymi dobrami , na które wydajesz ciężko, przez cały rok wydane pieniążki. Ale żeby było bardziej po polsku, to Mój Mąż określił to mianem "straganing". Też ładnie.
A w drodze powrotnej powrotnej ze "szopingu-straganingu"dowiedziałam się czegoś absolutnie nowego o Swoim mężu.
Otóż:
siedzimy na przystanku, czekamy na autobus, ławka jedna, niezbyt obszerna, ludzi...trochę. Podchodzą dwie panie w bardzo słusznym wieku. Jedna jeszcze się "załapuje"na miejsce na ławce, druga staje skromnie z boku... Romek wstaje, aby sobie pani mogła usiąść, pani oczywiście się kryguje, że postoi. Ja rzucam: proszę usiąść, przecież Mój Móż umarłby ze wstydu jakby siedział,a pani nad nim stała.
I wtedy pani siada ze słowami:" no przecież nie mogę pozwolić żeby taki ładny chłopiec umarł ze wstydu."
Ładny chłopiec. Bez komentarza.
Dzień szczególnie zimny. Na termometrach jakieś 13 stopni. Ja we wszystkich ciepłych ubrankach, zakucitana w koce, z ciepłym termoforkiem, wiaderkiem herbatki ... Romek w krótkich spodniach , bluzce bez rękawów. Chodzi po pokoju i się trzęsie z zimna. Zmusiłam groźbami karalnymi żeby się ogacił. Trwało długo, bo trzeba być twardym...Ale wreszcie się ubrał: długie spodnie, skarpety, jakieś bluzy, kamizelka z polaru.Pije herbatkę i nie zakłóca mi ciszy szczękaniem zębów.
Pytam: cieplej Ci?
A On na to : tak. Od herbaty.
A potem jeszcze latał po plaży gołkiem żeby na zdjęciach było widać, że piękna pogoda.
Teraz żre gripex i inne rutinoscorbiny. Bo niewyraźnie wygląda.
Kocham Go.
Wszak jest ładnym chłopcem...

środa, 31 sierpnia 2011

Miłość mojego życia

W związku z nękającą mnie od jakiegoś czasu bezsennością - rozmyślam sobie nocami... A jak rozmyślam to i wspominam... I przypominam sobie różne wydarzenia z mojej młodości. Nawet - bywa - baaardzo wczesnej.
Dziś : około 4.30, kiedy to z objęć Morfeusza wyrwało mnie trzaśnięcie drzwiami przez Mego Męża udającego się do pracy.
Przecież nie wstanę o 4.30!!! Usnąć już także nie zdołam...No to sobie rozmyślałam... rozmyślałam...rozmyślałam... Aż z rozmyślań o problemach współczesności dotarłam do najgłębiej ukrytych wspomnień...
I znalazłam tam coś o czym nie wiedziałam, nie pamiętałam, nie spodziewałam się, że tam jest.
Moje własne wspomnienia mnie zaskoczyły!
A nie powinny; wszak MOJE one są.
Otóż w jakimś zakurzonym zakamarku tej szafki ze wspomnieniami jaką mam w mózgu ( a ja myślałam, że tam nie może być grama kurzu!- często bywam w tych rejonach!) znalazłam wspomnienie - UWAGA - wielkiej miłości mego życia.
Miałam wtedy jakieś 13 lat, On pewnie z 19... Ja byłam uczestniczką obozu harcerskiego, On tegoż obozu instruktorem...
Nie był przystojny, że tak powiem: wręcz przeciwnie, z tego co pamiętam: był...nieprzeciętnie przeciętny...(i jeszcze do tego bardzo średniego wzrostu)...
Ale miał cały szereg zalet, które stawiały go przed resztą facetów w tamtej rzeczywistości.
I teraz będzie o zaletach!!!
Że był miły , sympatyczny, uprzejmy i takie różne, to się samo przez się rozumie...
Ale miał coś jeszcze: traktował poważnie takiego dzieciaka jak ja (bo w tamtych czasach 13-latki to były dzieciaki- naprawdę!) : słuchał, rozumiał i rozmawiał ze mną!!!
No, czyż trzeba więcej dla rozwoju najbardziej płomiennego uczucia ???
Nie trzeba.
I tak trwałam w tej miłości przez cały obóz (wtedy obozy trwały 3 tygodnie!!!). I jeszcze jakieś 2 miesiące... Jeździłam przez cały Wrocław - żeby móc tylko z nim porozmawiać...
Dobrze, że miał siostrę w moim wieku, z którą się zaprzyjaźniłam. Bo inaczej ...pewnie, jak ten głupek, wystawałabym pod oknami.
(Co ciekawe: właśnie sobie uświadomiłam, że Mój Mąż również ma siostrę w moim wieku, z którą się swego czasu zaprzyjaźniłam... )
Moja wielka miłość miała na imię Wojtek.
Teraz mam malutkiego Wojtusia. I to kolejna (po Relusi i Mikołaju) moja Wielka Miłość!!!



czwartek, 25 sierpnia 2011

Wsparcie

Galeria w Rybniku, ruchome schody. My- w górę; dziewczyna z krótkimi, cudownie rudymi włosami- w dół.
-Romek, chciałabym sobie ufarbować włosy na taki rudy...
-A ufarbuj sobie - słyszę - tylko nie przechodź koło stodoły.

piątek, 19 sierpnia 2011

Uroki podróżowania

Nie mam wyobraźni. Znaczy: inaczej - -wśród rozlicznych rodzajów wyobraźni brakuje mi jednej, ściśle określonej. Otóż nie mam wyobraźni przestrzenno-geograficznej. A żeby było śmieszniej, dotyczy ona tylko jednego miejsca: Rybnika. Ilekroć się tam znajdę - zawsze zabłądzę!
Dziś byłam u stomatologa w tymże Rybniku. I cóż: najpierw wysiadłam dwa przystanki wcześnie niż normalnie wysiadam. Bo miało być bliżej... Może i byłoby bliżej gdyby nie fakt, że poszłam w przeciwną stronę niż powinnam. No i zrobiło się w dalej.
Bo ja w Rybniku przemieszczam się "na azymut". I mój azymut można opisać: "wyznaczam najdłuższą i najbardziej skomplikowaną trasę z punktu A do punktu B".
Niemniej jednak dotarłam do dentysty na czas!!!
Po zabiegu, wyszłam z gabinetu, przeszłam przez ulicę , przemierzyłam mały skwerek z mnóstwem zielonych krzewów i wyszłam...gdzieś. Na jakąś ulicę. Dobrze, że akurat rozmawiałam z Moją Córką przez telefon, wspólnymi siłami ustaliłyśmy gdzie jestem. Co nie znaczy, że ustaliłyśmy w jakim kierunku mam iść.
Z lewej strony strony, w perspektywie ulicy miałam punkt, który znałam. Odniosłam się do niego i poszłam...w prawo.
Bo mój azymut powiedział, że do przystanku to w prawo lepiej. Nie było lepiej. Było gorzej: daleko i gorąco (jakby nie było działo się to w samo południe!)
Niemniej jednak, dotarłam do przystanku minutę przed odjazdem autobusu. Zdążyłam, wsiadłam... po czym się okazało, że wybrałam taki, który jeździ trasą wycieczkową przez wszystkie okoliczne wsie i droga z Rybnika do Rydułtów trwała całą wieczność.
Ale i tak uważam, że przy moim szczęściu w podróżowaniu na trasie Rybnik- Rydułtowy dużym sukcesem było, że nie trafiłam na autobus z przesiadką!!!

wtorek, 16 sierpnia 2011

Pałace i zamki...

Byliśmy wczoraj na wycieczce: Moszna, zamek nazywany Polskim Dysneylandem.
Faktycznie; polski.
Nie zachwycił mnie. I, co ważniejsze, nie zachwycił również Romka.
A więc nie polecam.
Piszę tu tylko o tym wydarzeniu z jednego, wielce ważnego, powodu.
Otóż w romantycznej scenerii parku okołozamkowego, wśród zieleni, śpiewu ptaków, plagi komarów, wrzasków dzieci i ich rodziców, smrodu kiełbasek z grilla i prawdziwej żołnierskiej grochówki, znaleźliśmy ławeczkę, nawet w nie bardzo ustronnym miejscu... i obiecaliśmy sobie solennie:
JUŻ NIGDY W ŻYCIU NIE ZWIEDZAĆ ŻADNYCH ZAMKÓW, PAŁACÓW, CZY TO W RUINIE CZY ODRESTAUROWANYCH!!!
Zamkom, pałacom, także ich ruinkom mówimy stanowcze NIE!!!

sobota, 13 sierpnia 2011

I jak tu ufać mężczyźnie...

Poranno-sobotnie zakupy. Tym się różnią od poranno-codziennych, że po a: odbywają się w sobotę, po b: że z Moim Mężem. Co skutkuje tym, że kupujemy całkiem coś innego niż mieliśmy (ja miałam) w planach.
Tak i tym razem się to odbyło.
Poszliśmy do Biedronki w celu zakupienia jednego niedużego bochenka chlebka żytniego, którym to chlebkiem odżywia się Mój Mąż.
Już w trakcie wędrówki po sklepie (trzeba zrobić rozeznanie, a może coś jeszcze kupić...) mówię do Niego, że od jakiś 3 tygodni mam ochotę na biedronkowe chipsy ale mi szkoda...nie, nie kasy; szkoda mi efektów wagowych, które osiągnęłam (wszak chipsy nie są odpowiednim pożywieniem na diecie!!!)...
OCZYWIŚCIE Romek wcale się tym nie przejął!!! Złapał mnie "za szmaty" odwrócił o 180 stopni i skierował ku regałowi, na którym leżał mroczny przedmiot mego pożądania. Opierałam się dzielnie (przez calutką drogę do regału z chipsami) a On równie dzielnie mi tłumaczył, że bez dyskusji, że jedna paczka to nic, że mi się w nagrodę należy ... i tak dalej.
Wcisnął mi w objęcia moje ulubione chipsy i powiedział: "a teraz tu". I z sąsiedniej półki wziął sobie paczkę sezamków!!!
Ja myślałam, że On z miłości do mnie te chipsy, a On z miłości do sezamków!!!







czwartek, 11 sierpnia 2011

Przybywa nam dzieci i kotów w rodzinie. O ile z dziećmi nigdy nie miałam problemu, o tyle do kotków podchodziłam "jak kot do jeża"
A teraz zawiszczę Moim Dzieciom...

piątek, 29 lipca 2011

Porozumienie ponadpokoleniowe

Targowisko osiedlowe. Stragan zastawiony schludnymi kartonami z dobrem wszelakim: poczynając od pościeli i ręczników, kończąc na bieliźnie...
Trzy panie , sądząc z wieku, mogłyby być moimi starszymi o 5-7 lat siostrami, kłębią się przy jednym z kartonów i ostro dyskutują; między sobą i z ekspedientką...W kartonie: leginsy. Gabaryty owych pań (co istotne!) dużo powyżej górnej granicy normy dla noszenia leginsów. Szczerze mówiąc, to w ogóle poza wszelką skalą!!!
Cechy charakterystyczne leginsów: kolor czarny i zgniłego buraka do wyboru, oba wzory w paseczki z fantazyjnych białych kółek o średnicy 1 cm i kropeczek (również białych) 3mm. Do tego materiał: skrzyżowanie non-iron z woreczkiem foliowym i gumą. Bo rozciągliwe.
Wyrób naprawdę rzadkiej urody. I wielce zachęcająca cena: 10,-zł za parę.
Na pytanie o rozmiar pani odpowiada, że uniwersalne: "na każdego, pani, i na chudą i na grubszą". A więc "pani" za pomocą rąk i koleżanek rozciąga wyrób sprawdzając czy zmieści się w nim jej...część. Pewnie się poczuła usatysfakcjonowana, bo zakupiła jedną parę burakowych leginsów. Koleżankom również musiały przypaść do gustu, bo i one zakupiły po jednej parze wyżej wymienionych.
I wtedy jedna z owych pań przypomniała sobie, że...ma wnuczkę. I że kupi wnuczce takie leginsy. "Bo, wiecie, te młode to teraz takie noszą." A że cena przystępna, rozmiar "uniwersalny: i na babcię i na wnuczkę", kolor do wyboru," ale ten czarny to ponury taki" to kupiła babcia wnuczce ohydę w buraczanym kolorze...
Nie wiem ile lat może mieć wnuczka, która zostanie obdarowana takim prezentem...Leginsy noszą kobiety w przedziale wiekowym 5-30 lat. Mam wnuczkę, ma 12 lat. Kocham Ją bardzo i lubię Jej robić prezenty. Wiem, że Ona mnie również kocha. Nie za prezenty.
Ale bałabym się, że gdybym Ją takim czymś obdarowała - to mogłaby mnie znielubić.
Albo, co gorsza, pękłaby ze śmiechu.
Nie kupię Ci, Relusiu, leginsów!!!

czwartek, 28 lipca 2011

Zawiadomienie: kupiłam keczup

Zawiadamiam, że w dniu wczorajszym w późnych godzinach popołudniowych (albo wczesnych godzinach wieczornych), mimo braku w zapasach domowych keczupu, Mój Mąż odzyskał tytuł Mc Gywera, który był utracił w październiku 2010, kiedy to nie udało Mu się włamać do domu Naszych Dzieci.
Wprawdzie do dnia dzisiejszego Mu się to nie udało ale zmył swoją hańbę za pomocą ...fotela.
Otóż: naprawił fotel zbudowany z pospawanych rurek i płótna.
A było to tak:Fotel ma metalowy stelaż, umocniony w jednym miejscu przyspawaną rurką . I ta wyżej wymieniona rurka "puściła"na spawie. Musiało się to stać dość dawno - liczymy, że jakieś 15 kg temu. Bo fotel od pewnego, odległego czasu, skrzypiał.
I Romek postanowił "zaspawać" uszkodzenie. Ale ponieważ nie ma ani w domu ani w piwnicy niczego co choćby z daleką przypominało tę " maszynę" służącą do spawania- musiał sobie poradzić inaczej...
Ja szukałam na internecie fotela, takiego jak ten, który w mojej wyobraźni już został wyniesiony - nie, nie na śmietnik - do piwnicy!!!
A Romek sobie radził ; rozebrał fotel na czynniki pierwsze... Następnie za pomocą blaszki wygiętej w odpowiednim, kompatybilnym do rurki kształcie i taśmy klejącej umocował wszystko na miejscu, złożył, ubrał stelaż w płócienne ubranko... I ma fotel jak nowy.
I obeszło się bez keczupu.
Ale dziś kupiłam nową butelkę. Bo jakby ten Mój domowy Mc Gywer potrzebował, to będzie jak znalazł.

wtorek, 26 lipca 2011

Dorabiam sobie

Moja pralka płaci mi za pranie. Serio. Co pranie znajduję jakieś pieniążki . Świeżutkie, wyprane,wypłukane, wypachnione. Są to wprawdzie kwoty rzędu 0,50-2.00 zł.Ale, jak to mówią, nie musi się lać, byleby kapało.
Początkowo myślałam, że to "zaskórniaki"Mego Męża. Ale dziś prałam pościel i ręczniki. I też mi pralka zapłaciła.
Na jutro zaplanowałam pranie firan. Mam nadzieję, że zapłaci biletem Narodowego Banku Polskiego.

Żal

Mam dwóch Zięciów. Każdy z nich posiada pełen komplet własnych zalet... Ale jedną posiadają wspólną: zdolność i cierpliwość w uczeniu teściowej (czyli mnie) posługiwania się komputerem.
Rafał tłumaczy jakby miał przed sobą nogę stołową, zachęca do samodzielnych prób, dopinguje i pociesza w razie wpadki.
Żuru z cierpliwością flegmatyka po siedemnaście razy pokazuje co, gdzie, kiedy kliknąć a czego w żadnym razie nie dotykać.
I tak wspólnymi siłami (Ich i moimi) opanowałam podstawowe umiejętności posługiwania się komputerem.
Ale, jak to mówią, apetyt rośnie w miarę jedzenia, w związku z tym i ja potrzebuję umieć coraz więcej. Ponieważ obaj moi ukochani Zięciowie są daleko i kontakt raczej wirtualny mamy - to próbuję sama.
I nawet mi wychodzi. Acz nie zawsze. Wczoraj miałam parę pytań i problemów technicznych do rozwiązania i po konsultacji z Żurem udało mi się je (te problemy) rozwiązać. Bardzo dumna z siebie- bo tylko potrzebowałam żeby ktoś mądrzejszy (w tym przypadku Mój Zięć) powiedział: "dobrze robisz"- rzucam tekst: "Bo Rafał powiedział, że nie można popsuć komputera, to ja sobie teraz tak próbuję, aż mi się uda."I słyszę głos Żura pełen grozy i zdumienia: "jak to : nie można? Można popsuć komputer!"
I teraz mam żal...Do Mojego Zięcia.
Tylko się jeszcze nie zdecydowałam do którego.
Do tego, który powiedział, że nie można popsuć komputera, czy do tego, który wprost przeciwnie...

niedziela, 24 lipca 2011

Flegmatyk prowadzi rozmowę...

Niedzielny poranek. Wsiadam do samochodu i mówię do Romka: "w poniedziałek sprzątasz samochód."
Po ok 2-3 km słyszę: "i od razu umyję."
Zgłupiałam. CO umyje?
Okazało się, że to odpowiedź na moją propozycję posprzątania samochodu.
Drobiazg, że ja już zdążyłam zapomnieć co Mu pod domem powiedziałam.

piątek, 22 lipca 2011

Mój pracowity piątek

Pogoda "barowa" do nadal. A ja do baru nie chadzam więc śpię. Nic to, że po nocach spać nie mogę. Dziś mogłam za to spać w ciągu dnia. Z nocnego snu wstałam o 12.00 .Wprawdzie jakieś siedemnaście razy się obudziłam i byłam gotowa podjąć funkcje życiowe... Ale skutecznie sobie to z głowy wybijałam zadając pytanie:"po co?" I tak dotrwałam do południa. Ale mój kręgosłup się wreszcie zbuntował i kazał wstać.
Szybciutko go "naprawiłam"(zajęło mi to jakieś 35 minut: herbatka, śniadanko, krótka rozmowa z Dziećmi)... a że pogoda się nie zmieniła - wlazłam w "betki" i dotrwałam do 16.00. Bo o tej porze Mój Mąż wraca z pracy.
Zjedliśmy obiad i ... poszłam się położyć. O 18.00 stwierdziłam, że się już wyspałam. Romek zaproponował żebym wstała.
Na moje pytanie: "a po co?" odpowiedział: "no, jak to: po co?! żeby sobie POSIEDZIEĆ."
To siedzę...

środa, 20 lipca 2011

Motywacja

Właśnie odkryłam dlaczego się odchudzam!
Bo nie chciałam żeby mi panienki w sklepie odzieżowym mówiły: "dla pani w tym rozmiarze mamy tylko korale".

p.s. Prawda jest troszkę inna. Ale zachwyciła mnie taka definicja grubaski!!!

środa, 13 lipca 2011

Zawiadomienie

W związku z tym, że nauczyłam się wkładać zdjęcia na facebooka - nie mam czasu obsługiwać bloga.

niedziela, 3 lipca 2011

HUHU HA...

Mokro, pochmurnie, zimno...8 stopni na termometrze, śnieg w górach. Lipiec 2011.
Moje funkcje życiowe zamarły, jedna tylko jeszcze funkcjonuje: spanie. Popijam ciepłą kawę gorącą herbatą i czekam na te obiecane w TVN +34. Jak przyjdzie lato na termometrze, to może inne funkcje wrócą do życia i coś sensownego stworzę. Póki co zrobię sobie do tej kawy z herbatką ciepły termofor.
Bo kaloryfery, nie wiedzieć czemu, zimne...

P.s. Któregoś popołudnia Mikołaj powiedział: "Tatusiu, granat padał, to taki śniegowy deszcz był"

piątek, 17 czerwca 2011

Poranne budzenia

Mieszkam chwilowo w komnacie Wróżki czyli w malusieńkim pokoiku mojej Relusi. Mieszkam, w właściwie sypiam... Z tym sypianiem to jest tak, że spędzam tam noce na przewracaniu się z boku na bok i poranki na śnie.
I, szczególnie rano, mam wiele atrakcji... Następują one w różnych konfiguracjach, ale codziennie.
Wczoraj miałam komplet:
pierwsza pobudka o 5.17 - moja Wnuczka rozpoczyna dzień - wstaje w środku nocy od zawsze bo późniejsze wstanie grozi spóźnieniem do szkoły! Nie, dzieci w Londynie nie zaczynają zajęć o 6.00. I nie dojeżdża do szkoły 75 kilometrów!!! Przyszła do swojej komnatki po ubranko... Poszła. Usnęłam...
Druga pobudka za jakiś czas - Relusia wróciła bo czegoś zapomniała... Poszła. Usnęłam...
Trzecia pobudka - Relusia przyszła po laptopa, bo ma jeszcze dużo czasu (a jak !!!) to sobie posiedzi na necie...Poszła. Usnęłam...
Po to, żeby się obudzić za chwilę w związku z potrzebą skorzystania z toalety. To była czwarta pobudka. Niestety, w międzyczasie wstał Mój Zięć ukochany i zajął łazienkę. w oczekiwaniu - usnęłam...
Ale ponieważ fizjologia jest nieubłagana obudziłam się po raz piąty...Skorzystałam. Usnęłam...
I po jakimś czasie dobiegł mnie upojny (brrrr...) zapach smażonych na bekonie jajek: śniadanie Wróżki. Dobiegł, obudził, wywietrzał. Usnęłam...
Po niedługim czasie wyrwała mnie ze snu konwersacja Relusi i Jej Tatusia, która odbywali pod moim oknem. Ale krótko trwała, usnęłam...
I przyszła Moja Córka żeby mi powiedzieć, że pora wstać. Bo już 8.00,
No, to wstałam.

wtorek, 24 maja 2011

...

Moja Córka zostawiła mi wnuka pod opieką. Robiliśmy różne ciekawe rzeczy, które nam się wreszcie znudziły. Zaproponowałam Mikołajkowi żebyśmy sobie porysowali. A On mnie, żebym Mu narysowała króliczka. No to narysowałam ... I usłyszałam komentarz: "mamusia umie rysować".

piątek, 20 maja 2011

wypieki

Mówię wczoraj do Mego Męża: idę robić serniczki.
A On na to: to zrób jeszcze serelki i sertusie.
No to zrobiłam. A co!!!

środa, 11 maja 2011

Ogłoszenie

Wiosna przyszła!!!
I teraz co poniektórzy popukają się dyskretnie w czoło w ramach komentarza na moją rewelację.
Bo przecież już jakiś czas temu przyszła.
Ale!
Jest wiosna kalendarzowa, to wszyscy wiedzą: 21 marca.
Jest wiosna "pogodowa": kiedy słońce świeci, pierwsze listki na drzewach, pojedyncze źdźbła trawy wyłażą spomiędzy psich kup...
Jest wiosna Mojego Męża: kiedy biega po polach, łąkach i opuszczonych ogródkach (w sumie nie wiem gdzie, bo sam biega) znosząc do domu pojedyncze fiołki, wiechcie bzu i malutkie bukieciki konwalii .
I jest moja wiosna. Osobista!
Moja wiosna rozpoczyna się w momencie, kiedy budzę się "w środku nocy" około 7.00, jestem wypoczęta, nie przeszkadza mi pan koszący pod oknem sypialni trawę...I uroczyście chowam do apteczki wszystkie medykamenty "wspierające"moją alergię!!! I dzień jest taaaaaki długi jakby trwał dwa dni.
Niniejszym ogłaszam: Moja wiosna przyszła 11 maja!!!
I niechaj trwa.

poniedziałek, 9 maja 2011

Imiona miłości

Mój Wnuk mi dziś wyznał, że mnie kocha najbardziej! Uszczęśliwił mnie tym niesamowicie.
Oczywiście powiedziałam Mu, że ja Jego również kocham najbardziej. "Najbardziej ze wszystkich Mikołajków " dodałam, jako, że mam jeszcze Relusię i Wojtusia.
A On mi na to:" Ale ja muszę być jeden Mikołajek''
I tym sposobem już wiem dlaczego każdy człowiek musi mieć swoje własne imię!

wtorek, 3 maja 2011

WOJTUŚ
WOJTUŚ
WOJTUŚ
I nic więcej nie trzeba dodawać.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Wieś polska tańczy i śpiewa

Tytułowe hasło z czasów PRL nabrało dla mnie dziś caaaaałkiem nowego wyrazu.
Wtedy mówiło o tym, że zespoły ludowe amatorskie i nie tylko..., że kultura na wsi...ble, ble, ble...
A dziś... Dziś zobaczyłam na własne osobiste oczy materiał na katowickich aktualnościach o zespole tanecznym składającym się z kobitek w słusznym wieku (+,- 65) i słusznej wagi (+,- 89 ) z ochotą tańczących ...Jezioro Łabędzie i ... kankana.
Ja rozumiem aktywność, ja rozumiem nowatorskie pomysły, nie każda babcia lubi szydełkować!
Ale litości, trzeba się umieć zestarzeć z godnością!!!
Pobuldoczyłam się straszliwie, Romek umierał ze śmiechy. Pytam Go grzecznie czy chciałby oglądać taki stare podfruwaje. A On na to, że po a) to chyba stare podstękaje, a po b) że różne są zboczenia.
Ale, kurcze, nie odpowiedział na moje pytanie.
P.S> I z "ble, ble" zrobiło się"błeeeee"

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Problem wagi - waga problemu

W związku z tym, że stara waga postanowiła iść na emeryturę - postanowiliśmy zatrudnić nową.
Do nowej wagi trzeba się przyzwyczaić i polubić i dogadać z nią przede wszystkim.
Dogadywanie wyszło nam tak, że Romek waży 1 kg mniej niż w/g starej a ja 10 dkg więcej.
Nie wiem tylko czy to wina nowej wagi czy może paczki ciastek, które pożarłam...
Ale On pożarł 4 pączki...
Nieważne...
W każdym razie: siedzę i mękolę, Ze gruba, że nawisy tłuszczowo-skórne, że czemu On zawsze ma lepiej...
I usłyszałam.
Że naprawdę schudłam. Bo przedtem jak mnie chciał wyminąć to sobie musiał KANAPKI NA DROGĘ robić.
Obraziłam się. Oczywiście. Ale potem pomyślałam, że dowcip przedni! Wszak intencje były dobre! Taka forma pocieszenia i dowartościowania.
Czego się można wreszcie spodziewać po człowieku, o którym, kiedy mówi do żony "kwiatuszku", wiadomo, że jest na nią wkurzony do granic możliwości!!!

niedziela, 17 kwietnia 2011

alergia - związek przyczynowo-skutkowy a związek małżeński

Wiosna przyszła. I nie będę oryginalna kiedy powiem, że z wiosną przyszła alergia. Nie do mnie jednej wszak!
Póki siedzę w domku - problem niewielki. Gorzej, kiedy muszę wyjść po zakupy. A czasem muszę. Ja to pół biedy. Ale Romek jeść chce i chce...
Żeby się nie narażać na te różne alergeny fruwające w powietrzu nie biegam codziennie do Biedronki.Jeżdżę, a raczej Romek mnie wozi. Raz na jakieś 2-3 dni. Tam, gdzie można zrobić bardziej kompleksowe zakupy.
I wracam z takiej zakupowej wycieczki zapuchnięta, popłakana i posmarkana do imentu...
Ale, jako, że wiosna i Wielkanoc zarządziłam wczoraj dzień gospodarczy: Wielkie sprzątanie samochodu!!!
I cud jakiś się zdarzył: wsiadłam dziś do naszego czystego, wysprzątanego, odkurzonego, wymuskanego autka i: ŻADNEJ alergii!!!
I po co lekarze, po co różne flonidy i zyrtki tudzież wapno?
Wystarczy odkurzacz, wiadro z wodą, szmata, właściciel autka i Jego zrzędząca żona.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Przemyślenia

Boli mnie. Wszystko mnie boli, każdy kawałek człowieka. Część od alergii: głowa, oczy, zatoki, te miejsca, gdzie kiedyś miałam skórę wokół nosa...Reszta od....nie od alergii. Reszta mnie boli od leżenia. Leżałam od 23.00 wczorajszego wieczora do 10.30 dzisiejszego ranka. Mało: leżałam. SPAŁAM. Czyli przespałam 11 i pół godziny.Moje biedne kości i mięśnie odzwyczaiły się od takich luksusów ...tortur...sama nie wiem jak to nazwać.
Faktem jest, że zdarzyło mi się to po raz pierwszy od milionów lat. Normalnie śpię ok 6-7 godzin. Z tego jeszcze trzeba odliczyć czas poświęcony baranom (wcale nie pomaga na bezsenność).
Ciekawe, czy teraz będę ćwiczyć długie spanie. Bo, pomijając niedogodności bólowe, to całkiem przyjemnie jest móc się wyspać...
A na bóle mam diclac...

piątek, 8 kwietnia 2011

Wizyta

Mój Ukochany Zięć nas odwiedził. Przyleciał, zjadł fasolkę po bretońsku, zawiózł mnie do księgarni po książki, przywiózł do domku,dopilnował żebym dobrze spakowała walizeczkę ("ale, Madziu , WSZYSTKIE książki Paulinki muszą się zmieścić"), zjadł obiadek i już Go nie było.
I, wbrew pozorom, był w Polsce trzy dni.
Kocham Go. Miło było!

wtorek, 5 kwietnia 2011

Podział zadań czyli każdy robi to co najlepiej umie

Chlebek upiekłam. Zbierałam się do niego cały tydzień, jako, że mi męskie ramię było potrzebne do "wyrobienia" ciasta. Jedyne męskie ramię, które posiadam na własność to ramię Mojego Męża. A On jest do swego ramienia nader mocno przywiązany (zarówno emocjonalnie jak i fizycznie) i zabierał je każdego ranka do pracy. A jak wracał to ani mnie ani Jemu już się nie chciało zajmować chlebkiem...
Ale nadeszła chwila prawdy: otóż zakwas domagał się natychmiastowego użycia i nie mogłam czeka ani chwili dłużej.
Więc co zrobiłam!? Poszłam po "rozum do głowy" albo raczej po prostszy przepis do internetu. I znalazłam taki, w którym męskie ramię zastąpiła łyżka drewniana. Łyżek drewnianych mam pewną ilość, więc chlebek wreszcie upiekłam.
Przecudny wyszedł!
Romek zasiadł, zjadł i skomentował: "dobry nam ten chlebek wyszedł!"
"jak to : NAM wyszedł?"- pytam. Wszak sama go upiekłam!!!
A On mi na to:" Ty upiekłaś , ja zjadłem. Nam wyszedł. "

środa, 23 marca 2011

Yyyyyy

Nie ma sprawiedliwości na świecie!!!
Przed chwilą przyjechali i już wyjeżdżają!
Czy to ma w ogóle sens???
Jak można przyjechać z tak daleka na tak krótko?!?!?!
Na kawę, czy ognia pożyczyć?
I będę musiała całe wieki czekać aż ich znów zobaczę.
A dokładnie: 56 wieków!!! Do 20 maja!!!
Postanawiam niniejszym mieć depresję...Przynajmniej przez jakiś czas, bo muszę się spakować przed wyjazdem!!!

P.S. Jedynym jasnym punktem jest to, że po tych 56 wiekach zobaczę WSZYSTKICH (a nawet bardziej, hihi).

poniedziałek, 7 marca 2011

Dzielny chłopczyk

Niko odznacza się szczególnym rodzajem dzielności. Jest po prostu "dzielny inaczej".Podstawowym i najczęściej używanym słowem jest:"bojem".
A więc w zależności od okoliczności (a okoliczności są najczęściej takie, że nie ma na coś ochoty), boi się : dziadka, lodówki, potwora, zabawek i wielu innych rzeczy...
Ale wczorajszego wieczora podsłuchałam jak Mój Wnuczek mówi do siebie: "mozie nie bojem, mozie bojem...nie bojem".

poniedziałek, 28 lutego 2011

Jak to jest: być oryginalnym

Uważam, że każdy człowiek przychodzi na świat z potrzebą bycia oryginalnym. Mało tego: od pewnego momentu każdy uważa, że jest oryginalny.W różnym zakresie, w różnych dziedzinach, a najlepiej być oryginalnym, jedynym, niepowtarzalnym - we wszystkim.
Mnie to również nie ominęło...
Szczególnie wyraźne objawy oryginalności obserwowałam u siebie w relacjach. A najbardziej w relacjach babcio-wnukowych.
A jeszcze szczególniej: zawsze mnie irytowały babcie karmiące. Babcia karmiąca to babcia z torbą pełną kanapek, ciasteczek, bananków, chrupek, batoników... i cierpiąca bo się garnuszek z zupą do torby ( którą zabrała na popołudniowy spacer z wnuczkiem) nie zmieścił!
No i co?! Mój Wnuczek mnie odwiedził. Ze swoją Mamusią, a moją Córką, co do której nigdy nie miałam obaw, że zaniedba w jakikolwiek sposób swoje dzieci.
A ponieważ Niko dziennie wypijał całą krowę mleka, a teraz nagle przestał i przerzucił się na jogurty (można zjeść całą krowę jogurtów? MOŻNA!!!) to ja - babcia oryginalna, jedyna, niepowtarzalna chodzę i cierpię...i jęczę tej Mojej biedne Córce, że "on jest na pewno głodny"...
Ot, taka się okazałam jedyna w babciowym rodzaju.
Okropnie boli jak człowiek spada z piedestału...Szczególnie takiego, który sam sobie z wielką starannością zbudował.

Ps. Z ostatniej chwili:
Dialog:
Niko: babciu, ja się już ubrałem.
Ja: to super. A śniadanko zjadłeś?
Niko: WODĘ piłem.
Idę leczyć rany i siniaki!

sobota, 12 lutego 2011

Zawiadomienie

Niniejszym informuję, że 11.02.2011 w późnych godzinach popołudniowych zrobiliśmy pierwszy krok.
Pierwszy krok ma na celu wykonanie następnych kroków, które to kroki mają w konsekwencji doprowadzić nas do miejsca , o którym śnię i marzę już bardzo długo i którym to marzeniem postanowiłam zarazić Mego Męża (z dobrym skutkiem).
Tym marzeniem jest wyjazd do Izraela.
Na zrealizowanie potrzebne są dość spore zasoby finansowe...
Nasze zasoby finansowe są zerowe, a określenia typu: "oszczędzanie, lokata, inwestowanie i tym podobne "zupełnie obce ideowo. Z bankiem jesteśmy związani kontem ROR, które to konto jest raczej kątem z zalegającym tam kurzem i różnego autoramentu kredytami...
A prócz tego...strasznie lubimy wydawać pieniążki na prezenty...
A to również nie sprzyja zasobności naszych portfeli.
Ale marzenia być muszą i zrealizować je trzeba. Albo przynajmniej trzeba spróbować.
Więc nasze zaczyna się materializować. (Co za okropne słowo!!!)
I stąd ten pierwszy krok wykonany wczoraj!
Kupiliśmy...skarbonkę!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Fajna jest. Szkoda, że pusta...To jest jej minus.
Ale ma też plus. Jest tak skonstruowana, że łyka kasę i nie oddaje. Żeby coś wyjąć- trzeba popsuć!!!
To nam daje ogromną szansę.
No, chyba, że okażemy się psujami.
W każdym razie proszę o wsparcie. Niekoniecznie finansowe. Ale dobre myśli bardzo wskazane.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Cud techniki

Hitem wśród programów telewizyjnych jest dla mnie...prognoza pogody w TVN! A hitem tegoż hitu- wydanie niedzielne.
Nie bez wpływu na moje preferencje ma osoba Pana Zubilewicza, ale to osobna całkiem historia.
Nienawidzę zimna i lubię wiedzieć kiedy wreszcie przyjdzie wiosna. A ponieważ niedzielne wydanie prognozy pogody jest również prognozą długoterminową więc w niedzielę wracam do domu z najdalszych rejonów świata ażeby zdążyć na 19.40. Najczęściej mi się to udaje.
Tak też było wczoraj.Zasiadłam, obejrzałam ...i się załamałam. Bo po kilku dniach fałszywej wiosny- zima wraca!!!Za 4 dni może być nawet -16 na termometrze.
Oczywiście natychmiast się podzieliłam tą potworną informacją z Romkiem.
I co usłyszałam? to, co zawsze słyszę:"Ale to nie u nas, to w Suwałkach..."
No tak...Jak ostatnim razem w TVN pokazywali wykres temperatury to -12 też było w Suwałkach.
Skąd wiem? Bo termometr za oknem MOJEJ SYPIALNI też mi pokazał, że w Suwałkach jest -12!!!
Termometr dalekobieżny!!!

środa, 2 lutego 2011

Ostrzeżenie

Moja Córka wraz ze swym Synkiem odwiedzą nas niedługo. Informacja sama w sobie nie jest tak istotna jak okoliczności w jakich przybędą. Otóż przylecą samolotem! Jak mnie był poinformował Niko- to będzie samolot z bombami!!!
Jego Mama skomentowała, że jak będą lecieć nad Niemcami to może je zrzucą.
Ostrzegam zainteresowanych, że możemy się spodziewać konfliktu zbrojnego a może nawet 3 wojny...

wtorek, 1 lutego 2011

Bilans

Wstałam 0 10.00.
Pomijając pierwsze 30 minut poświęcone zajęciom takim jak każdego ranka udało mi się już: zebrać pranie, umyć podłogi (białe kafelki w przedpokoju i kuchni - poprzednią właścicielkę mieszkania...błogosławię każdym rankiem!), zadzwonić do Romka, sprawdzić jak pracuje Urząd Skarbowy w Rybniku,przygotować wstępnie obiad.
To zajęcia planowane.
Z nieplanowanych: przypalić obiad, w czasie próby ratowania w/w stłuc swój ulubiony kubek, spalić garnek po przypalonym obiedzie, zalać kuchenkę i okolice wrzątkiem z sodą (gotowanie w przypalonym garnku wody z sodą daje rewelacyjne efekty pod warunkiem, że się tego pilnuje!), pozbierać zwłoki kubka kalecząc przy tym ręce, umyć podłogę w kuchni kalecząc przy tym stopy. (Bo się drobinki szkła dostały do kapci- dziwne, prawda?) zaopatrzyć wszystkie rany, umyć podłogę w przedpokoju, bo się to wszystko z kuchni "rozdeptało"po przedpokoju, wykombinować i wstawić nowy obiad...
A to dopiero 12.30...
Wiem, jakie plany mam na pozostałą część dnia i wieczór.
Bardzo jestem ciekawa nie-planów.

niedziela, 16 stycznia 2011

Łaskawość

Niedzielny poranek. Robię się "na bóstwo" bo idziemy na imprezę. Stoję przed lustrem - dużym- w przedpokoju, za moimi plecami Mój Osobisty Mąż...
"Stara już jestem"rzucam uwagę.
I słyszę: " Po to się człowiekowi psuje wzrok na starość, żeby mu się samopoczucie nie psuło jak w lustro patrzy. Pan Bóg jest łaskawy."

wtorek, 4 stycznia 2011

całkiem nowe pytanie egzystencjonalne

Śnieg za oknem kopny, na termometrze 2 stopnie mrozu. A po moim parapecie - mucha łazi...
Jedna jaskółka podobno wiosny nie czyni...
A może ktoś wie jak to jest z jedną muchą?