poniedziałek, 31 października 2011

Priorytety

Poranek poniedziałkowy. Zabrakło pieczywa. Ktoś musi po nie pójść. Metodą eliminacji wyszło na Żura. Ma kupić osiem bułek, chlebek razowy i czekoladę.
Poszedł. Po niedługim czasie wrócił. Z ośmioma bułkami i chlebkiem razowym. O czekoladzie zapomniał. Zapomniał bo nie miał listy zakupów.
Romek: Żuru, trzy rzeczy miałeś do zapamiętania. I ZAPOMNIAŁEŚ ??? No, chyba, że każdą bułkę pamiętałeś osobno.
Ja: Ty się Go nie czepiaj, Ty o wszystkim zapominasz.
Romek (z urazą) : ale o czekoladzie bym nie zapomniał.

czwartek, 27 października 2011

Wojtuś. I Jego rodzice.

Są. Przybyli. I nawet wczoraj CALUTKI dzień spędziliśmy razem. Wierzę gorąco, że jeszcze taki nam się przytrafi.Spędzam czas z Wojtusiem. Spędzanie czasu z Nim to sama przyjemność. Bo on nie ma żadnych specjalnych potrzeb. A za to przez calutki czas szeroko uśmiechniętą gębusię !!! Więc się do siebie uśmiechamy, śmiejemy i jesteśmy oboje przeszczęśliwi!!!
A poza tym Jego Mamusia przekazała Mu w genach pewną cechę, która to cecha jest dla moich potrzeb rewelacyjna!!! Otóż Wojtuś jest bardzo "przytulny". On uwielbia się przytulać, ja uwielbiam przytulać Jego... Porozumienie międzypokoleniowe ma się dobrze. A nawet kwitnie. I jestem pewna, że dalej będzie w tę stronę dążyło. Wszak musimy rozwijać relacje i zacieśniać więzi. Żeby nam na nasze wspólne lata i Wojtusiowi na wspomnienia starczyło.
Chociaż, jak mi wczoraj Moja Królewna Aurelia powiedziała, Ona mnie i tak pierwsza miała i nic tego nie zmieni.
Fakt.

poniedziałek, 17 października 2011

Wybory

Zrobiliśmy zakupy. Duże. Wszak od czasu do czasu należy uzupełnić braki.Między innymi w kawę. Romek pije kawę... każdą. Bez względu na smak, kolor i nazwę. Jego kawa musi spełniać dwa podstawowe warunki: nie być rozpuszczalna i mieć dobrą cenę. Dobrą to znaczy oczywiście niską. Wiadomo - niska cena=nie najlepsza kawa. Walczyłam z tym długie lata. Ale teraz stwierdziłam, że ilość kawy jaką On pochłania w pełni usprawiedliwia Jego zamiłowanie do niskiej ceny. Po prostu dla gości kupuję inną.
Ja natomiast piję kawę tylko rozpuszczalną. I moja kawa musi spełniać kilka warunków. Cena nie jest istotna. Bo w zasadzie wszystkie mają ceny porównywalne...
A więc (wiem, wiem...) : stanęłam przed regałem starannie i obficie zastawionym słoiczkami, tudzież innymi pojemnikami z kawą rozpuszczalną. Wyeliminowałam granulowaną (podstawowe kryterium). Następnie odrzuciłam wszystkie ciemnobrązowe. Została spora ilość kawy w kolorze jasnobrązowym lub wręcz beżowym i o konsystencji pudru.
Moje ulubione. Teraz tylko zdecydować się na tę jedyną.
Stałam i myślałam....Brałam do ręki słoiczek po słoiczku. Pooglądałam i odkładałam. Straszliwie długo to trwało. Dobrze, że Romek uwielbia wielkie sklepy i wyrozumiale traktując moje dylematy kawowe, nie okazując zniecierpliwienia, zwiedzał inne regały (typu nabiał i słodycze...).
Ale, ponieważ już mnie samą ta sytuacja nużyła, podjęłam "męską" decyzję. Nie, nie wzięłam pierwszej lepszej kawy z półki. Starannie selekcjonowałam przecież. Po prostu dołożyłam trzecie kryterium: wygląd zewnętrzny. A co , też jest ważne jak co wygląda!!!
Wybrałam kawę w opakowaniu, które mi się najbardziej spodobało! Myśląc przy tym, że czasem można rzucić się na głęboką wodę i spróbować czegoś nieznanego.
Doprawdy, wielkie było moje zdziwienie, kiedy, po przyjściu do domu i rozpakowaniu zakupów okazało się , że kawa, którą dotychczas piłam to ta sama kawa, którą sobie właśnie kupiłam!!!
Hm...ciekawe według jakich kryteriów wybierałam poprzedni słoiczek z kawą...

piątek, 14 października 2011

...

"Ile razy znajdę klucz do szczęścia...jakiś frajer wymienia zamek"
Przepiękne, jedyne w swoim rodzaju i jakże prawdziwe !!!

Dziękuję, Ci, Krysiu !!! Za te wszystkie piękne i mądre rzeczy, które mi przysyłasz. I które czasem pozwalają mi przeżyć ciężkie chwile (bo i takie mam), czasem bawią, czasem rozczulają...a często uczą!

środa, 12 października 2011

Prawda wyjątkowa

Mąż - człowiek, który nigdy nie pamięta o twoich urodzinach, imieninach, o rocznicy ślubu...
Ale także człowiek, który nie widzi twoich siwych włosów i zmarszczek.

Hmm... to wiele tłumaczy...

Ale: czy usprawiedliwia???

sobota, 1 października 2011

...

Mieliśmy wczoraj gości... Było dużo opowieści i śmiechu. I dużo wspomnień. Ich i naszych, jako, że wspólnych nie mamy. I skutkiem wczorajszego spotkania był sen-horror. Jak zwykle...
Tym razem śniło mi się, że kupiliśmy dom. Strasznie stary, strasznie zniszczony i jeszcze do tego zapuszczony. I calutką noc stałam i zmywałam naczynia...w wannie. Takie wielgachne gary...
A potem myłam podłogę za pomocą węża ogrodowego. A Romek siedział i bawił się czymś, co miało dużo drucików i przycisków. I nie było to żadne pożyteczne urządzenie tylko autentyczna zabawka. Nawet nie miałam do Niego pretensji ani żalu, że ja haruję a on się bawi.(Widać, lepszy charakter miałam w tym śnie niż na jawie...) Tylko się martwiłam, że się do pracy spóźni. Bo to była sobota i godzina 13.10, a on normalnie w sobotę wyjeżdża z domu o 12.15!!! A On mi ciągle mówił, że ma jeszcze czas...
I to mnie tak zgniewało, że się obudziłam i pomyślałam: "niech no jeszcze raz spróbuje pojechać do pracy o 12,15!!!"
A potem poszliśmy na zakupy, już na jawie, i straszliwie mnie nogi bolały.
No, bo jak miały nie boleć... wszak całą noc stałam przy tym zmywaniu...
A Romek pojechał do pracy. O 12.15 !!!