poniedziałek, 27 maja 2013

Historia żelazka...

...Jak macgyweryzm męża przechodzi na żonę.
Moja młodsza Córka przez dłuższy czas nie posiadała żelazka. I wcale tego braku nie odczuwała. Nie to, żeby nic nie prasowała. Prasowała, ale niewiele. A to niewiele prasowała (jeśli już prasowała) żelazkiem swojej siostry. Siostra żelazko posiada od zawsze. Jako, że jej mąż do pracy chadza w garniturach. Razem mieszkali "w komunie" to do żelazka daleko nie było.
I tak to trwało do czasu aż się rozeszli i każda rodzinka zamieszkała osobno. Ale wtedy jeszcze Emilka nie odczuła potrzeby zaopatrzenia się w żelazko: jej mąż wszak do pracy w garniturze nie chodzi. A jej synek tym bardziej.
Ale nowego najczęściej jest więcej... więc, prócz nowego domku, miało się pojawić nowe dziecko. Dziecko-dziewczynka. A takie dziecko po a)potrzebuje prasowanych pieluch, a po b)te wszystkie falbanki i koronki...
I w ten sposób Emilka dojrzała do kupienia żelazka. Kupiła, a jakże. Poprasowałam co niebądź...(uwielbiam prasować)i na teflonowej powłoce wykwitł wykwit, który żadnymi znanymi mi sposobami nie dał się zlikwidować. A do tego miał wredny zwyczaj przenosić się na prasowane akurat rzeczy.
No, to kupiliśmy następne żelazko. Bez powłoki teflonowej. Cudo. I tu miałam pole do popisu...Prasowałam, prasowałam, prasowałam. Aż któregoś pięknego poranka żelazko powiedziało, że idzie na emeryturę i już nie wyprasuje ani jednej pieluszki, tudzież żadnej falbanki ni koronki.
Mój zięć wprawdzie próbował je reanimować ale ze skutkiem zerowym.
Emilka zarządziła nie prasowanie pieluch. Ale falbanki i koronki czekały...
No to kupiliśmy następne żelazko.Bliźniaka tego ostatniego.
Po tylu dniach nieprasowania...cóż za radość!
Przygotowałam front robót: deska do prasowania, butelka z wodą, duuuuuża kupka prania...Wyjęłam żelazko z kartonika, zdjęłam plastikowy element chroniący czubek żelazka, wyjęłam z woreczka, zdjęłam tekturkę zabezpieczającą wtyczkę, włożyłam wtyczkę do gniazdka... i poszedł dym!!!
No ładnie, następne żelazko popsute.
Nie, nie popsute!!!
Otóż na stopie żelazka była przyklejona folia zabezpieczająca przed porysowaniem.
Która To Folia Przygrzała Się Starannie Do Stopy Żelazka.
Na amen, na zawsze, na wieczność.
Żuru dzielnie rozmontował oba żelazka, uczynił z nich jedno, wszak w tym poprzednim popsuł się termostat. I wtedy okazało się, że to grzałka w stopie żelazka jest uszkodzona.
No to nie zostało nic innego jak kupić następne żelazko...
Ale ponieważ to niedziela, to z zakupem trzeba poczekać do poniedziałku.
I tu się zaczyna właściwa opowieść (Długi wstęp, nie!)
Rodzinka moja bladym niedzielnym świtem udała się do kościoła (wstają o 6.00, wychodzą około 7.00).
A ja udałam się do żelazka.
Za pomocą suszarki do włosów, wykałaczki, zmywaka do garów, paznokci i masła usunęłam całą folię !!!(to jest ten moment, w którym okazałam się MacGywerem)
I doszłam do wniosku, że żebym nie była taka głupia to byłabym genialna!!!
Teraz tylko czekam ażeby Mój zięć połączył te wszystkie kabelki, które żelazko ma we środku i niech się przypadkiem nie okaże, że nie grzeje!!!

wtorek, 14 maja 2013

Menu dwulatka

Wojtuś je. Albo nie je. Jak każdy dwulatek. Kiedy je - babcia jest szczęśliwa, a kiedy nie je - babcia się martwi. Jak każda babcia.
Teraz akurat Wojtuś je. Ale menu ma specyficzne. Chlebek - tak. Ale Boże broń chlebek z szynką. Ziemniaczki - owszem. Pod warunkiem, że suche. Makaron uwielbia. Ale z...niczym. Nie dziwi mnie to jakoś bardzo. Jego ciocia jadła osobno chlebek i masełko. Z tym, że masełko... łyżeczką. A Jego mamusia z wędlinek najchętniej mleczko i żółty ser... Mięsa obie pod żadną postacią nie przyswajały.
A Wojtuś dziś w ramach obiadku pojadł sobie kociej karmy z kociej miseczki. I przyszedł mi opowiedzieć jaka była pyszna.
Moja Córka kupuje swoim kotkom najtańsze jedzenie. Muszę Jej powiedzieć, żeby poszukała czegoś "z wyższej półki". Jakiś whiskas albo inny kitekat...
Wszak nie może na Wojtusiu oszczędzać i karmić dziecka byle czym...