piątek, 13 listopada 2015

Usypianki

Każda mama i każda babcia wie, co to są kołysanki. I używa owej wiedzy w praktyce.
Mój repertuar pod tym względem różnił się od ogólnie pojętego. Wśród kołysanek, które śpiewałam kiedyś moim Córkom i teraz moim wnukom niewiele jest tych prawdziwych. To raczej piosenki, które sobie każde dziecko upodobało i mogło słuchać w nieskończoność. Odnajdywane gdzieś w "czeluściach pamięci" i przekazywane "z pokolenia w pokolenie". Odpowiedniejsze jest określenie usypianki.
I za każdym razem, kiedy odwiedzam Moich Ukochanych, repertuar się zmienia. Bo akurat co innego się dziecku spodobało.
Dotychczas problemów większych nie było bowiem dzieci były pojedyncze : Paulinka, Emilka, Rela, Niko...
A teraz jest ich dwoje, Wojtek i Lusia. I każde ma inne gusta.
Ale babcia sobie radzi, problemy rozwiązuje "na pniu". Zresztą Lusia jest samowystarczalna i jeśli na jej pytanie "umiesz?" odpowiadam "nie umiem", odśpiewuje sobie sama t,o co akurat pragnie usłyszeć. Wojtek się trochę burzy ale wie, że kobiety w tej rodzinie mają głos decydujący, w związku z tym cierpliwie przeczekuje solowe występy młodszej siostry. Czasem się dołącza.
A potem jest już mój czas. Repertuar ustalony wcześniej przez słuchaczy, odśpiewywany przez babcię x-razy.Najczęściej jest to jedna (JEDNA!) piosenka, którą śpiewam co wieczór.
Za poprzednim moim pobytem (ponad miesiąc) śpiewałam o wózeczku i piaseczku. Nawet lubiłam to kiedyś...
Tym razem wybrali uroczą pioseneczkę o "miłym Romciu"... Wybrali!?!? Lusia wybrała, Wojtek się ugiął po prostu. I co wieczór, na pytanie: "o czym wam zaśpiewać?" , słyszałam:"o miłym Romciu."
Bohatermem owego utworu są tytułowy Romcio i jego tępa żona.
Oto tekst oryginalny:

W garnku dziura miły Romciu, miły Romciu, miły Romciu.
To zatkaj, to zatkaj.
Czym ja zatkam miły Romciu, miły Romciu, miły Romciu?
To słomą, to słomą.
Słoma długa miły Romciu, miły Romciu, miły Romciu.
To utnij, to utnij.
Czym ja utnę miły Romciu, miły Romciu, miły Romciu?
Toporem, toporem.
Topór tępy miły Romciu, miły Romciu, miły Romciu.
To naostrz, to naostrz.
Czym naostrzę miły Romciu, miły Romciu, miły Romciu?
Kamieniem, kamieniem.
Kamień suchy miły Romciu, miły Romciu, miły Romciu.
To polej, to polej.
Czym poleje miły Romciu, miły Romciu, miły Romciu?
To wodą, to wodą.
W czym przyniosę miły Romciu, miły Romciu, miły Romciu.
To w garnku, to w garnku.
W garnku dziura miły Romciu, miły Romciu, miły Romciu...
... i tak w kółko.
 Wojtek usypia przy drugiej turze. Mnie przy trzecim nawrocie nerwy odmawiają posłuszeństwa boć ta baba strasznie durna jest. A Romcio ... cierpliwy nad wyraz.
A więc śpiewam...  śpiewam... śpiewam... śpiewam.... uczucia mną targają... ale wszak Lusia chce o Romciu, to śpiewam.
I słyszę nagle :"babciu, a ty nic nie umiesz tylko o Romciu?"

czwartek, 12 listopada 2015

Studium ohydności

 Każda mała dziewczynka (i chłopiec), kiedy się uderzy, potrzebuje pocieszenia w postaci całuska jak plasterka na bolące miejsce...
Pamiętam jak się Wojtuś uderzył w ogródek, na przykład.
Biegł z płaczem i krzyczał: "babciu, babciu mam ała". Na moje pytanie gdzie się uderzył, dostałam odpowiedź, że w ogródku.
Od urodzenia odznaczał się szczególną  logiką. Teraz już wiem, że trzeba pytać gdzie boli.
No, ale dziś będzie o naszej Królewnie Lusi.
Która to Królewna, jak się ukrzywdzi, to nie płacze w zasadzie (wszak nie jest facetem ;)), tylko nastawia łapkę do pocałowania. Czyli tak, jak wszystkie dzieci w Jej wieku.
Z tą jednakże różnicą, że inne dzieci, po takim akcie uzdrowienia biegną z powrotem do swoich spraw.  Lusia zaś ogląda bolące miejsce starannie i z uwagą, następnie z taką samą starannością i uwagą przygląda się temu, kto Jej w problemie zaradził ... i z czarującym uśmiechem na buzi mówi: "ohydny jesteś".



Ponieważ pierwszy się na to "załapał" dziadek, myśleliśmy, że może Go jakoś niespecjalnie w tym momencie lubi. Ale nie, powtarzało się to za każdym razem, kiedy Ją ktoś całował. Mnie powiedziała: "też jesteś ohydna". Na pocieszenie miałam, że zastanawiała się wyjątkowo długo i wyjątkowo starannie swoją łapkę bolącą oglądała.
Któregoś razu w czasie szczególnie intymnej rozmowy wyznała nam, że dziadek, tatuś i wujek są "dużo ohydni" a babcia, mamusia i ciocia są "mało ohydne".
 Pierwsze wnioski nasunęły się same: mężczyźni są ohydniejsi. No, cóż... wszak my, to ta ładniejsza część ludzkości.
 Ale na podchwytliwe pytania Emilki (która wszak też jest ohydna w oczach swej Córki): "a Wojtuś jest ohydny?", odpowiedziała: "tak, ale mało", "A Niko jest ohydny?", "Niko nie".
I w tym momencie nasze wnioski dotyczące płci i jej związku z ohydnością wzięły w łeb.
Ale jesteśmy wszak bystre i inteligencję mamy wyćwiczona na trudnych dzieciach i wnukach, skorygowałyśmy więc myślenie...
I co się okazało:
Dziadek, tatuś i wujek są "dużo ohydni" bo mają zarost.
Babcia, mamusia i ciocia są "mało ohydne" bo  zarostu nie posiadają. Ale całują. Tu się również Wojtek uplasował, który jest facetem, zarostu, póki co, nie ma ale ciągle Lusię tuli i całuje.
A Niko nie jest ohydny. Bo, jak to Emilka podsumowała "nie pcha się z dziobem".
 Nie wiem, jak inni w tej rodzinie ale ja, póki co, brody sobie nie zapuszczam, ani wąsów. Nie przestanę również całować Lusi.
Chyba na zawsze zostanę w grupie mało ohydnych.
Towarzystwo mam tam niezłe.
Poczekamy, może Lusia wyrośnie.
A jeśli nie wyrośnie z poczucia ohydności, to może chociaż przez grzeczność i dobre wychowanie za jakiś czas przestanie nam uświadamiać jacy  ohydni jesteśmy!