piątek, 28 listopada 2014

Takie tam...

Jako, że już lada chwila Święta Bożego Narodzenia, musi się zadość stać tradycjom różnym. Jakie one są (te tradycje) każdy wie i nie o nich będę tu pisać. A właściwie - będzie o tradycjach. a raczej o tym co się w okolicach Świątecznych tradycji wydarzyło.
Taką naszą osobistą i całkiem prywatną tradycją (naszą, czytaj Romka i moją) jest, że w okolicy Bożego Narodzenia ja lecę do Dzieci i Wnuków jako babcia-mikołaj:

gdy tymczasem Romek, wykorzystując nader sprzyjające okoliczności, z radością i pieśnią na ustach wykonuje niewielki remoncik:



I tym razem nie będzie inaczej:
Spakowałam. 
Się.
 I paczkę z tym wszystkim, co mi się do bagażu nie zmieściło (bagatelka: 29 kg).

I należało udać się do sklepu w celu zakupienia  farby. Jako, że tym razem ściany w kuchni dostana prezent. 
Prezent w postaci nowego kolorku. Pod tytułem "zieleń sawanny".

I w owym sklepie spotkałam ... piłeczki, mięciutkie i bardzo kolorowe:


I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby się nie okazało, że te piłeczki to Moi Ukochani!!!

I tak:

Relusia, kiedy bardzo się staram zrobić Jej ŁADNE zdjęcie:



Niko -śmieszek:


Wojtuś-psotnik:


I ciekawska Lusia:


A teraz siedzą sobie cichutko i czekają na lot do Londynu:


poniedziałek, 17 listopada 2014

Czas

 Wstaję regularnie. Zawsze o tej samej godzinie. Aczkolwiek godzina owa jest uzależniona od czynników zewnętrznych.

 I tak:
Kiedy ciemno za oknem - jest to godzina 5.50 !
A kiedy słoneczko się do mnie uśmiecha (albo choć pochmurny ale jasny dzień zauważam) to z pewnością jest to godzina 9.30.
I  żyję sobie  w uporządkowanym czasie od... od 26 października.
Bo przedtem - różnie bywało...Nie pamiętam jak  było, kiedy byłam dzieckiem (takim całkiem małym). Ale pamiętam, że zawsze kochałam spać. I musiałam do tego mieć trzy razy "c":ciemno, cicho i ciepło. Acha ! i do tego jeszcze 11 godzin niezakłóconego niczym snu. Plus drzemka popołudniowa. No, jak dwulatek!


 A potem dość nagle to się zmieniło i parę ładnych lat cierpiałam na bezsenność. Wtedy, dla odmiany, spałam po dwie godziny na dobę!!! Wyglądałam i czułam się jak zombi...


Przygód sennych miałam sporo...

Ale to już za mną.
Bardzo się cieszę z tej mojej, niedawno osiągniętej stabilności.
I nie byłoby o czym pisać gdybym nagle nie odkryła, że w zegarze wiszącym w sypialni ... wyczerpały się baterie!
I stanął na godz 5.50.
A ponieważ ja krótkowidz jestem od zawsze, to po ciemku widziałam, że jeszcze można troszkę pospać. I spałam. Aż się jasno robiło. Wstawałam, przekonana, że to 9.50. I jeszcze zachwycona swoim "biologicznym budzikiem"! A to się często-gęsto okazywała godzina  12.30!!!
Ale wyrzutów sumienia nie mam.
Odsypiam te lata nieprzespane.
Czego życzę wszystkim cierpiącym na bezsenność. Oraz mamom małych dzieci!!!