poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Cud techniki

Największym osiągnięciem techniki ostatnich czasów jest dla mnie GPS.
GPS Mojego Męża odzywa się damskim głosem- bo to jedyna kobieta, z którą można się bezkarnie kłócić i nazywa się Andzia- zyskała to miano kiedy w Tarnowskich Górach po raz trzeci sprowadziła nas w to samo rozkopane do antypodów miejsce...-bo gubi się w mieście jak "Andzia w parku".
Kłótnie Romka z Andzią odbywają się za KAŻDYM razem kiedy wspólnie podróżują.O rezultatach i sposobach docierania do celu można dłuuuugo pisać...
Zaliczamy: drogi asfaltowe, drogi polne, miedzę, pola obsiane wszelkim dobrem, nieużytki rolne, kałuże przeróżnych głębokości, przecinki leśne, miejsca gdzie kiedyś była droga oraz miejsca gdzie kiedyś może będzie droga.
Jeszcze nam się nie udało dotrzeć do celu bez tych atrakcji.
Bo Andzia ma dwie opcje wyznaczania trasy: najkrótszą i najszybszą. Ja osobiście nie odróżniam która jest która..
Następnego GPS-a proszę z opcją "CYWILIZACJA"!!!

piątek, 27 sierpnia 2010

"...ach, śpij, kochanie..."

Podstawowym tematem konfliktów w naszym stadle jest sen. W sensie, że Mój Mąż ma go, moim zdaniem, zdecydowanie za mało. On twierdzi, że dość. Ja, wynajduję. różne publikacje o związkach przyczynowo-skutkowych długości snu ze zdrowiem i zachowaniem człowieka (musisz spać dłużej, bo...i tu Mu cytuję to wszystko co Mu grozi jak nie będzie spał...). Na podstawie doświadczenia i obserwacji (Romek zasiadający do oglądania filmu - jeśli Mu nie przeszkadzać usypia po 10 minutach) WIDZĘ, że tego snu ma za mało. Wstaje codziennie o 4.00 nad ranem. A z wielkim trudem udaje Mu się trafić do łóżka o 23.00. Z tym, że jeśli Go podstępnie przekonam żeby się zdrzemnął po pracy - to najczęściej też wstanie o 4.00.I tak sobie życie w domowych pieleszach spędzamy...Błędne koło i obłęd po prostu.
Aż tu wczorajszego wieczoru... Nie, nie poszedł spać o ludzkiej porze z własnej, nieprzymuszonej woli !!!Spojrzał w okno, rzucił uwagę, że jesień nadchodzi, że tak szybko się już ściemnia...Przypomniałam, że niedługo zegarki przestawiamy. I wtedy usłyszałam: "a wiesz, że jak byłem mały, to chodziłem w zimie spać o czwartej." O czwartej! znaczy o 16.00! I spał do rana! wstawał do szkoły! o 7.00!
Z matematyki nie byłam wybitna, ale liczyć umiem- 15 godzin spał!!! Przez całe dzieciństwo i wczesną młodość!!!
To może jednak można się wyspać na zapas???
Hmmm...Wyspał się na zapas, na starość człowiek potrzebuje mniej snu...Znaczy, te 4,5-5 godzin Mu wystarcza???
Muszę sobie znaleźć inny temat do konfliktów. Bo nudno będzie!!!

środa, 25 sierpnia 2010

Wreszcie koniec. Część ostatnia: o prezentach

Bo mnie tu następne wakacje zastaną!!!
Przyszedł czas na wybór prezentów. Pod tytułem: "Pamiątka z Bułgarii".
Pomni sugestii Naszych Dzieci, które chciały "cokolwiek, byle coś bułgarskiego" udaliśmy się do Nesseberu w celu zakupienia tychże pamiątek...Nesseber "nastawiony"na turystów, mnóstwo malutkich sklepików i straganików ściśle przytulonych do siebie w wąskich uliczkach... Zdawałoby się - nie problem coś wybrać. No i rzeczywiście - -nie problem. Potrzeba tylko duuuuużo czasu i cierpliwości, trochę mniej (ale tylko trochę !) kasy i znajomość potrzeb, gustów, ewentualnie granic akceptacji tych, których chcemy obdarować - i już można wybierać!!!
Zaopatrzeni w to wszystko - ruszyliśmy.
I zaczęły się "schody". Pamiątki z Bułgarii charakteryzują się dwiema zasadniczymi cechami:
1. są generalnie wyprodukowane w Chinach i
2. (co wypływa z poprzedniej) są dostępne prawie w KAŻDYM miejscu na naszym globie.
I dlatego Nasze Dzieci dostały "pamiątki z Bułgarii" z metkami "made in China". Albo "made in Turkey".Tylko Relusia ma naprawdę "made in Bulgaria". Ale One dobre są, te Nasze Dzieci i nie protestowały. Nawet mówiły, że im się podoba. A ja Im wierzę i w związku z tym wszyscy jesteśmy zadowoleni.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Miś panda

Niedzielny poranek. Proszę Mego Męża żeby poszedł do sklepu po śniadanie dla mnie (mam śniadaniową dietę: bułka grahamka i pasta z jajek - uwielbiam). Jakiś czas - według mnie zbyt długi - się ociąga. Wreszcie wychodzi rzucając: "Ale ty nie możesz jeść tylko pasty z jajek bo będziesz miała okropne kłopoty.Jak misie panda, kiedy im bambusowych liści zabraknie ".

piątek, 20 sierpnia 2010

Wakacje moich marzeń, część piąta

Mój Mąż, dla którego siedzenie w miejscu jest straszliwą karą (ale tylko na urlopie, w domu może siedzieć do upojenia...) spędzał w/w urlop czynnie. Kiedy ja się opalałam, On zbierał muszelki- dla Relusi, walczył z falami- o czym już pisałam, łowił kraby- ale za szybko uciekały...Jak się już tymi wyczynami zmęczył- siadał i rzeźbił. To na plaży. Wieczorami ganiał siebie i mnie na spacery.Ravda nieduża jest więc z konieczności te spacery odbywały się zawsze po tych samych trasach: nad morzem albo po mieście. Z tym, że po mieście z nieodłącznymi kijkami trochę było trudno: nie my jedni chcieliśmy spacerować...Zostawało więc nadbrzeże. I co kawałek rodzaj betonowego mola obłożonego ze wszystkich stron wielkimi kamieniami. I takie miejsca Mój Mąż sobie upodobał. Bo tam zamieszkiwały kraby. A On sobie za honor wziął złowić kraba!!! I złowił... Okazało się, że krab jakiś czas temu był zszedł. Dlatego dał się złowić Romkowi!!!
O muszelkach teraz będzie.
Muszelek były dwa rodzaje (podział mój) : puste, które masami leżały na plaży i ..."pełne" z zawartością ale już "zleżałą".
Znalazł kiedyś kilka przepięknej urody muszelek z zawartością, zabrał do hotelu i położył na balkonie. Szczelnie opakowane folią. Po 2 dniach rozniosła się po balkonie, pokoju i okolicy taka woń, że Pani Sprzątająca pewnie się zastanawiała czym my się odżywiamy.
"No przecież to musi wygnić"odpowiedział na moje wyrzuty.
36 stopni, zdechłe małże na moim balkonie - trzeba się poświęcić. Dla Relusi...

czwartek, 19 sierpnia 2010

Wakacje moich marzeń, część czwarta

Któregoś pięknego poranka, stęskniona, postanowiłam zadzwonić do Dzieci. Jak postanowiłam tak zrobiłam: wystukałam numer i już miałam wcisnąć zieloną słuchawkę kiedy mnie coś "tknęło" i zapytałam:"Romek, a jeśli tu jest godzina 7.04 to która jest w Londynie?".
Okazało się, że 5.04!!!
Zobaczyć minę Mojego Dziecka o TAKIEJ porze - bezcenne.

środa, 18 sierpnia 2010

Wakacje moich marzeń, część trzecia.

Dziś będzie o morzu...
Morze Czarne jest...czarne. No i właściwie mogłabym na tym skończyć. Ale nie skończę bo mam zapędy grafomańskie.
Prócz tego, że Morze Czarne okazało się być czarne, było także gładkie jak...kaczok (dla niezorientowanych : kaczok to taki wiejski staw, po którym kaczki pływają- bez podtekstów- trochę większa kałuża po prostu). Tyle, że zdecydowanie większe od przeciętnego kaczoka.
Takie morze nas przywitało. I takie było przez pierwszy dzień. Prócz tego zawiodło mnie straszliwie, bo ugotowana na słońcu (jakieś 35 stopni Celsjusza) postanowiłam się ochłodzić. Uwielbiam to - wejść do wody i słyszeć jak skwierczą krople na rozgrzanej skórze...Nie zaskwierczały. Z tej prostej przyczyny, że to nie Bałtyk. W Morzu Czarnym woda ma zbliżoną temperaturę do powietrza.
W następne dni już nie było kaczoka. Było prawdziwie dość groźne morze. Ale w dalszym ciągu cieplutkie. Z wysokimi falami, przez które skakali amatorzy kąpieli.
Romek również postanowił się wykąpać. I poskakać...
Poszedł i po niedługim czasie wrócił. Bez okularów. A On bez okularów ślepy trochę(bardzo) jest.
Fala była duża i ostra. Postanowiła zedrzeć Mu kąpielówki. Mocno trzymał. A ona, prócz tego, że duża i ostra, okazała się jeszcze podstępna: kiedy Mój Mąż dzielnie bronił swoich majtek - zabrała Mu okulary.
Problem w tym, że okulary wziął na wczasy jedne, a majtek sporo...
Nie wykazał się. Ani przy pakowaniu, ani przy obronie swojej własności.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Wakacje moich marzeń, część druga

Kilka "migawek" z Ravdy.
Poszliśmy do sklepu po sławetny bułgarski jogurt. Podobno ma jedyne słuszne bakterie, reszta to podróba. A jeszcze do tego nazywa się "kisełe mleko". I moim zdaniem smakuje tak jak się nazywa...Ale być w Bułgarii i nie spróbować jogurtu!!Zaopatrzeni w kijki - bo daleko do sklepu i z kijkami szybciej i wygodniej,w ichnie pieniążki - bo czymś trzeba płacić, kupiliśmy jogurty i przy kasie okazało się, że potrzebujemy torby-reklamówki. Uprzejmy Pan Bułgar stojący za nami poinformował, że to torba- po prostu. A Mój Mąż ze zrozumieniem: "aaaa...tasza"(Ślązak z odzysku!).
Natychmiast padło pytanie czy my "Ruskie". Na wyjaśnienia, że nie, że my z Polski usłyszeliśmy, że "Polaki" to tu kiedyś przyjeżdżali i wtedy mąż pilnował samochodu- dużego fiata, a żona sprzedawała krem nivea, "Być może" i ręczniki. A teraz chodzimy z kijkami jak jacyś Amerykanie.
Rozbawiło nas to. Ale kiedy pojechaliśmy pozwiedzać Nesseber to przy każdej knajpce dyżurujący kelner zapraszał nas do środka ...po angielsku.

Wycieczka- niespodzianka

Postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę.Krajoznawczą, w zasadzie. Chociaż cele były dwa.
Podstawowy: znaleźć, obejrzeć, obfotografować jakieś nieziemskiej urody ruinki, najlepiej zamku, pałacyku, których to ruinek w naszej okolicy jest zatrzęsienie...
Drugorzędny: znaleźć, wykopać i zabrać do domu chmiel w celu posadzenia go w doniczkach na parapecie. Ku ozdobie.
No i trzeci, który się niejako nasuwa w charakterze wniosku: mieć z tego przyjemność.
Zabraliśmy po drodze Lidzię, która zawsze mówi, że warto z Nią jeździć bo zastępuje radio w samochodzie. Nasze radio jest wprawdzie zepsute...Ale Lidzię zaprosiliśmy na wycieczkę z czystej sympatii jaką do Niej pałamy. Bo jest świetnym kompanem i bardzo się lubimy.
Wyruszyliśmy w świetnych humorach. Lidzia rzeczywiście cały czas mówi i mogłaby zastąpić radio - gdyby była taka potrzeba. Oczywiście. Ale ponieważ ja jestem taka sama, więc się świetnie rozumiemy.
Tak więc jedziemy, gadamy, gadamy, jedziemy. Słoneczko świeci, czasu mamy dużo, żadnych zmartwień. Pełen luz. Ruinki do zwiedzania i uwieczniania- gdzieś przed nami. Chmielu nie ma, sprawdziliśmy. Ale- nic to, najwyżej go nie znajdziemy.
Romek kieruje się na Chałupki (takie miasto) a stamtąd już bliziutko do konkretnych ruinek. Czyli celu naszej podróży.
Jedziemy, gadamy, gadamy, jedziemy. Aż tu nagle - NAGLE !-były Chałupki, jest Bohumin!!!
Szok!!! Zajęliśmy Czechy!!! Dowód tożsamości mamy jeden- Romka.
Lidzia zamilkła z wrażenia (jak nam później wyznała - straciła zasięg). Ja - przeciwnie :nie zamilkłam. A przy tym z całą pewnością byłam bliska zawału. Moja wyobraźnia, o której już wszyscy wiedzą, że jest zwyrodniała, zaczęła mi podsuwać wizję czeskiego więzienia, które może różni się od peruwiańskiego czy brazylijskiego ale (moim zdanie) nieznacznie...
Jakie uczucia i doznania miotały Romkiem- -nie wiem - bo cokolwiek nim miota - nigdy się nie uzewnętrznia. Twarz blacha jak to mówią.
Jeszcze nigdy z taką radością nie wracałam "na ojczyzny łono".
Wnioski i komentarze z wycieczki:
Romek:"najbardziej się bałem, że zjazd z autostrady będzie za 100 kilometrów."
Lidzia:"jeszcze by Go (Romka) posądzili o handel żywym towarem*".
Ja:"gdziekolwiek udaję się ze swoim Mężem, powinnam mieć dowód tożsamości. Bo może się okazać, że pojechałam do Auchan w Raciborzu a robię zakupy w Ostrawie."
-------------
*Dwie pańcie w słusznym wieku i słusznych gabarytów. Ciekawe gdzie by szukał amatorów...?
p.s. chmiel kupię na Allegro.
p.s.s ruinek nie znaleźliśmy.
Ale życie przed nami, znów możemy jechać na wycieczkę...

piątek, 13 sierpnia 2010

Ciągle się uczę

Byłam w kinie dziś. Na pięknym i niezwykle pouczającym filmie pod tytułem "Dzwoneczek i uczynne wróżki". Że piękny - to wiadomo. A że pouczający...hm... całkiem nowych rzeczy się nauczyłam.
Otóż na przykład wiem skąd się biorą wróżki. O! A kto nie był a filmie - ten z całą pewnością nie wie.
Się podzielę swoją wiedzą: jak się mały bobas pierwszy raz zaśmieje - wtedy rodzi się wróżka.
Absolutnie piękne!!!
Dowiedziałam się również, że wróżki mają wiele talentów (co niejako zaobserwowałam na filmie) ale największym talentem jest talent do zaprzyjaźniania.
Czego sobie i Wam czytającym z całego serca życzę.

środa, 11 sierpnia 2010

jeszcze o starości...

Zjadłam dziś na śniadanie 8 tabletek.

wtorek, 10 sierpnia 2010

o marzeniach...

Pojechaliśmy na zakupy. Konkretnie do Lidla i konkretnie po lody takie prostokątne, w wafelku.Nasze ulubione. Ale, jako, że dziś wypłata - naszych lodów nie było. Tanie są po prostu. Musieliśmy się zadowolić "algidą" (nienawidzę lodów na patyku!!!).
W drodze powrotnej zastanawiamy się czemu te konkretne lody są takie ulubione. I już wiemy. Bo są one podobne do lodów naszego dzieciństwa.To były dwa wafelki a w środku jedna gałka. Zawsze marzyłam, żeby móc sobie kupić większego loda. Bo jak były np.trzy gałki to już dostawało się nie prosty wafelek ale wafelkową muszelkę... Nigdy nie miałam muszelki. Okazuje się , że Romek ma takie same, traumatyczne przeżycia...
Niespełnione marzenia...Biedni byliśmy...
Kiedyś zapytałam Moją Córkę: "Emilusiu, a jakie ty masz niespełnione marzenia z dzieciństwa?"A Ona na to ,że żadnych, bo Jej wszystkie spełnialiśmy!
I o czym Ona będzie na starość rozmyślać? co wspominać?
Nie jesteśmy biedni.
Bo to jednak fajnie mieć niespełnione marzenia.
No, bo jak się spełniają to trzeba szybko nowe wymyślać...a tak to się ma i ma. I człowiek sobie może powspominać i popielęgnować. A jeszcze jak ma z kim...

...

Stara już jestem... Poszłam dziś do mego ulubionego dr. Łączki. Ze swoją zreumatyzowaną czy też "zapaloną" żuchwą. A potem do apteki, wykupić receptę...I kiedy pani w aptece wyłożyła na ladę przepisane lekarstwa, powiedziałam do Romka:"spójrz, nasze ulubione tabletki"...
Bez komentarza...

Wakacje moich marzeń. część pierwsza

Przedarłam się wreszcie przez szarą rzeczywistość. Wróciłam do równowagi po powrocie z wakacji, posprzątałam, co było do sprzątnięcia, wyprałam, co było do wyprania, kupiłam, co było do kupienia. "Dokopałam się "do wakacyjnego "zapamiętacza" z notatkami i wreszcie mogę się podzielić wrażeniami z urlopu marzeń. Co niniejszym czynię...
"Jak Rumuni"- -hasło to egzystuje w naszym domowym słowniku od zamierzchłych czasów kiedy to nas znajomi przyjeżdżali do nas w odwiedziny na weekend (samochodem) z jedną torbą podróżną i 73 reklamówkami! Jak Rumuni.
Tak, mniej więcej wyglądaliśmy z naszym bagażem: Wieeeeeeeelka torba podróżna (nie napiszę co w środku), bagaż"podręczny": podusia, kocyk, ubranka na zmianę, ubranka na "jak się ochłodzi", torba-lodówka z jedzeniem (wszak to 25 godzin w podróży...), pokrowiec z parasolem plażowym i ukochanymi kijkami...I hit sezonu - leżaki! Bywają zgrabne, składane i niewielkie leżaczki, wygodne w transporcie. Nasze są zgrabne niewielkie i nieskładane, niewygodne w transporcie, za to rewelacyjne w używaniu.No to nie było wyjścia, pojechały z nami. Jedyne "opakowanie", do którego się mieściły to był...pokrowiec na garnitur. No i w tymże pokrowcu pojechały.Niemożliwie wypchanym. Bo leżaczek troszkę obszerniejszy od garnituru. A dwa leżaczki... Z moim błogosławieństwem i komentarzem Romka: "a co to kogo obchodzi ile ja garniturów na urlop zabieram!"
Ale powiem Wam, że to co wyglądało na potwornie wielką ilość bagaży w naszym autku, na tle autokaru okazało się całkiem niewielkie. Nie wyróżniało się wśród innych, nie mniej licznych bagaży. I tu muszę dodać, że choć nasz bagaż nie wyróżniał się objętością, to niewątpliwie wyróżnił się malowniczością.
O podróży pisać nie będę.Ponieważ ja bez względu na odległości jakie są do pokonania - śpię. W każdym środku transportu. Czy podróż trwa 15 minut, czy 25 godzin.
Jedno tylko z podróży warte zapamiętania...Zatrzymaliśmy się na granicy słowacko-węgierskiej, w... Szachach. Na obiad. Normalka przecież, tyle tylko, że godzina była 11.00. My w zasadzie o 11.00 obiadów nie jadamy, nawet "na zapas", więc poszliśmy na spacer.Pozwiedzać te Szachy. Padał deszcz, parasole zostały w domku (KTO jeździ na urlop z parasolem???), więc pożyczyliśmy parasol od Pana Kierowcy . I spóźniliśmy się z powrotem. Nie odjechali bez nas. Na szczęście, chociaż wsspółpodróżni już robili składkę na nowy parasol.
Gdyby nie dobre serduszko Pana Kierowcy to byśmy nasz urlop spędzili w Szachach!

sobota, 7 sierpnia 2010

powroty...

No i wróciliśmy! Nie będę odpowiadać na pytanie "jak było?", powiem tylko, że ANI RAZU nie pomyślałam: "biedna Krysia..."Cud jakiś czy co???
Ale czas cudów się skończył. I szara rzeczywistość skrzeczy...
Ciąg dalszy relacji nastąpi w czasie późniejszym, bliżej nieokreślonym.