czwartek, 31 grudnia 2015

Rozliczenie

Taki PIT.
Z tym, że w moim prywatnym Urzędzie Skarbowym. (Od skarbów, które posiadam.)
Rozliczenie dwuczęściowe to będzie.

Część pierwsza: realizacja marzeń (marzenia owe zawarłam tu: http://m-mummy.blogspot.com/2015/01/postanowienia-noworoczne.html
I tak:
-Porwałam Relę tylko na kilka godzin. Ale to był dobry czas. Mam nadzieję, że dla Niej również
-Zdecydowanie więcej czasu poświęcam przyjaciołom
-Częściej mówię ludziom miłe rzeczy (tym nie-najbliższym szczególnie!). Okazało się to być nie takie znów trudne, jak myślałam...
-Albania zaliczona: dla mnie najpiękniejsze miejsce na kuli ziemskiej. Reszta czeka w kolejce
-W lustro patrzę bez wstydu. I niechaj tak zostanie
-Nietoperzem bywam. Ale w moim odczuciu niezbyt czesto. Da się ze mną wytrzymać.
-Nie zapomniałam, że byłam dzieckiem. Tego akurat nigdy nie zapomnę!
-Dwie książki dziennie (raczej na dobę) udaje mi się przeczytać. Czasem niestety
-Nie udało mi się odwiedzać Dzieci raz w miesiącu na 2 dni - ale nie mam złudzeń: nie da się.
-Nie udało mi się umówić z Rafałem na kawę. A tak byłam pewna,że się da!
-Nie polubię zimy.
-Nie wezmę też wszystkich Wnuków na wakacje.
 Nie wezmę Ich razem. Raczej partiami.

Pierwsza część mego rozliczenia wyszła całkiem nieźle. Na plus.

Część druga:
To będzie chwila prawdy! Wszystkie plusy i minusy.
Zacznę od minusów...
Potem sobie humor poprawię plusami.
-zdecydowanie mniej kasy (dzięki ukochana Jastrzębska Spółko!)
-coraz wyższe schody
-spadek, którego odrzucenie przeciąga się w czasie i który generuje zbyt wysokie koszty
-postępujący reumatyzm (on już postępuje parę ładnych lat, ale ostatnio jakby szybciej...)
-postępujące lenistwo i brak motywacji żeby się ruszać
I najgorsze:
-głupi pomysł obdarowania pod choinkę kasą zamiast kupienia prezentów i wysłania paczki - jak co roku.
Ale Emilka mówi, że nie ma się co użalać tylko trzeba szukać rozwiązań. To poszukam.

A tymczasem plusy:
-około dwóch miesięcy ( na dwanaście) spędziłam z Wnukami
-zima nie dała mi się we znaki bo mi pobyt Moich Ukochanych (w lutym!) rozgrzewał serce
-dłuuuuuugie, ciepłe lato przedłużone jeszcze urlopem w Albanii
-mimo mniejszych przychodów i kosztów "spadkowych" - żadnych problemów finansowych
-dwójka uroczych Wnucząt, które spadły nam z nieba
-wypróbowani przyjaciele
-zdrowie (mimo pewnych niedomagań)
-wspaniały kościóL
-Romek jakoś mniej mi depcze po tym jedynym nerwie, który mi został :)
-no i te wszystkie marzenia, które udało mi się zrealizować.
Mam za co Panu Bogu dziękować.
I z całego serca dziękuję!!!

Teraz tylko poszukać rozwiązań. I zrealizować marzenia, których nie zdołałam w 2015!!!


wtorek, 22 grudnia 2015

Myślę

Były takie Święta Bożego Narodzenia, kiedy nasze autko zażyczyło sobie prezentu. Akumulatora dokładnie. W samą wigilię dokładnie. I dostało.
W tym roku prezentu zażyczył sobie prawnik, który ma doprowadzić rodzinną naszą sprawę spadkową do finiszu. Honorarium dokładnie. Wprawdzie nie w sama wigilię... Ale dostał.
I na kanwie owego wydarzenia nasunęły mi się takie otóż przemyślenia:
Jest spadek. Same długi. I nikt nie wie jak duże. Wszyscy zainteresowani już się go szczęśliwie pozbyli. Poszło łatwo.
 Zostały tylko nasze wnuki.
I "łatwo" się skończyło.
Zaczęły się schody, góry i wertepy nie do przebycia.
Mądre i mniej mądre rady znajomych, gdybanie i przypuszczanie "co lepiej uczynić" ...
Takie tam różne...
W każdym razie wreszcie zrobiliśmy to, od czego należało zacząć: poszliśmy do prawnika.
Sprawa w dobrych rękach i pewność, że teraz to się już naprawdę skończy pozytywnie.
Ale jak wspomniałam na początku: trzeba zapłacić. A jeśli kasy nie ma - to trzeba pożyczyć.
No to poszliśmy pożyczać.
I pożyczyli bez problemów.
I właśnie, w trakcie tego pożyczania, nasunęły mi się owe przemyślenia...
Bank, jak bank - żyje między innymi z pożyczania kasy takim, co nie mają nic na kupce. Ale również z tego, ze różni ludzie mają w nim konta swoje.
To akurat jest nasza sytuacja: konto, na które co miesiąc wpływa Romka wynagrodzenie... i wypływa. Znaczy: drożne jest ! ;)
Któregoś dnia postanowiliśmy, że i ja zostanę właścicielem wyżej wymienionego konta. Wprawdzie wpływy mam zerowe ale bardzo dzielnie i z poświęceniem się przykładam do wypływów.
Jak wymyśliliśmy, tak zrobiliśmy. I od pewnego czasu jest nas dwoje do wszelkich na tym koncie działań.
A kiedy wczoraj poszliśmy pożyczać - pani, która się tym zajmowała nawet się o mnie nie zająknęła.
Gdyby Romek chciał pożyczyć maksymalną kwotę - pewnie też by dostał bez problemów, bez mojej zgody, bez mego podpisu.
I tak sobie myślę (na kanwie spadku):
Dwoje ludzi. Młodych. Zakochanych i ufających sobie bezgranicznie zakłada konto. Jedno, wspólne konto. Biorą kredyty, spłacają, biorą następne... Żyją jak przeciętni obywatele... A po np.15 latach się rozchodzą. I jedno z nich zapomniało, że jest współwłaścicielem. Bo nigdy nie było do niczego potrzebne przy kolejnym kredycie (zgoda, podpis itp). A teraz musi płacić długi tego drugiego....
A co jak się nie zorientuje do ostatniej chwili i zostawi taki spadek dzieciom i wnukom?
--------------------------------------
A najgorsze, że wczoraj tak strasznie lało i wiało, a ja całkiem, ale to całkiem niepotrzebnie z domu wyszłam !!!



poniedziałek, 14 grudnia 2015

Aaa ... kotki dwa...

Odkąd pamiętam - zawsze lubiłam spać. I nadużywałam tego ile się dało.
Ni mniej ni więcej potrzebowałam 11 godzin nieprzerwanego snu żeby czuć się wypoczęta.
Potem się okazało, że moje ciśnienie to 85/60 i żeby żyć muszę spać.
Albo pić kawę.
Kawy jeszcze wtedy nie używałam. Zostawało spanie.
Jakoś sobie radziłam, Romek też z wiecznie śpiącą żoną...Paulinka, póki była mała, potrzebowała tylko jedzenia i żeby jej nikt nie przeszkadzał. W spaniu.
Do czasu aż sobie Emilkę urodziłam. Ona na odmianę nie jadła i nie spała. O 4.30 budziła się w towarzyskim nastroju, skora do zabawy.
Tak spędziłyśmy pierwsze 2 lataJjej życia. Cud, że nie umarłam z niewyspania.
Ale przeżyłam i potem już było tylko lepiej: rzeczone 11 godzin w nocy i drzemka poobiednia dawała ten komfort, który był mi niezbędny do normalnej egzystencji.
Potem zaczęłam się posiłkować kawą...
I życie płynęło.
Patrzyłam na moich Rodziców: wspólne mieli drzemki poobiednie. A poza tym - całkiem inaczej spali. Mamusia - dużo i w każdych warunkach. Tatuś - niewiele i byle odgłos go budził.
Jednocześnie On wstawał w środku nocy, o 5.00 nad ranem i czytał gazetę a Ona na Niego krzyczała, że szeleści i budzi porządnych ludzi. I kiedy On tłumaczył, że starzy ludzie nie potrzebują tyle snu, Ona mówiła, że to nie starzy tylko głupi ludzie. Bo Ona jest stara i potrzebuje!
Dodam tylko, że mieli wtedy około sześćdziesiątki!
Ja sobie to wypośrodkowałam i spałam dużo ale musiałam mieć cicho, ciemno i ciepło. I szeleścić też nie można było.
Biedna moja rodzina...
Ale po latach tłustych przychodzą lata chude.
Na mnie też przyszły.
Przez jakieś cztery lata spałam po 2-3 godziny dziennie. Bezsenność mnie wykańczała.
Ale jedna rzetelna modlitwa spowodowała, że wszystko się wyprostowało: spałam normalnie.
Już ani 11 godzin, ani 2.
Jakiś czas.
A teraz budzę się o jakiejś barbarzyńskiej porze... Wyspana. Wypoczęta. I mam bardzo długi dzień.
Ale dziś to już przeszłam samą siebie: po czterech godzinach nieprzerwanego ;) snu wstałam i zrobiłam sobie i Romkowi kawkę.
On też już wstał. A ponieważ miał jeszcze godzinę przed pracą - spędziliśmy miły poranek (hm... poranek ! o 3.00 w nocy?) na rozmowie przy kawce. :)
No, jak tak dalej pójdzie, to się Romek doczeka, że zacznę robić coś, czego nigdy w naszym 40-letnim związku nie zrobiłam: śniadanie do pracy!
Nawet Mu to dziś zaproponowałam.
Nie chciał.
Może nie wierzy, że potrafię...

niedziela, 13 grudnia 2015

Rubinowo

Najpierw była wielka , potajemna i platoniczna miłość... (jakieś 50 lat temu :)) - to ja. I zero zainteresowania. Wszak miałam jakieś 10 lat a On był dorosły i nie wiedział o moim istnieniu.

Potem - bardzo potem - Jego zainteresowanie i moje niedowierzanie ... (bo On był taaaaki piękny a ja "szara mysza"...)

Potem pierwszy wspólny Sylwester spędzony na stołku w kuchni bo w pokoju tłok i nie dało się pogadać...

Potem studniówka, która miała się być celem samym w sobie a stała się początkiem czegoś ... długiego...

Potem pierścionek zrobiony ze srebrnego kuchennego noża... I ta pewność, że chcemy spędzić razem życie.



Dwa lata "siedzenia" (zamiast "chodzenia") ze sobą.
Głównie w moim pokoju. Ale często w pokoju moich rodziców.
Romek w ogóle dużo czasu spędzał z nimi. Szczególnie z Mamusią.
Do dziś mi wypomina, że teściową sobie zdążył wychować ale zabrakło mu czasu na żonę.
Ale czy to moja wina ???

A potem już był ślub:

**


I zaczął się

nasz prywatny STAN WOJENNY: 13 grudnia 1975*

No, bo tak:
Ja - choleryk z całym dobrodziejstwem inwentarza, On 120-procentowy flegmatyk (z nadciśnieniem hihi)
Ja się kłócę i beczę o byle co. Romek powłóczy nogami w niemych protestach.
Ja mam głowę pełną wciąż nowych pomysłów. Romek żyje tu i teraz i nie interesuje Go nadmiernie jutro.
Ja wiecznie czymś się przejmuję. On wyznaje zasadę, że jakoś to będzie.
Czytamy inne książki, oglądamy inne programy w telewizji. Mamy zgoła inne poglądy na każdą sprawę w życiu.
Raz z górki, raz pod górkę. Rzadko kiedy po płaskim.
Ciągłe problemy finansowe - to pod górkę.
Ostatnie pieniążki wydane na książkę - to z górki.
Ale nigdy, NIGDY, konfliktów z powodu pieniędzy. I to jest ten płaski kawałek!
Ja lubię gotować. Romek lubi jeść. Na szczęście to, co mu ugotuję.
Ja lubię być wśród ludzi, Romek preferuje swój fotel.
Ja lubię jak się coś dzieje, On woli święty spokój.
Ja przez lata chodziłam za nim  po domu i gasiłam światła aż się nauczyłam i sama zostawiam włączone. Teraz chodzę i zamykam za nim drzwi i szuflady. (Jedyne drzwi, które zamyka to te od ubikacji. ;) )
Ja pamiętam o wszystkim, Romek zapomina jeszcze zanim sobie cokolwiek przyswoi.
Ja gadam, On milczy.
Już dawno doszliśmy do wniosku, że najlepiej wychodzą nam dzieci, przestawianie mebli i pakowanie (walizek, kartonów, samochodów podróżnych i przeprowadzkowych).
W każdym aspekcie się różnimy. W każdym !!!
Ale jest coś, co nas łączy:
Świadomość, że mamy dwie wspaniałe Córki. Tyleż samo super-Zięciów.
I czworo cudownych, genialnych, pięknych wnucząt.!
-----------------------------------------------------------------------------------------

Acha! i jeszcze klucze do tych samych drzwi :) :) :)


--------------------------------------------------------------------------
* "ONI" się podpięli po sześciu latach 13 grudnia 1981.

**
 I w ogóle się nie zmieniliśmy przez te wszystkie lata ;)










poniedziałek, 7 grudnia 2015

Smutno...

Święta za chwilę!!!
Takie piękne, kolorowe... takie ... komercyjne. Tak ludzie mówią.
Ja lubię tę komercję.
Lubię choinki skrzące się wszystkimi kolorami...
Lubię miliony bombek karnie poukładanych w kartonach według kolorów i kształtów...
Lubię melodyjki "świąteczne" w galeriach handlowych i wielkich sklepach...
Lubię te tłumy w sklepach biegające z obłędem w oczach w poszukiwaniu prezentów...
Sama lubię biegać z obłędem w oczach i szukać prezentów. Koniecznie według wcześniej poczynionej listy.
I tego ostatniego się pozbawiłam.
Sprytnie i inteligentnie wymyśliłam, że zamiast kupić prezenty i wysłać paczkę - prościej zostawić pieniążki i scedować ten miły obowiązek na Moich Ukochanych i Dalekich.
No, zaćmiło mnie kompletnie!!!
Teraz mam depresję przedświąteczną...
Bo jak się robi tak:


zamiast tak:


to się człowiek podwójnie pozbawia radości.
Raz kiedy szuka, znajduje i kupuje prezenty.
A drugi kiedy mógłby zobaczyć i usłyszeć radość obdarowanych.
Smutno...

czwartek, 3 grudnia 2015

Tytuły

Jest parę spraw w życiu, które mnie niepomiernie irytują.
I nie, żadną z nich nie jest Romek.
Ponieważ ostatnimi czasy miewam ciężkie, emocjonalne przeżycia, to zrozumiałym jest, że te wszystkie rzeczy, które mnie irytują na co dzień - teraz irytują mnie bardziej.
Ale jest coś, co budzi we mnie mordercze instynkty (normalnie głęboko uśpione) i potrzebę natychmiastowej agresywnej reakcji.
Kiedy ktoś mówi do mnie "babciu". Ktokolwiek.
Jestem babcią. I uwielbiam to!
Ale, na litość boską - dla moich WNUKÓW!!!
Nie dla mojego męża, nie dla moich córek, nie dla moich zięciów!
A już z całą pewnością nie dla moich znajomych!
Mój Mąż nigdy w życiu nie powiedział do mnie "mamo"!
Moje dzieci nigdy nie mówiły do mnie "babciu"!
Dlaczego ludziom się wydaje, że ich "babciu" sprawi mi przyjemność???????
Ratunku! Myślcie ludzie, co mówicie!
Myślcie, jak się zwracacie do innych.
Dlaczego pałacie świętym oburzeniem, kiedy słyszycie jak moi zięciowie mówią do mnie po imieniu?
Dlaczego nie pozwalacie zwracać się do siebie swoim małym dzieciom i wnukom na "ty"?
A jednocześnie bez problemów używacie formy "babcia" w stosunku do kobiet w pewnym wieku nie zastanawiając się jakie uczucia budzicie.
A zapewniam Was, że te uczucia nie są dobre.
Z pozdrowieniami od babci:        
                                                  Reli


 Nika


Wojtusia


 Lusi


 Eliasza


i Nikolki


- jedynych, którzy mają prawo używać takiego mojego tytułu!!!

----------------------------------------------------
Asiu Moja Kochana! Ten wpis w żaden sposób nie dotyczy Ciebie. :)

środa, 2 grudnia 2015

"Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki"



Wchodzi się, wchodzi... Przecież z tego właśnie powodu istnieje takie powiedzenie. Stworzyli je ludzie, którzy weszli i przekonali się, że nie warto było.
Ja też weszłam... Właściwie to rzuciłam się głową naprzód w ten sam co kiedyś nurt. I wiem, jestem pewna i wierzę gorąco, że nigdy tego nie pożałuję.
Bo moja rzeka ma nurt uregulowany... A, co ważniejsze, wciąż mogę ją regulować! I chcę.
Mogłam i przedtem.
Ale nie byłam...
No, właśnie: jaka?
Dość czujna?
Wystarczająco zdeterminowana?
Nie wiem. Jeszcze tego do końca nie przeanalizowałam.
Nie chciałam o tym myśleć. Nie chciałam się zastanawiać.
Teraz chcę. Nawet muszę, jeśli chcę mieć wpływ na to jak płynie moja rzeka.
Zastanawiam się.
I dochodzę do wniosków.
Pierwszy już mam:
Zbytnia uprzejmość jest zabójcza dla relacji na których nam zależy.
----------------------------------------------------------------------------------

P.S.