wtorek, 7 lutego 2017

Miłość. Nie mylić ze współczuciem.

Nowy materac.
 Nowe łóżko.
Nowa sypialnia.
W tej kolejności nastąpiły zmiany.
Materac cud-miód.
Łóżko, z którego muszę zeskakiwać. Ale nic to... Zawsze jakaś gimnastyka!
Sypialnia... No cóż raczej sypialnio-coś. Jako, że nigdzie indziej nie mieści się router (bo kabel za krótki) i komputer (bo stacjonarny i biurko, na którym stoi, potrzebuje swego kawałka podłogi).
I regał, z którego wyprowadziłam książki (bo mi się kurzem ciężko oddycha. A on szybszy jest w gromadzeniu się niż ja w likwidowaniu go!)
I tak sobie egzystujemy.
Po kilku pierwszych nocach budziłam się z potwornym bólem głowy.
Ale ponieważ w tym czasie zmieniłam, prócz warunków spania, również tabletki, których muszę używać codziennie - kładłam to (ból poranny) na karb owej zmiany leków.
Okazało się - nie!
No, to może mój nowy śliczny, "pamiętający materac"?
Okazało się - nie!
Metodą dedukcji i wiadomości zdobytych u wujka Google doszłam, że to może te fale co ganiają od routera poprzez komputer do monitora...
Podzieliłam się tym odkryciem z Romkiem. Wyśmiał mnie mówiąc, że jak wszystko wyłączone to i tak różne fale latają.
Jednak zmusiłam go do cowieczornego wyłączania zasilania.
Pojęczał (bo co On będzie robił jak ja śpię rano a On bez internetu), powłóczył nogami... ale wyłączał. Jak nie On, to ja.
A wczoraj zapomnieliśmy. Oboje.
Przespałam noc i wstałam rano ... tak, z okropnym bólem głowy.
Podzieliłam się tą informacją z Romkiem.
"Biedna" powiedział?
Może "tabletkę wzięłaś?" zapytał?
Ewentualnie: "jak się teraz czujesz?"
Haha! Hahaha! Hahahaha!
"Jak tak będziemy codziennie wyłączać, to to gniazdko długo nie wytrzyma!" powiedział.
Biedne gniazdko...
Tragedia. Łzy ronię!