Wprawdzie my wolne dni mamy już jakiś czas. Ale ten dzisiejszy nastroił nas na wycieczkę. Ale nie taka "kijkową" tylko raczej objazdową.
Postanowiliśmy tropem ruinek pojeździć. A jak nam się coś spodoba - przystanąć i ewentualnie wysiąść i obfotografować...
Jak postanowiliśmy, tak uczyniliśmy.
Jedziemy.
Przed siebie.
Planu żadnego.
No i zajechaliśmy!
Proszę bardzo:
Już raz to przeżyłam. Myślałam, że nigdy więcej.
Ale Romek znowu postanowił jechać do Czeskiej Republiki.
A ja znowu bez jakiegokolwiek dowodu tożsamości!
Więc szybciutko wróciliśmy "na Ojczyzny łono":
Jeszcze tylko kamień graniczny obfotografowałam ze wszystkich stron,
znaczy z polskiej strony:
i z czeskiej strony:
oraz miedzę międzypaństwową z międzypaństwową wierzbą:
A potem, "na łez otarcie", pojechaliśmy sobie do wsi o wdzięcznej nazwie Gródczanki ażeby obejrzeć w owych Gródczankach dwór.
I okazało się, że jest on całkiem niezrujnowany:
A nawet zamieszkały:

A oto właściciel dworu:
Nikogo więcej nie było widać... Ale we dworze, święto, nie święto, zawsze dużo pracy, pewnie się ludzie rozeszli już do swych obowiązków!