piątek, 28 listopada 2014

Takie tam...

Jako, że już lada chwila Święta Bożego Narodzenia, musi się zadość stać tradycjom różnym. Jakie one są (te tradycje) każdy wie i nie o nich będę tu pisać. A właściwie - będzie o tradycjach. a raczej o tym co się w okolicach Świątecznych tradycji wydarzyło.
Taką naszą osobistą i całkiem prywatną tradycją (naszą, czytaj Romka i moją) jest, że w okolicy Bożego Narodzenia ja lecę do Dzieci i Wnuków jako babcia-mikołaj:

gdy tymczasem Romek, wykorzystując nader sprzyjające okoliczności, z radością i pieśnią na ustach wykonuje niewielki remoncik:



I tym razem nie będzie inaczej:
Spakowałam. 
Się.
 I paczkę z tym wszystkim, co mi się do bagażu nie zmieściło (bagatelka: 29 kg).

I należało udać się do sklepu w celu zakupienia  farby. Jako, że tym razem ściany w kuchni dostana prezent. 
Prezent w postaci nowego kolorku. Pod tytułem "zieleń sawanny".

I w owym sklepie spotkałam ... piłeczki, mięciutkie i bardzo kolorowe:


I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby się nie okazało, że te piłeczki to Moi Ukochani!!!

I tak:

Relusia, kiedy bardzo się staram zrobić Jej ŁADNE zdjęcie:



Niko -śmieszek:


Wojtuś-psotnik:


I ciekawska Lusia:


A teraz siedzą sobie cichutko i czekają na lot do Londynu:


4 komentarze: