I tak:
Kiedy ciemno za oknem - jest to godzina 5.50 !
A kiedy słoneczko się do mnie uśmiecha (albo choć pochmurny ale jasny dzień zauważam) to z pewnością jest to godzina 9.30.
I żyję sobie w uporządkowanym czasie od... od 26 października.
Bo przedtem - różnie bywało...Nie pamiętam jak było, kiedy byłam dzieckiem (takim całkiem małym). Ale pamiętam, że zawsze kochałam spać. I musiałam do tego mieć trzy razy "c":ciemno, cicho i ciepło. Acha ! i do tego jeszcze 11 godzin niezakłóconego niczym snu. Plus drzemka popołudniowa. No, jak dwulatek!
Ale to już za mną.
Bardzo się cieszę z tej mojej, niedawno osiągniętej stabilności.
I nie byłoby o czym pisać gdybym nagle nie odkryła, że w zegarze wiszącym w sypialni ... wyczerpały się baterie!
I stanął na godz 5.50.
A ponieważ ja krótkowidz jestem od zawsze, to po ciemku widziałam, że jeszcze można troszkę pospać. I spałam. Aż się jasno robiło. Wstawałam, przekonana, że to 9.50. I jeszcze zachwycona swoim "biologicznym budzikiem"! A to się często-gęsto okazywała godzina 12.30!!!
Ale wyrzutów sumienia nie mam.
Odsypiam te lata nieprzespane.
Czego życzę wszystkim cierpiącym na bezsenność. Oraz mamom małych dzieci!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz