poniedziałek, 12 września 2016

Historia pewnej drukarki

Przez całe nasze wspólne życie (Romka i moje) każda rzecz kupiona do domu, taka która charakteryzowała się jakimś defektem, służyła nam dłuuuuugo i intensywnie. Nie psuła się, nie wymagała jakiś specjalnych zabiegów. Służyła do końca dni swoich i z satysfakcją odchodziła na emeryturę. Nigdy nie korzystaliśmy z fachowców od naprawiania owych sprzętów. Bo wiadomo było, że jak się popsuło - to już nie ma co naprawiać.
I nagle - coś się popsuło...
Zaczęliśmy kupować rzeczy nie posiadające żadnych ułomności. I owe rzeczy, po zadomowieniu się u nas, doznawały po krótkim użyciu jakiś dziwnych zachowań.
A to radyjko służące mi do słuchania li i tylko muzyki przestało ową muzykę z płyt odtwarzać, jąkając się niemiłosiernie przy próbach używania...
A to nowiutka nawigacja Romka wpadała w stupor i tępo pokazywała jedną jedyną drogę niekompatybilną z tą, której potrzebowaliśmy...
Nosiliśmy do naprawy... cierpliwie czekaliśmy i znosiliśmy wszelkie zwodzenia... odbieraliśmy wreszcie po to tylko żeby się przekonać, że nic się w naszych kontaktach z podobno naprawionym sprzętem, nie zmieniło.
Aż przyszedł dzień, w którym postanowiliśmy kupić nową drukarkę.

Stara po a) mocno była wysłużona (wszak odziedziczona po zięciu), po b) wzbudzała w Romku takie uczucia, że jak nadchodził czas jej używania - On zaczynał nadużywać.
Nie, nie alkoholu.  Tak zwanych "brukowanych " ;) wyrazów. Oraz mojej cierpliwości.
Dodam jeszcze, że korzystaliśmy przez pewien czas z uprzejmości innej drukarki i jej Właściciela. Ale na dłuższą metę było to kłopotliwe. Dla mnie przede wszystkim.
Jak postanowiliśmy - tak uczyniliśmy.
Udaliśmy się do sklepu , który ma ptaszka w logo. Drukarka była. A jakże. Z wyglądu miła dla oka, z ceny miła dla portfela, z cech niezbędnych drukarkom - laserowa (czyli tusz nie wyschnie, bo go nie ma i Romek nie będzie nadużywał...).
No ideał po prostu, nie drukarka.I do tego - jedyna taka!
I jeszcze pan, który również przyszedł był po drukarkę, stwierdził, że on się jeszcze nie zdecydował, więc:"bierzcie państwo, ja jeszcze pomyślę."
No wzięliśmy. Przywieźliśmy do domu. Uprzedziłam Romka, że ma ją natychmiast sprawdzić bo jak nie zadziała - oddajemy.
Sprawdził następnego dnia. Nie zadziałała. Konsultował się przez parę godzin z Właścicielem uprzejmej drukarki... Nie doszli do niczego.
Romek uparcie próbował namówić ją do współpracy...
Zadziałała. Połowicznie. Drukowała owszem. Ale za pomocą dłoni można było zetrzeć to co nadrukowała i mieć znowu papier zdatny do dalszego użytku.
Nie o to nam szło.
Tym bardziej, że paczki trzeba było Emilce wysłać . Sprawa pilna dość i nie uśmiechało mi się szukać ich po Europie jak się list przewozowy zetrze.
Po wielu próbach jednakże Romek stwierdził, że działa i nie będzie jej oddawał. Jak powiedział, tak zrobił. W sobotę po zapakowaniu paczek, opłaceniu co tam było do opłacenia, zabrał się za drukowanie niezbędnych paczce dokumentów.
Nie zadziałało. To znaczy - zadziałało połowicznie.
W piątek minął bezpieczny termin oddania drukarki (trzeci dzień od zakupu).
I dowiedziałam się, że to ja (JA) stwierdziłam, że drukarka jest dobra.
Na pozostałe godziny soboty spuszczę litościwie zasłonę milczenia.
Wieczorem opowiedziałam Emilce o perypetiach drukarkowych kładąc duży nacisk na wszelkie tortury jakie wymyśliłam... :(
A w niedzielę rano  poprosiłam o pomoc Pewną Osobę (uwielbiam ten termin!) o pomoc. Pomoc otrzymała w postaci namiarów na paragraf  Kodeksu Cywilnego, na który mam się powołać (Romek ma się powołać!) zwracając drukarkę.
Uzbrojeni w numer paragrafu, postanowiliśmy ów wydrukować - aby mieć się czym podeprzeć.
Romek przyniósł z piwnicy karton-opakowanie drukarki.
Wyjął drukarkę z szuflady.
Włączył komputer.
Podłączył drukarkę.
Wydrukował artykuł 560 Kodeksu Cywilnego.
Pięknie!
Czyściutko!
Wyraźnie!
Wystraszyła się, czy co??????
Otóż nie...
Jest tam taka malutka dźwignia, o której instrukcja pisze (a raczej - rysuje, bo to instrukcja obrazkowa jest!) "opuścić". Romek dziś zapomniał opuścić!!!
I teraz się zastanawiam:
Czy my pisma obrazkowego nie rozumiemy.
Czy twórcy instrukcji nie byli precyzyjni.
Czy może nam się trafiła indywidualistka.

Najważniejsze, że drukuje!
Feler ma - będzie służyć do końca. :):):)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz