sobota, 5 listopada 2016

Kawa, kawka, kawusia...

Posprzątałam kuchnię! Może to nie jest jakiś wielki wyczyn. Wszak sprzątanie kuchni odbywa się w każdym (mniemam) gospodarstwie domowym. Jeśli nie codziennie, to co jakiś czas...
Ja lubię codziennie: mam manię pustych blatów, stołów i innych powierzchni poziomych.
Romek nie ma... Więc: codziennie.
Jak On się przewraca na drugi bok (czyli około północy), ja idę do kuchni i chowam wszystko na miejsce. I takie tam... no, wiecie jak wygląda sprzątanie kuchni. wszak nie jestem Perfekcyjną Panią Domu żeby tego uczyć.
Ale od bez mała miesiąca, kiedy zostałam kontuzjowana w kolizji, w której żywota dokonało Romka TICO i moje skarpetki - nie mogłam sprzątać. Mogłam tylko prać i wieszać pranie! (to znaczy też w zasadzie nie mogłam ale Romek zawsze mówi, że to są moje rozrywki i przyjemności. To jakże bym mogła moje przyjemności na kogokolwiek scedować???)
Bo moja kontuzja umiejscowiła się w mostku ograniczając moją mobilność do jakiś 5%...
Z różnych źródeł się dowiadywałam, że tak mniej-więcej po czterech albo sześciu tygodniach przejdzie.
Ale ja się szybko regeneruję! I przeszło mi po czterech. Bez jednego dnia!!!
No, to jak przeszło, to trzeba coś pożytecznego zrobić. To znaczy wygłaskać kuchnię.
Bo resztą mieszkania i tak zajmuje się Romek. Taki podział obowiązków mamy!
No, to poszłam głaskać moją kuchnie:
-moje pudełeczka w szafkach krzywo poustawiane
-moje szufladki, w których noże mieszały się z łyżeczkami i przyprawy nie stały w określonym porządku.
-moje blaty, na których owoce i warzywa, zamiast leżeć karnie na tackach, rozpychały się bezczelnie w workach foliowych.
Wygłaskałam.
Postanowiłam, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, napić się kawy.
Mam ekspres,a właściwie: ekspresik. Malutki taki. Bo ja malutkie kawki piję.
Mam też cudo moje najcudowniejsze: spieniacz do mleka.
To dwoje z trojga moich przyjaciół, których używam, używam, używam... Żeby nie powiedzieć: nadużywam.
I otóż kolejność jest taka:
najpierw kawka robi się w ekspresie
a pod koniec mleczko spienia się w spieniaczu.
Ponieważ ekspres jest jak Romek - flegmatyk, a spieniacz jak ja- choleryk.
W związku z tym w międzyczasie mam wolną chwilkę. Którą to chwilkę wykorzystuję różnie...................(tu możecie wpisać, co Wam do głowy przyjdzie. ;) )
Dziś zrobiłam tak samo. Kiedy usłyszałam, że mój ekspresik mnie woła, pobiegłam włączyć spieniacz!
I cóż się okazało???
Ni mniej ni więcej - że moja kawka "zrobiła się" na podłogę. :(
ZAPOMNIAŁAM o kubeczku.
Ale prócz, że na podłogę, to po drodze zalała pracowicie cały ekspres i cały spieniacz.
A toto na prąd jest. A ja się z prądem nie przyjaźnię nadmiernie...
I co teraz?
Zaryzykować i włączyć jeszcze raz. Czy napić się herbaty.
Zaryzykowałam. Przeżyłam.
I wniosek mi się nasunął taki mianowicie, że producenci kuchennych urządzeń zasilanych prądem muszą myśleć o gapowatych gospodyniach domowych.
Bo jakby nie myśleli, to szybko by im się klientela wyczerpała.
Pocieszające to jest. Nieprawdaż?










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz