sobota, 9 października 2010

Mc Gywer

Mam wnuka. Już jakiś czas Go mam. Mam też filmy. Takie stare, na kliszach, do jakich potrzebny jest aparat do wyświetlania. Tak zwany rzutnik. Filmy są wielce pouczające, wychowawcze i ze wszech miar odpowiednie dla trzylatka. Zostały po moich dzieciach...okazały się bardziej wytrzymałe niż rzutnik i w związku z tym trzeba było kupić nowy. A więc kupiliśmy. Nowy stary rzutnik . Jako, że od lat już ich nie produkują- kupiliśmy na allegro.
I cóż się okazało? Okazało się, że rzutnik jest popsuty. Ma spalony transformator. Wpadłam w rozpacz - bo tu trzeba lada dzień wyjeżdżać a my nie mamy rzutnika dla Niko. Ale Mój dzielny Mąż obiecał naprawić. No i dziś rano wziął się za naprawę.
Rzutnik jest dalej popsuty. Spalony transformator został wymieniony na inny...również spalony...
Moja rozpacz gwałtownie wzrosła. Ale...Ale nic to -taki transformator dla Romka. On sobie z tym poradzi... Wytłumaczył mi (a raczej próbował, bo ja bibliotekarka jestem z wykształcenia i o fizyce wiem tyle, ze potrafię w każdej bibliotece bez pytania znaleźć dział pod nazwą "fizyka"), że on weźmie ładowarkę od telefonu i .................coś tam uczyni.
Minę musiałam mieć mało inteligentną, bo za chwilę próbował mi to drugi raz tłumaczyć. Zyskał tyle, że zapytałam z całą powagą: "Romek, ale czy ty to umiesz naprawić?" .
Dowiedziałam się, że przecież nie nazywam się Tomka Wonna (odpowiednik Niewiernego Tomasza i w ogóle nazwa roślinki) i powinnam Mu bardziej ufać. A poza tym to Mc Gywer za pomocą czterech butelek keczupu i linki wyprodukował lotnię czy inny samolot, to co to dla Mego Męża taki rzutnik...
Hm... zastanawiam się : jak próba z ładowarką się nie powiedzie, to czy mojemu prywatnemu Mc Gywerowi wystarczy jedna butelka keczupu i na przykład dwa ołówki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz