sobota, 26 listopada 2011

Teatr, cyrk i prezenty pod choinkę

Wybraliśmy się do teatru. Po jakiś...40 latach. Tak, tak, byłam w klasie maturalnej. To nic, że u nas na maturze "Lenin i Związek Radziecki". Bo my w obowiązek szkolny mieliśmy wpisany obowiązek kulturalny: czytaliśmy lektury (i nie tylko lektury), chodziliśmy do teatru i do kina!
Po odpytaniu Romka na okoliczność tejże wizyty ("Romek, a ty pamiętasz jak się trzeba w teatrze zachowywać? - Pamiętam, nie szeleścić cukierkami* od papierków. A wiesz, że te fotele nie są zepsute? One się otwierają, po prostu"**), okazało się: "ja nie mam co na siebie włożyć". I, co ciekawe, to nie ja, to Mój Mąż nie miał co na siebie włożyć. Mówię: garnitur. A On pyta czy cały. Zanim odpowiedziałam, mignął mi w wyobraźni Romek w połowie garnituru, pionowej połowie, że się tak wyrażę.No, czy on ma spodnie założyć, pyta. Przestawiłam wyobraźnię na poziom: koszula, krawat, marynarka, gatki, skarpetki i buty. Uch!!!
Ustaliłam zakres pytania, również to, że wystarczy marynarka od garnituru i dżinsy.
I wtedy okazało się, że Mój Mąż nie ma krawata. A raczej ma, ale nie wie gdzie. Bo ja Mu kiedyś krawaty schowałam do jakiegoś pudełka i On nie umie ich znaleźć.
Do pudełka schowałam krawaty jakieś 5 lat temu i tylko na chwilę.
Znalazł, wisiały sobie na wieszaku. Dziwne...Wybrał srebrzysty do czarnej koszuli. Wyglądał jak nowobogacki cygan. Potem jeszcze kilka. I było coraz gorzej. Wreszcie stwierdził, że został Mu tylko z kurczaczkami, który tradycyjnie zakłada na Wielkanoc.
Wrrrr... Zagroziłam, że jak natychmiast nie znajdzie szarego, to Mu pod choinkę kupię. I skarpety.
Znalazł. Szybko nawet.
Ale i tak poproszę Mego Zięcia żeby przywiózł najbardziej szary krawat na świecie.
I włożę Mu go pod choinkę!


* Hmm... szeleszczące cukierki...
** Autentyk: lata sześćdziesiąte ubiegłego stulecia. Grupa dzieciaków z podkieleckiej wsi pojechała do kina. Po wejściu na salę podniósł się krzyk:" proszę pani, a te krzesła są popsute!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz