piątek, 30 sierpnia 2013

... i po wakacjach

Się one, te wakacje, dla mnie skończyły... Ale nic to, już planuję następne. A plany mam wielkie i już się cieszę n ich realizację. W związku z powyższym zaczynam oszczędzać. Coby było za co te plany zrealizować.
No i już na dzień dobry musiałam zweryfikować owe plany bo się Moje Córki nie zgadzają. Na co? Ano na to żebym w ramach oszczędności pozbawiła rodzinkę przyjemności z prezentów "podchoinkowych".
A co im do tego, można zapytać... A to im do ego, że moje plany są ściśle związane z moją rodzinką: otóż chcemy spędzić przyszłe wakacje razem. I ja planowałam porozpuszczać ich nieprzyzwoicie. A do rozpuszczenia piątki dorosłych i trójki małoletnich trzeba albo dużo kasy albo jakiegoś środka chemicznego...
O ile kasę załatwi Romek, o tyle na środkach chemicznych to się Żuru najlepiej zna. Ale nie wiem czyby chciał pomóc w sprawie rozpuszczania...
No więc, Córki ustaliły,że wolą dostać o jednego gofra na głowę mniej ale prezenty pod choinkę muszą być. No to będą.
A teraz kilka migawek z urlopu:
GPS, całkiem nowiutki, spisał się na medal.Tak bardzo, że musieliśmy zmienić mu (jej) imię. Z Andzi (bo się gubi jak Andzia w parku) na Petronelkę/Benzynkę. Nie wiem dlaczego, Romek miał taką wizję. Mówimy teraz na nią Nelka.
Ale choć GPS całkiem sprawny - nie obyło się bez przygody...
Romek postanowił część trasy do Dziwnówka, miast drogą szybkiego ruchu, przebyć uroczą drogą prowadzącą wzdłuż Warty...
I nie byłoby to dziwne, gdyby nie fakt, że owa droga prowadziła po wale nadrzecznym. Kręta mocno, wąska... też mocno. I długa. Podobno widoki niezapomniane. Nie wiem. Miałam głównie zamknięte oczy...
Z nowych informacji, jakie sobie tego lata przyswoiłam: dowiedziałam się co to jest uspokajacz ruchu. To taka wysepka na szosie, która wymaga od kierowcy zdjęcia nogi z gazu. Ładnie się nazywa, moim zdaniem.
A poza tym całą sobotę przeżyłam w przeświadczeniu, że to niedziela. O 18.00 mnie Romek z błędu wyprowadził.
A poza tym było mnóstwo słońca, troszkę wiatru, wiele namiotów z drogimi tanimi książkami, tyleż samo z różnymi niepotrzebnymi rzeczami, w które Romek się corocznie zaopatruje.
I była jedna przecudna, nader klimatyczna kawiarenka w Kamieniu Pomorskim, w której serwowali taki jabłecznik, jakiego nawet Moja Teściowa nie umie upiec! Król jabłeczników i szarlotek to był. Po prostu!
Oto ona. Nazywa się "Kawa czy herbata o poranku"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz