piątek, 11 kwietnia 2014

Skąd mam męża.

W odpowiedzi na insynuacje co poniektórych o kupowaniu żon (tak, Daria - to Ty mnie sprowokowałaś do napisania tego posta. Ty i Twój wujek, który wypowiada się na temat inwestowania cudzych złotówek) przytoczę tu historię-wyjaśnienie. Będzie długo. I z dokumentacją fotograficzną.
Mam nadzieję, że nie nudno. Ja się będę dobrze bawić przy pisaniu. Wierzę, że Wy, którzy czytacie - przy czytaniu.
---------------------------------------------------------------------------------                                          O koleżankach za złotówkę już było. Romek w komentarzu napisał, że to była dobrze zainwestowana złotówka.
Ciekawi mnie tylko skąd On to wie... Wszak to Lucyny złotówka była a nie Jego...
Faktem jest, że jesteśmy razem już 40 lat i 4 miesiące.
Z Romkiem. Poniekąd i z Lucyną.
Więc chyba muszę  się zgodzić,  że to była dobrze zainwestowana złotówka.
Dziękuję Ci, Lucynko za hojność.    
---------------------------------------------------------------------------------
 Jak się już "nabyło"  koleżankę za złotówkę - należało tę relację rozwijać. I rozwijałyśmy. W miarę.Ponieważ ja w klasie A a Lucyna w B, to w szkole się mijałyśmy: ja tam bywałam od 8.00 do 11.00, Ona od 11.00 do 14.00. Zostawały nam popołudnia...
To były czasy kiedy się relacje nawiązywało i rozwijało głównie na świeżym powietrzu: spacery, gry w klasy czy inną "gumę". Oraz trzepak. Ale ja trzepaka nie używałam: miałam lęk wysokości.
I w tym celu należało przyjść, zapukać do drzwi i zapytać: "wyjdzie Lucynka?" Nienawidziłam tego. NIENAWIDZIŁAM!!!
Byłam bardzo nieśmiałą dziesięciolatką. (Tak, tak, wiem, nie wyglądam. Przyzwyczaiłam się, że wszystkich to dziwi!) Samo "dzień dobry" z trudem mi przez gardło przechodziło. A reszta?
Tym bardziej w sytuacji, kiedy szłam do Lucyny...
Bo to jakiś dziwny dom był!
Tam nikt drzwi nie otwierał!
Tam krzyczeli: "PROSZĘ!"
A mnie wtedy paraliż ogarniał taki, że nawet oddychać nie mogłam.
Uciekać też nie...
I stałam, sierota taka, trzęsłam się jak osika. Całą wieczność to trwało. Bo oczywiście na jednym: "PROSZĘ" się nie kończyło.
Po tej całej wieczności mojego sparaliżowanego czekania , otwierały się drzwi i moim oczom ukazywał się...  potwór.
Potwór, zobaczywszy mnie, wrzeszczał: "Lucyna, powiedz koleżance, że tu się wchodzi". I coś tam jeszcze buczał, że nikt nie będzie latał w te i we wte drzwi otwierać.
No dobrze, nikt sobie rodziny nie wybiera, Lucyna też, ale ten potwór był taki... piękny...
Piękny: wysoki, przystojny, dorosły, miał cudne oczy ... i lok na grzywce.

Potwór wyglądał tak:

A ja mniej - więcej tak:
       


No, zakochałam się! Poraziło mnie po prostu! Latałam potem do Lucyny, z nadzieją, że potwór będzie. I że będzie na mnie wrzeszczał. Ale nic mnie nie mogło powstrzymać.Syndrom sztokholmski mnie dopadł jak nic!!!
----------------------------------------------------------------------------------
Trwało  to jakiś czas. Urosłam troszkę, nie za wiele, ale lat mi przybyło. Wszystko się zmieniło... Tylko moja nieśmiałość jakby się rozwinęła. W stronę, że tak to określę zaczepno-obronną; "jak mnie nie lubisz bez powodu to ja ci dam powód."
Skończyłam jedną szkołę, Lucyna też. 
Poszłam do następnej. Lucyna też. 
Do tej samej.
Tym razem Ona w C ja w D.
I dalej "koleżanki za złotówkę".
Chociaż już do niej nie chadzałam i potwór mnie nie straszył.
Czasy to były takie, że szkoły regularnie raz w miesiącu wysyłały swoich uczniów do różnych przybytków kultury, typu : teatr, kino, filharmonia. Oczywiście w celu ukulturalnienia owych (uczniów, nie przybytków!).
I tak, pewnego listopadowego wieczoru, w teatrze do którego poszłam z  Krzysiem,  moim przyjacielem od wielu lat bo od przedszkola, zamiast Lucyny, spotkałam...potwora.
"bo Lucyna nie miała się w co ubrać"- wytłumaczył.
Potwór okazał się dość grzeczny, nie wrzeszczał. (teraz sobie myślę, że może dlatego, że drzwi mi nie musiał otwierać...), miał na imię Romek. i był kolegą Krzysia.
I tego wieczoru zauważyłam, że nie jest takim znowu potworem.
I to ja raczej ja się potworem okazałam być. A raczej jędzą!
Bo On dalej był: piękny, wysoki, dorosły i miał cudne oczy i lok na grzywce. A do tego brodę. No, ideał, po prostu. I, jak wspomniałam wcześniej: NIE WRZESZCZAŁ.
A ja? 
Do dziś wspominam swoje odbicie w szybie tramwajowej: zielony płaszcz ze srebrnym kołnierzem z lisa (ohyda*), niebieskie cienie na powiekach i ...czerwony z zimna nos. Uroczo. Po prostu.
A obok mnie człowiek, którego wielbię jakieś 8 lat...
I który mnie wyraźnie podrywa.
Mówił coś... Dużo. Do mnie.
A ja mu się kazałam zamknąć.
Bo widziałam jak wyglądam. I miałam świadomość, że on też to widzi.
A oczyma duszy widziałam ten straszliwie głęboki grób, w którym zakopuję właśnie wszelkie swoje nadzieje...
To co się będę starać.
Jak będę wystarczająco jędzowata, to nie zauważy mojej rozpaczy i bólu po straconych nadziejach.
Ale on się wcale nie przejął. Zauważył owszem, że jestem jędzą, zaproponował knebelek w kropeczki...
A potem była studniówka:

następnie 2 lata spacerów:

które zakończyły się tak:



I pomyśleć, że gdyby w listopadzie 1973 roku , Lucyna miała się w co ubrać, całą ta historia mogłaby się skończyć na zauroczeniu dziesięciolatki!
-----------------------------------------
Ten płaszcz był tak brzydki, że każdy, kto mnie w nim widział, mówił: "o, jakie masz fajne guziki!".

7 komentarzy:

  1. Tak mi miło czytać tak piękne wspomnienia... Lok rzeczywiście uroczy!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję (w imieniu męża) za skomplementowanie loka. On go nigdy nie lubił. Zupełnie nie rozumiem dlaczego.

      Usuń
    2. I nie tylko loczek piękny miał...nawet całe bujne włosy, pięknie ułożone... na ślubie.Ja jestem/byłam fanką długich włosów (mój syn Milosz tego dowodem....się w ogóle nie sprzeciwiałam.A i Ty piękna po prostu byłaś :-) I historia bardzo intrygująca... teraz coraz bardziej Cię rozumiem.... To była Twoja metoda: jak nie tak - to metodą na jędzę zdobywałaś to co chciałaś... A jemu to wcale nie przeszkadzało :-) To się nazywa Milość :-)

      Usuń
  2. Ja rozumiem dlaczego nie lubił loka. Aczkolwiek mógł go sobie naprawdę tego gena od loka zostawić i nie rozpowszechniać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Madziu, alez piekna ta historia wasza. No i z tego co opowiadasz w waszej relacji tez niewiele sie zmienilo, co?

    OdpowiedzUsuń
  5. Madzia cudnie piszesz 😍 tylko czemu tak krótko 🤔 kiedy następne rozdziały?

    OdpowiedzUsuń