środa, 25 czerwca 2014

Słodko

Dziś znów będzie o przyjaźni.
Emilka mnie zainspirowała.
Ale dziś będzie "ze wskazaniem".
Oto "wskazanie":

Bo z przyjaciółmi jest tak, że albo są na chwilę, albo na wieczność, albo nie są przyjaciółmi...
Sama uważam, że zbyt często szafujemy określeniem "przyjaźń" nazywając w ten sposób relacje niewiele mające z owym określeniem wspólnego.
Bywa, że każda większa zażyłość, według niektórych, to już przyjaźń.
Ba, znam takich, którzy po pierwszej sympatycznej z kimś pogawędce, mówią: "to mój przyjaciel".
A nawet określają tym mianem ludzi, którzy im, z racji funkcji na przykład, "słodzą".
Ale nie o tym chciałam...
Chciałam o naszej wczorajszej wizycie u ... no właśnie: u przyjaciół.
Znamy się długo. Ze dwadzieścia lat spokojnie. Poznaliśmy się w kościele. I "od ręki" zaczęliśmy nadawać na tych samych falach. Zaliczyliśmy parę wspólnych wyjazdów, jakieś wczasy, jakieś wykłady w Szkole Biblijnej... A poza tym nie spędzamy ze sobą jakiejś zawrotnej ilości czasu.
Nasze drogi na trochę się rozeszły: Oni w innym kościele niż my. I wtedy to już całkiem sporadycznie się widywaliśmy.Ale teraz znów spotykamy się w każdą niedzielę w kościele i czasem poza nim.
 Ale jeśli się spotykamy, to ten czas jest intensywnie wykorzystany.
Wczoraj też był. Dobre jedzenie, gadanie bez końca... z obowiązkowym "odstaniem" 20 minut w przedpokoju żeby opowiedzieć sobie to wszystko, czego w ciągu 4,5 godzinnej wizyty nie zdążyliśmy powiedzieć...
Ten przedpokój, to taka tradycja: podejrzewam, że gdybyśmy spędzili 2 tygodnie w jednym pomieszczeniu to i tak trzeba by było odstać swoje w przedpokoju na pożegnanie.
Tradycją jest również, że ilekroć się spotkamy towarzysko, to Romek i Grzegorz po jakiś 10 minutach wchodzą w konflikt bo mają różne zdania na temat, który właśnie przerabiają. Jeden porywczy choleryk, drugi uparty jak muł flegmatyk...Fajnie jest.
Na początku się obie z Grażynką przejmowałyśmy. Teraz patrzymy na to jak na teatr. I czekamy kiedy skończą i porzucą temat. Bo w kwestiach spornych jeszcze chyba nigdy nasi panowie nie doszli do porozumienia.
A więc rozmawiamy sobie obowiązkowo o wspólnych wczasach, wspominamy kwintale pierogów, jakie na owych wczasach panowie pochłonęli...
I o różnych takich.
Ale wiodące tematy takich spotkań są dwa. I śmiało mogę powiedzieć, że na żadnym dotychczasowym nie zdarzyło się któregoś z nich pominąć.
Otóż: zawsze, ale to ZAWSZE rozmawiamy o dentystach i o Panu Bogu.
Dobry zestaw, nie?
[I tu mi się przypomina wypowiedź pewnej pięciolatki, która po powrocie od dentysty, po wyrwaniu bolącego zęba, została zrugana przez tatę, że beczy: "Panu Bogu nie udały się dwie rzeczy: zęby i mężczyźni"]
Kolejność tematów nie wynika z hierarchii ważności, żebyście nie myśleli!!!
Raczej z ... tradycji? Nie, po prostu samo tak wychodzi.
Miałam ostatnio trudny czas. I troszkę planowałam "popłakać im w klapy"...
Ale nie popłakałam. Nie udało się. I, Bogu dziękować, wcale nie było potrzebne.
O przyjaciołach wiele mądrych i wzniosłych rzeczy powiedziano.
Do mnie najbardziej przemawia to:
 To najdokładniej określa nasze z Nimi relacje!!!
Z całego serca życzę sobie abyśmy nigdy tego nie stracili, nie zaniedbali, mieli czas i chęć zabiegać o siebie i pielęgnować to co się nam przytrafiło.
 Bo wbrew popularnemu myśleniu, taka przyjaźń się zbyt często nie trafia.
A nam się trafiła!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz