sobota, 28 września 2013

Książki

Lubię czytać... Bardzo lubię...
Pamiętam do dziś swoją pierwszą samodzielnie przeczytaną książkę. Samodzielnie w sensie, że sama poszłam do biblioteki i sama dokonałam tych wszystkich czynności jakich się tam dokonuje.
Ale: od początku...
Czytać się nauczyłam. I to by było na tyle. Bo nie wiem jaka wtedy byłam duża (a raczej mała). Ze wspomnień moich rodziców wiem, że odkąd się nauczyłam chodzić, chadzałam z książką pod pachą. Książka miała tytuł "Przygody Cebulka". Nie miała prawie ilustracji, a te co miała, były czarno-białe. I miała format A4. Więc z tym "pod pachą" to trochę przesada. Wszak ja miałam około półtora roku! Ale uwielbiałam ją i ciągle "czytałam". To już pamiętam bo miłość do niej do dziś mi została. Pamiętam również najgorszy wstyd mego życia. Związany oczywiście z czytaniem. Dziś to mnie bawi, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Przemyśliwałam nawet żeby już nigdy nie pójść do szkoły.
Otóż w zamierzchłych czasach mego dzieciństwa, w pierwszej klasie szkoły podstawowej robiono testy czytania. W ten sposób sprawdzano umiejętności i rozwój dzieci. Pewnie inne nasze umiejętności również sprawdzano. Ale ja tylko czytanie pamiętam. Jako, że to ono wiązało się z moja traumą.
Sprawdzian taki polegał na tym, że każde dziecko musiało przeczytać głośno tekst zapisany na kartce A4.
Tekst charakteryzował się tym, że był skonstruowany jak tablice u okulisty - u góry słowa zapisane dużą czcionką, im niżej tym mniejszą... I jeszcze: był kompletnie bez sensu. To znaczy: był to zlepek przypadkowych słów.
Miałam no to minutę. Liczyli ile słów przeczytałam i odejmowali te niewłaściwie przeczytane.
No i przeczytałam. W ciągu minuty... 200 słów.(Troszkę jak karabin maszynowy)
I tu się zaczęły "schody". I ta trauma. I ten wstyd.
Bo mnie moja ukochana nauczycielka zabrała do piątej klasy. I kazała czytać. Żeby im pokazać jak powinni czytać.
Przeżyłam jednak ten wstyd. Zyskałam dwoje opiekunów, z którymi regularnie chodziłam do szkoły. I pomysł żeby się zakopać pod ziemię i już nigdy nie wyjść umarł śmiercią naturalną.
A potem otwarli na osiedlu bibliotekę... Oczywiście poleciałam tam na skrzydłach! Była tuż obok szkoły. Poprzednia- daleko i sama nie mogłam tm chodzić.
W swojej naiwności myślałam, że to wystarczy przyjść, stanąć, popatrzeć i dostaje się książkę. A tu następne rozczarowanie. Bo karteczka do rodziców, podpis wyżej wymienionych i dopiero można było dostąpić łaski otrzymania książki.
Piszę "łaski" bo był to cały rytuał. Pan Bibliotekarz - pan i władca... Staliśmy w baaaaaaardzo długiej kolejce przed biurkiem owego Pana Bibliotekarza. A on powoli, spokojnie, flegmatycznie wręcz odbierał książkę od delikwenta, starannie oglądał czy nie ma plam i zagiętych rogów. Jeśli lustracja przebiegła pomyślnie, zapisywał na karcie czytelnika zwrot owej książki i podchodził do regału. Tam czytał tytuł a dzieciak przed biurkiem mówił: "czytałem" badź "nie czytałem". Jeśli:" nie czytałem" to dostawał do przeczytania. Nie było wyboru, nie było dyskusji. Można było oddać nie przeczytawszy. Ale strach było. Bo pan Krzysztof miał zwyczaj odpytywać z treści oddawanej książeczki. Nieczęsto wprawdzie to robił. Ale, jak to się mówi"na złodzieju czapka gore". Jakąś miał taką intuicję, że zawsze trafił na takiego co ie przeczytał. W związku z tym nigdy w życiu bym się nie odważyła oddać nieprzeczytanej książki.
I ja przez to wszystko przechodziłam i było to naturalne i nikogo nie dziwiło. A moja pierwsza książka otrzymana z rąk pana Krzysia ()wtedy mojego idola! to "Gburzy z Gnieżdżewa". Dostałam, pobiegłam do domu, przeczytałam i poszłam po następną. A w bibliotece się okazało, że mogę dopiero następnego dnia dostać nową książkę. Moja rozpacz musiała się bardzo wyraźnie na moim obliczu malować bo pan Krzysztof odstąpił od swoich zasad i dał mi książkę. Oczywiście po dokładnym sprawdzeniu czy "Gburów" przeczytałam.
po niedługim czasie dostąpiłam zaszczytu wybierania sobie książek samodzielnie. I to już była pełna nobilitacja!!!
I od tego czasu czytałam, czytałam, czytałam. I czytam, czytam, czytam...
I myślę sobie, że to, co poniżej najlepiej odda moje priorytety:
A ponieważ od zawsze się martwiłam, że umrę i nie zdążę przeczytać tych wszystkich książek, które chcę i muszę przeczytać, to teraz najczęściej wyglądam tak:
A po następne ponieważ książek w bibliotece jest mało a w księgarni dużo, a ja nie mogę sobie ich wszystkich kupić ()bo nie mam gdzie trzymać hihi) to mi Moje Dzieci kupiły e-booka i teraz mam własną bibliotekę. Co niniejszym polecam!
A jeszcze na koniec dodam, że najbardziej boję się ludzi, którzy czytają tylko jedną książkę, bez względu na to czy jest to biblia, koran czy "mein kampf".

1 komentarz:

  1. I do tego czytają ją niedokładnie... Jakby nie patrzeć to u ludzi coraz bardziej kuleje umiejętność czytania że zrozumieniem. Tu jest problem.

    OdpowiedzUsuń