poniedziałek, 9 marca 2015

Rozmiar nie jest ważny?



Nigdy nie byłam zbyt duża. Moje 48 cm po urodzeniu jakoś się nigdy nie zamieniło w 1,70 m. Zatrzymałam się na 1,58 m.
Jakoś sobie z tym radziłam... I nie czułam się źle.
Na początku edukacji szkolnej sadzano mnie w pierwszych (pierwszej) ławkach.
Potem doszła jeszcze wada wzroku i już całe życie siedziałam w pierwszych ławkach. I nie przestałam, to całkiem przyjemne jest.
Mikry wzrost nadrabiałam kokardą wielkości zeszytu wywiązywaną codziennie i starannie przez mamusię.
I tak minęły mi pierwsze lata życia...
A potem z kokardy wyrosłam... podrosłam i choć dalej należałam do "mniejszości", dalej nie czułam się z tym źle. A właściwie nie miało to żadnego znaczenia.
A potem pojawił się ON. I okazało się, że ma 1,83 m.
Mógł mnie nosić na rękach...
I wtedy zaczęły się schody:
Lustro powiesił tak, że stojąc na palcach widziałam czubek swojej głowy
Z szafek kuchennych do dziś wyciąga różne rzeczy bo ja nie sięgam
Na rękach mnie nie nosi.
Przestał jak odkryłam, że na wszystkich szafkach w rejonie sufitu ukrywa tak zwane "przydasie" (najczęściej to co wcześniej wyrzuciłam jako śmieć).
A kiedy pojawiły się moje Córki ukochane i osiągnęły stan nastoletni i wzrost dla tego stanu odpowiedni, to nigdy, przenigdy nie uwierzyły w moje 1,58 m. Nawet jak to na piśmie(czyli metrówce) widziały.
I to był moment, kiedy mój wzrost zaczął mieć znaczenie.
Bo choć dzieci miałam super-grzeczne, to jak miałabym na nie krzyczeć gdyby zaszła taka potrzeba? Pod górkę???
Życie mijało... pojawiły się wnuki... I któregoś dnia usłyszałam od Reli, że jestem "kieszonkowa" babcia.
A z Wojtusiem przeprowadziłam taki dialog:
Ja: kto jest duży?
W: tata, mama, dziadek, ja
Ja: jeszcze babcia.
W: BABCIA ? phi... babcia i Lusia mała.
No, tak... dodam, że duży Wojtuś miał wtedy 2 lata.

Od paru dni zauważyłam, że choć pas w samochodzie Romek dostosował tak, żeby mnie nie podduszał (chociaż odkąd mamy samochód, siedzę na poduszce, a on mi ciągle proponuje podkładkę taką, jak dla dzieci) - to on - ten pas- jest znów w złym miejscu. I znów poddusza.
Zauważyłam również, że spodnie mi się poniewierają po ziemi (nienawidzę przydługich spodni!).
A dziś nie zdołałam sięgnąć kubka z szafki. Za wysoko się okazało.

No, to wzięłam miarkę, Romka, krawędź szafy, Magdę...
I po starannym dokonaniu pomiarów, dwukrotnym z resztą, zawiadamiam niniejszym zainteresowanych, czyli przede wszystkim moje Córki, że ukradło mi 4 centymetry.
Życie mi ukradło!
Lepiej brzmi, że mu podarowałam...

I mierzę już tylko 1,54 m.

1 komentarz: