sobota, 4 kwietnia 2015

Jeść, jeść, jeść!!!


Zawsze lubiłam gotować. I często-gęsto gotowałam np. trzy obiady. Bo w naszej rodzinie gusta jedzeniowe się przeróżnie kształtowały i każdy lubił co innego. A ja, po traumie z dzieciństwa, kiedy to musiałam jeść wszystko i zjeść wszystko, swego męża i swoich dzieci i swoich wnucząt nie będę zmuszać do jedzenia tego, czego nie chcą.I konsekwentnie tego nie robię. Stąd te kilka obiadów w czasie, kiedy nasza rodzinka liczyła więcej niż dwie osoby.
A teraz zostaliśmy sami ...
I zdawałoby się problem (o ile można to nazwać problemem) się rozwiązał.
A ponieważ dla mnie dalej nie problem gotować "co kto lubi", a Romek lubi jeść zgoła co innego niż ja, to nadal gotuję dwa obiady.
Wstęp troszkę przydługi... Ale ważny. WAŻNY!!!
Bo Święta!
No, Święta. No i nie da się ukryć, że choć to ogromnie ważne - NAJWAŻNIEJSZE - Święta, to jeść się chce.
I o ile okna niekoniecznie muszą być umyte, to przygotowanie jedzenia jest nieuniknione.
I tego jedzenia trzeba odpowiednio więcej niż normalnie.
Bo normalnie, to w poniedziałek idę uzupełnić prowiant i gotowe.
Przed wszelkimi świętami jedzenie w sklepach znika ... szybko. A po wszelkich świętach handlowcy uważają, że tyle tego ludziom sprzedali... to nie muszą się, póki co przejmować.
I oni się nie przejmują.
 A ja muszę wstać w środku nocy i lecieć do sklepu, bo koło południa to sobie mogę w mięsnym gołe haki pooglądać. Jak za komuny!
Ale ja na wsi takiej trochę większej mieszkam, to się nie ma co dziwić. I już się przyzwyczaiłam i zakupy robię odpowiednio wcześniej i odpowiednio duże. Wszak nie mogę narazić Romka, że z głodu przy święcie zejdzie...
I tym razem wszystko się odbyło jak zwykle.
Od czwartku znosiliśmy różne wiktuały ażebym mogła przygotować te sałatki, te ciasta, to mięsiwo na cztery "świąteczne" dni. Cztery, bo dziś już niewiele mogłam kupić, a we wtorek jakieś śniadanie Romek do pracy potrzebowałby. I nie polecę do "Biedrony" (ani nigdzie indziej) coby kupić "coś na obiad"!
Zakupilim co trzeba i dziś od bladego świtu (no, dobra, od południa) zaczęłam pichcić.
A to kiełbaskę białą ugotowałam. A to sałatki różne, dla każdego co innego... A to serniczki i inne upiekłam.
Romek mi bardzo pomagał. Bo po raz pierwszy odkąd mieszkamy na Śląsku i odkąd On pracuje na kopalni, był dziś w pracy rano.
Dotąd zawsze w Wielką Sobotę podział obowiązków wyglądał tak, że On do pracy, ja do garów.
I tak nam zeszło to pichcenie do 21.00
I Mój Mąż postanowił zjeść kolację.
Siedzi i myśli ... I pyta (siebie, mnie...) co On chce na tą kolację.
Po długim i odpowiedzialnym namyśle, nie zważając na moje propozycje, wybrał.
Zje sobie jajka w majonezie. (Nie zmieściły się do sałatki)
Dziś na kolację sobie zje. Trzy. Albo cztery.
A resztę zje jutro na śniadanie.
"Same jajka będziesz jadł, jest tyle jedzenia" - mówię.
"To ty nie wiesz, że ja najbardziej lubię jajka w majonezie?!" - zapytał, niebotycznie zdziwiony.
Wiem. Teraz już wiem!
Było ugotować zgrzewkę jaj, postawić słoik majonezu i Święta jak trza!

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie dziwie się Romkowi. ...my też lubimy jajka...Dzisiaj do żurku dałam pare...Parę ugotowanych zostawiłam na jutro czy pojutrze..z prośbą do Slubnego, by je nie ruszał, bo jak do nas ktoś przyjdzie - to nie będę mieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A niech sobie porusza, byle nie zjadł....a moje były super...

      Usuń