środa, 7 grudnia 2016

Wspomnienia w pigułce

No, to wspominamy...
Szczególna to była wizyta tym razem...
Trwała 3 tygodnie. A miałam wrażenie, ze dwa dni.
No, trzy.
Pierwszy spędziliśmy na chorowaniu.
Drugi na pakowaniu.
Trzeci na przeprowadzce.
I już do domu trzeba było wracać.
Ale... od początku.
Żuru akurat miał urodziny. A urodziny nie mogą się obyć bez torcika. Emilka  torciki robi tematyczne.
Dla męża zrobiła taki:


Aleśmy niewiele tej imprezy użyli...
Bo nas po kolei dopadała "patriotyczna" choroba , jak ją Emilka wdzięcznie nazwała.
Czyli  ROTAwirus.
Lusia zaczęła, potem Żuru (na swój piękny, urodzinowy tort mógł tylko popatrzeć - a i to nie za długo).
Poza tym: jedni nie mogli patrzeć na tort, inni na pasztet warzywny. ;)
A potem to już poszło lawinowo: w obu domach. I nie wiadomo czy śmiać się czy płakać... A z całą pewnością prać, prac, prać...
Jeszcze tylko zdążyła odwiedzić Asię, zanim i mnie dopadło:


A Emilka dostała od Asi prezent, który bardzo się przydał, jak widać:



I tak mi uroczo pierwszy tydzień minął.


Potem nastała era przeprowadzki: czyli pakowanie, pakowanie, pakowanie.



 Przeplatane odpoczynkiem i relaksem:





A ostatni: czekanie na klucze i faktyczna przeprowadzka. Oraz szczątkowe rozpakowywanie.


 A to statek poniewierany sztormem na oceanie. Parasol straciłam w tym sztormie!!!


Ale żeby nie było! Fajnie było. Mimo wszystko.
Bo postanowiłam sobie zabrać każde z Mojej Ukochanej Czwóreczki na spacer-zakupy- kawę osobno.
I mimo nawału ... zdarzeń udało mi się:
Być z Relą w Lushu i na herbatce z bąbelkami.



Być z Lusią na zakupach (cudny płaszczyk i "futereczko") i kawce w Starbucks



A ponieważ faceci są bardziej praktyczni (chociaż nasi uwielbiają zakupy- bardziej niż kobiety w tej rodzinie- i to już czwarte pokolenie tak ma), poszliśmy tylko na zakupy:

Wojtek po kurtkę i różne takie.

Za to z Nikiem wybraliśmy się we dwójkę po zakupy jedzeniowe. Sami! Pierwszy raz. I świetnie nam poszło.

Dodam jeszcze, że ponieważ Moje Wnuki mieszkają po dwoje ze swymi rodzicami, to jestem niejako zobligowana do dzielenia się czasem i pobytem równo, między dwa domy.
Jeszcze niedawno Niko odliczał w kalendarzu i mnie informował: "babciu, spałaś 4 razy u Wojtka, teraz moja kolej.".
Teraz już tak nie robi. Teraz Moje Córki układają harmonogram przekazywania "paczki" czyli mnie.
A w związku z tym, że mam specyficzną dietę, to zaraz na początku pobytu zaopatrzyłam się w wiktuały, które mogę jeść. A Oni nie muszą.
I to na przykład są produkty na zupkę.
I nie byłoby w tym nic wartego wzmianki, gdyby nie to, że nosiłam je ze sobą przez owe trzy tygodnie w te i we wte.
Zupki nie zdążyłam ugotować. ;)




 A na koniec: obrazek Relusi, gdzie zilustrowała mój pobyt.
Treściwie i trafnie:


Objaśniam:
1.Paulinka stoi nade mną ze srogą miną bom Jej pieroga z glutenem ukradła... a glutenu nie wolno...
2. poniżej: karton i kulka do kąpieli z Lusha.
3.kartony i moje ukochane ciasto pekanowe.
4.smażę Reli jajecznicę (umawiałyśmy się na codziennie rano o 6.00 ale udało się tylko raz!)
5.karton, pasztet warzywny i ... kibelek. Tłumaczyć nie trzeba!
6.Moje Córki i ja. Na kawie.
7.karton i kawa. Z pianką. Świąteczna.




  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz