środa, 10 czerwca 2015

Rozmówki...




Gadamy sobie z Lusią na skypie.
Tylko takie możliwości mamy.
Cieszę się, że aż takie!
Bo mogłabym i ich nie mieć.
Bo np. Lusia nie chciałaby gadać. Ze mną. Albo w ogóle!
A tak - jest  nieźle.
-----------------
Kilka próbek:
Lusia zjadła jogurt,  mówi :"gotowe" i dodaje: "jeszcze"
Emilka: chcesz jeszcze? to przynieś sobie.
Lusia z nadzieją w głosie: "dziesięć?"

Ja: Lusia , nie widziałam jeszcze twojego kapelusza, pokażesz mi?
Lusia (z ociąganiem): taaak
Emilka: leć po kapelusz, pokaż babci
Lusia: okej, latam

Lusia się bawi czymś, czego nie mogę na monitorze rozpoznać
Pytam co ma.
I słyszę odpowiedź: "siedynda mamusi"
O ileż wdzięczniejsza  nazwa dla bransoletki!!!

niedziela, 31 maja 2015

Nie znam się na żartach*

Poważnie:
Nie znam się na żartach.
Kiedy tak mówię, to nikt mi nie wierzy. Bo wszyscy myślą, że jak jestem zawsze uśmiechnięta, to muszę się na żartach znać.
A ja się nie znam!
Nigdy się nie znałam.
I jeszcze do tego zawsze myślałam, że ludzie sobie ze mnie żartują.Szczególnie Romek, który żyje po to, żeby stroić sobie żarty ze wszystkiego!
Ale urosłam, dorosłam i popracowałam nad sobą na tyle, że...
Nie, dalej się nie znam na żartach!
Nauczyłam się jedynie, że nie zawsze i nie wszyscy sobie dworują ze mnie.
Wszak pępkiem świata nie jestem!
Więc teraz, kiedy się czuję niepewnie w obecności jakiegoś żartownisia, to albo mu zwracam uwagę na niestosowność zachowania, albo chowam głęboko swoje odczucia, kiedy wiem, że to nie ja jestem obiektem owych żartów. Nawet jeśli jestem przekonana zgoła o czym innym.
Ludziom jest ze mną łatwiej. Bo rzadko kto musi się teraz dziwić: "ale jak to, naprawdę nie znasz się na żartach???"
I mnie jest łatwiej. Bo nie muszę się tłumaczyć, że naprawdę.
A przy tym, dzięki tej ciężkiej pracy nad sobą, nauczyłam się żartować. I cenię sobie wysoko dobry dowcip. I ludzi z poczuciem humoru.
A przy okazji dowiedziałam się jak trudno jest żyć z takimi co się na żartach inie znają i z takimi, którzy żartów nie rozumieją!!!
Współczuję serdecznie moim bliskim, którzy całe lata musieli się ze mną obchodzić jak ze zgniłym jajem.
Zarazem chcę ich z tego miejsca przeprosić. I podziękować, że to znosili.
A na żartach się dalej nie znam!!!
A jak mnie teraz denerwują tacy, co się nie znają!!! Szczególnie na moich! :)

-------------------------------
zainspirowane komentarzem na facebooku :)

piątek, 22 maja 2015

Wróbelki

Mam Teściową. Co nie jest znowu takim wielkim osiągnięciem, jako, że dostałam Ją z całym dobrodziejstwem inwentarza. Czyli z mężem.
Moja Teściowa jest jak wino. Im starsza, tym lepsza.
Nie tylko dla mnie lepsza. Tu można powiedzieć, że 40 lat we współzależności teściowa-synowa przyniosły efekty i po prostu się do siebie przyzwyczaiłyśmy.
Ale Moja Teściowa jest w ogóle miłą, w zasadzie niekonfliktową starszą panią. Co jest o tyle dziwne, że ludzie na starość robią się ... nazwijmy to : mniej przyjemni.
A Moja Teściowa właśnie nie. Jej się z każdym rokiem poprawia. Mimo, że jak sama mówi, jest jak nietoperz: niedowidzi, niedosłyszy i się czepia. Chciałabym się tak czepiać w Jej wieku. Bo resztę już mam: niedowidzę i niedosłyszę ;)
Ale to nie są największe zalety Mojej Teściowej.
Największą Jej zaletą jest to, że Ona się cieszy. Naprawdę.
Zawsze sobie powód do radości znajdzie.
Ma chore nogi, chodzi o kulach. Wyraża się o nich (tych nogach) "brukowanymi" wyrazami, z których tekst: "nie chcą mnie nosić te cholerne nogi" należy do najłagodniejszych. Ale zaraz dodaje: "na szczęście mam równo pod sufitem".
Z domu prawie nie wychodzi, mieszka sama... Wydawało by się smutno, nie?
Otóż nie!
Dzwoniła do mnie ostatnio z życzeniami urodzinowymi i opowiadała, że ma koleżankę, którą powinna odwiedzić. Ale nie chce za bardzo. Bo ta koleżanka ciągle płacze i narzeka.
A Moja teściowa nie.
Bo co z tego, że jest długo młoda, co z tego, że te .... nogi...
Ale jak Ona sobie rano wstanie i zobaczy, że na balkonie nowy kwiatek zakwitł, to się cieszy!
A jak Ją wróbelki swoim ćwierkaniem rano obudzą, to stanie sobie przy oknie i patrzy na nie. I się cieszy.
Bo tak wesoło ćwierkają...
Moja Teściowa mi imponuje!
Pomijam te sporty ekstremalne, które uprawia (np. próba wkręcenia żarówki, która się przepaliła w przedpokoju w lampie na suficie, czy mycie okien - z dwiema kulami, czy zgoła kąpiel w brodziku, z którego ja mam problem wyleźć)!
Imponuję mi Jej zadowolenie ze wszystkiego.
Byliśmy na dwudniowej wycieczce:. Pierwszy dzień lało bez przerwy. Drugi - z przerwami.
W zasadzie można by powiedzieć, że owa wycieczka do najbardziej udanych nie należała...
Ale nie powiem. Było mnóstwo powodów do radości:
Największy deszcz spędziliśmy pod ziemią (tam w zasadzie nie pada), w Kopalni Złota w Złotym Stoku.
Wypiliśmy rewelacyjna czekoladę na gorąco w bardzo klimatycznej kawiarence w Kłodzku. Tak dobrą, że następnego dnia pojechaliśmy jeszcze raz.
Zwiedziliśmy Adrszpaskie Skały: dla mnie jeden z cudów świata (z pewnością tam wrócę... jak będzie słońce :)).
Przeszliśmy w ciągu tych dwóch dni milion kilometrów, z czego jakieś 800 tysięcy po schodach.
Ale to był wspaniały czas. Mam się z czego cieszyć.
Tak jak Moja Teściowa!
Wzruszają mnie wróbelki Mojej Teściowej.
Chcę też mieć takie. Dużo!

czwartek, 30 kwietnia 2015

Wiosna alegika

Uwielbiam wiosnę!!! Bezapelacyjnie. I całym sercem.
Z jej połaciami zielonych traw (szczególnie między blokami na osiedlu hihi).
Z kobiercami fiołków czy innych stokrotek...(albo forsycji)
Ze świergotem tudzież trelami ptaszków o piątej rano.
Ze słońcem świecącym jak oszalałe.
A Ona tej mojej miłości, niestety, nie odwzajemnia...
Ofiarowując mi ... pyłki.
A z pyłkami trudną wiosenną codzienność...
Bo trzeba o tak wielu rzeczach dodatkowo pamiętać:
- tableteczka codziennie o tej samej porze. Bo lekki poślizg w czasie powoduje hektolitry łez, zatkane betonem zatoki i katar jak stąd do Dubaju. Swoją drogą kiedyś te tableteczki działały w przeciągu 15 minut. A ostatnio potrzebują nawet 2 godzin...
-kropelki do oczu - z powodu jak wyżej.
-ciemne okulary przy każdym wyjściu z domu (to słońce oszalałe!)
- praktycznie kąpiel po każdym powrocie do domu coby pyłki spłukać z włosów głównie (bo inaczej: katar jak stąd do Dubaju, betonik w zatokach, łzy... a, to już było :))
- zamknięte szczelnie okna; żeby tych pyłków jak najmniej się do domu dostało (bo jak się nawdycham, to katar, łzy... itd)
- ciągłe wycieranie wszystkiego na czym osiadły, mimo podjętych przeciwdziałań, te potworne pyłki...
- pamiętanie o wystarczającej ilości środków higienicznych typu: chusteczki papierowe, papier toaletowy, ręczniki kuchenne, chusteczki z materiału... i testowanie owych środków.
I tu mała dygresja: dlaczego producenci owych untensyliów uważają, że chusteczki nie muszą być takie delikatne jak papier toaletowy. Ja to testuję już prawie 30 lat!!! I muszą, muszą być przynajmniej tak samo delikatne. Papier zdecydowanie w tym rankingu wygrywa!

- umieszczanie we wszystkich miejscach newralgicznych owych środków higienicznych - czyli... wszędzie!
bo muszą być na wyciągnięcie ręki: szybko i skuteczne.
I tylko wieczorami, kiedy oglądam w telewizji jakiś melodramat, to nie wiem czy płaczę ze wzruszenia czy może dlatego, że okno zbyt długo było otwarte i się pyłków nazlatywało...
I trwa to jakieś 1-1,5 miesiąca. I jest trudno, ale szczęśliwie: zima zła pooooszła, słońce coraz mocniej przygrzewa, trawka zielona, kwiaty cudowne:  bez, na przykład, albo konwalie, albo piwonie... A te piękne jabłonie kwitnące czy inne drzewa owocowe. A taka magnolia!!!




Żyć, nie umierać!!!
No, to żyję!
Komu by się tam chciało z powodu alergii na pyłki umierać!

środa, 22 kwietnia 2015

Ambicja

Miałam dziś ambitny plan zejścia z mojej górki do sklepu ze szmatkami coby kupić jakąś na spódniczkę dla Lusi.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam.Odziałam się odpowiednio (czytaj: jak zwykle za ciepło), wzięłam kijki w dłoń i poooooszłam!
Pierwsze "schody" zaczęły się zaraz pod blokiem: nie mogłam podjąć decyzji iść "przez tunel"* czy naokoło.
Poszłam przez tunel. I po drodze odkryłam, że "przez tunel" wcale nie jest bliżej niż naokoło. A z całą pewnością trudniej!!!
Bo
po a) droga "przez tunel" to żadna droga w moim rozumieniu, to po prostu wydeptana prze mieszkańców              osiedla, na którym mieszkam, ścieżka skracająca drogę na stację kolejową. Ja tylko częściowo w tę            stronę szłam i drogi mi to nie skróciło.
po b) jak każda ścieżka wydeptana w trawie - jest nierówna! i to ją w moich oczach dyskredytuje na                    wstępie.
po c) wysypano ją różnymi rzeczami (popiół na śniegi i lód zimą, jakiś żwir i kamyki na deszcze wiosenno-            jesienne).
Potem były drugie "schody", prawdziwe, które położono dla wygody  podróżników tunelowych, czyli mojej na przykład. Charakteryzują się tym, że każdy stopień jest innej wysokości. I szerokości. No, nie, może znalazłoby się kilka równych. Ale z całą pewnością nie następują po sobie!!!
A że z owego parowu trzeba wejść pod górkę to, kiedy mi się już to udało ... moja ambicja po konsultacji z moją kondycją powiedziała: "Daj sobie spokój, kobito, idź do fryzjera, masz po drugiej stronie ulicy. Po materiał na spódniczkę Romek cię zawiezie."
Tak zrobiłam.
 Mam nową-starą fryzurę.
I czekam na Romka.
Żeby Mu powiedzieć co mówi moja ambicja.
Tylko tak myślę sobie: co ja za miesiąc zrobię w Górach Stołowych. One troszkę wyższe są niż górka, którą dziś pokonałam. Albo raczej, która pokonała mnie...
----------------------------------------------------
*"przez tunel" to po prostu przez parów, w którym jest wybudowany tunel dla pociągów.A ludzie wierzchem po tunelu wędrują - to dla tych, którzy nie znają realiów w miejscu, w którym żyję.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Lista zakupów

Proszę Romka żeby poszedł do sklepu.
Mówię, co ma kupić. A ponieważ sklerozę ma galopującą i nigdy nie wiadomo co zapamięta, natomiast zawsze wiadomo, że o czymś zapomni, proszę , żeby wziął kartkę i zapisał. Listę zakupów żeby zrobił.
Nie zrobi. Cztery rzeczy ma kupić, nie będzie się wygłupiał.
A z resztą, proszę, zapamiętał:
-ziemniaki i jogurt - do jedzenia
-chusteczki - żeby sobie usta wytrzeć
- wkład do ubikacji - żeby ładnie pachniało i niebieska woda była ... po jedzeniu.
Chyba jednak tę książkę o Nim napiszę...

niedziela, 19 kwietnia 2015

A ja lubię...

... być stara!
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Do zanotowania poniższych przemyśleń zainspirował mnie mój osobisty Pastor. Który to Pastor na dzisiejszym kazaniu zapytał:"czy są tu starsze kobiety?"
I po raz kolejny pomyślałam sobie o tym jak bardzo ludzie nie lubią być starzy. I nie lubią starości.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam 60 lat. Dokładnie za miesiąc.
Mam siwe włosy. Ale to akurat nie jest oznaka starości w moim przypadku, bo mam je już od jakiś 20 lat.
Mam zmarszczki. I jestem z nich dumna, bo sobie na nie zapracowałam.
Nie mam zbyt dużo siły. I zajęcia, które kiedyś wykonywałam w ciągu godziny teraz zajmują mi ... więcej czasu.
Bolą mnie stawy, mam reumatyzm. Miałam go zawsze. Ale kiedyś wchodził i wychodził . Potem wchodził i wędrował. A teraz wchodzi i zostaje. Ale Romek mówi, że jak masz więcej niż 40 lat i nic cię nie boli to znaczy, że nie żyjesz. Mnie boli. Ja żyję!
Ogólnie jestem jak nietoperz: niedowidzę, niedosłyszę i się czepiam. ( szczęśliwie tylko Romka, bo dzieci i wnuki daleko i ciężko się czepiać na odległość!)
Noszę tylko klapki. Bo w tym wieku kiedy się człowiek schyla, żeby zawiązać buty, to się zastanawia co trzeba jeszcze na dole zrobić.
Z fotela ciężko mi wstać. I tu zauważyłam, że wieczorem jestem starsza bo jakiś taki się ten fotel głębszy robi...
No, stara jestem.
Ale ja NAPRAWDĘ lubię być stara.
Bo nie muszę się nigdzie śpieszyć. Danuta Szaflarska powiedziała niedawno, że nie warto się śpieszyć. Bo na końcu zawsze trumna. No cóż... prawda. A zaraz potem życie wieczne u boku Pana Jezusa. I tu bym się troszkę pośpieszyła...
Bo mnie żadne terminy nie gonią.
Bo nie muszę się martwić co mi życie przyniesie ...
Bo wiem, co mi przyniosło:
Romka
Wspaniałe Córki i wspaniałych Zięciów.
I o ile z Córkami to było OCZYWISTE, o tyle z Zięciami to dwa wygrane losy na loterii życia.
No i to, co najważniejsze:
Najcudowniejsze na świecie wnuki.
Ja wiem, dla każdej babci jej wnuki są najcudowniejsze. Ale ja wiem co mam!!! :)
A do tego jeszcze sprawdzonych przyjaciół.
A do tego jeszcze Kościół!!!
A do tego jeszcze absolutny bonus - fajną teściową!
Czy ja to miałam jak byłam młoda???
Romka jedynie.
Cała reszta to była jedna wielka niewiadoma...
To moja osobista starość.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
A na koniec jeszcze jedna myśl:
Jeśli nie chcemy się zestarzeć, jeśli chcemy być "długo młodzi", jeśli chcemy się "młodzi czuć" i że kobietom się lat nie liczy, to DLACZEGO domagamy się szacunku dla starszych? dlaczego oburzamy się na młodzież, która nie ustępuje miejsca w tramwaju? Dlaczego wciąż słychać głosy, że starsi ludzie się w dzisiejszym społeczeństwie nie liczą?
Przecież nie ma starych, tak?!

Ja jestem stara. Ja lubię być stara. I życzę sobie tylko pogody ducha, sprawnego ciała i porządku "pod sufitem"aż pójdę do  Nieba.
Czego z resztą i Wam : tym, co chcą  i tym ,co nie chcą, tym, co są i tym co nie są starzy - życzę!