poniedziałek, 13 grudnia 2010

przygoda gastronomiczna

Zawsze uwielbiałam buraczki. Jedzonko z buraczków, jakie by ono nie było, było moim ulubionym jedzonkiem. Nie byłam w tym odosobniona. Jako, że buraczki od zawsze jadał Mój Mąż. Oraz od pieluch Moja Starsza Córka. Ot, taka buraczana rodzinka. Aż tu na świat przyszła Moja Młodsza Córcia...i nie dość, że nie chciała jeść buraczków, to jeszcze - o zgrozo - mówiła, że są niedobre.
Bardzo nas to zdziwiło i dziwi do teraz.
Nie wiem ile czasu poświęciłam na opowiadanie o niebiańskim smaku buraków, o ich dobroczynnym działaniu...
Potem już sobie odpuściłam: nie je, to nie. Nie wie, co dobre. Jej strata.
A my dalej...buraczki.
A jak się je, to człowiek poszukuje nowych rozwiązań. Gastronomicznych. Ja również. Znalazłam na pewnym forum przepis na... ciasto z buraków. No, tego jeszcze w naszym domu nie było.
Postanowiłam zrobić je od razu. A ponieważ miało mieć smak makowca (mniam...) to już się ani chwili nie wahałam.
Upiekłam. Wyrosło piękne. Zaraz gorącego uszczknęłam ociupinkę: naprawdę smakowało jak makowiec. Z niecierpliwością czekaliśmy aż przestygnie. W międzyczasie jakaś kawa...będzie podwieczorek...
Wystygło.
Emilusiu Moja Kochana!!!
Jeżeli soczek z pieczonego buraczka, którym leczyłam wszelkie Twoje przeziębienia miał w 1% tak ohydny smak, jak to ciasto, to ja Cię z całego serca przepraszam. Wybacz i nie chciej odszkodowania za traumatyczne przeżycia w dzieciństwie!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz