wtorek, 13 października 2015

Bardzo, bardzo ważne

Długa i burzliwa (chwilami) historia pewnej przyjaźni...
Zaczynamy!
Historia owa zaczęła się bez mała przed półwiekiem.
Kiedyś pół wieku, czyli 50 lat to był dla mnie okres nie do pojęcia. Teraz ... to chwila jest.
I tego się trzymajmy:
Chwilę temu przyszedł w moim życiu dzień, kiedy trzeba było wyjść "do ludzi" czyli, po prostu, do szkoły. A mnie z ludźmi nie było specjalnie po drodze. Ale cóż... osiągnęłam to, co dziś nazywane jest dojrzałością szkolną i poszłam. Odprowadzana przez jakieś 3 dni, potem musiałam sobie radzić sama. Ale, o ile moja dojrzałość społeczna pozostawała wiele do życzenia (teraz to wiem, kiedyś nikt się tym specjalnie nie przejmował), o tyle praktyka "zajść do szkoły, nie spóźnić się, nie pogubić niczego i wrócić bez przygód" nie sprawiała mi problemów. Tym bardziej, że miałam dużą koleżankę, która mnie do tej szkoły prowadzała. Sama również do niej chodziła więc pewnie jak zobaczyła takie cielątko małe z o wiele za dużym tornistrem, to się ulitowała...
A ja się szybko przywiązuję, więc długo trwało "odwiązywanie". O ile mnie pamięć nie myli, całą pierwszą klasę.
Dość szybko, mimo wszystko, nawiązałam jakieś przyjaźnie: głównie z dzieciakami, z którymi spędziłam czas w przedszkolu. Ci mnie znali i akceptowali. A że sami również potrzebowali "bratniej duszy" to trzymaliśmy się razem.
Ale żeby nie było tak cukierkowo i sielankowo, to, prócz przyjaźni, nawiązały się również ... nieprzyjaźnie!
A właściwie jedna nieprzyjaźń.
I to nie z mojej winy. A może z mojej... Historia oceni!
Otóż:
Klasa liczyła około 40 uczniów.
Z tej ilości menażeria powstała niezła zapewne.
I siłą rzeczy nie każdy każdego lubił...
Albo nie każdy lubił tego, co go lubił!
Ja byłam melepeta. Ona "czort wcielony", "żywe srebro" ... jak by nie nazwać... Dziś pewnie by Jej ADHD zdiagnozowali.
Ja Ją lubiłam. Ona mnie lała piórnikiem. Drewnianym.
Dziś twierdzi, że nie pamięta. Wierzę Jej. Wystarczy, że ja pamiętam. Już dawno Jej przebaczyłam. Tym bardziej, że się nie wypiera. A wręcz mówi, że mogło tak być.
Obie doszłyśmy do wniosku, że musiała Ją moja cielowatość strasznie denerwować.
Ale: pierwsze koty za płoty, jak mówią.
Któregoś dnia zobaczyłam, że pod fartuszkiem Grażynka ma mój sweterek. Oczywiście, że nic nie powiedziałam. Dopiero w domu - Mamusi. Sprawa się dość szybko wyjaśniła: zgubiłam ów sweterek pod kioskiem, w którym pracowała Mama Grażynki.
To moje pierwsze wspomnienia. Spędziłyśmy razem osiem lat w szkole. Nasze trudne początki rozwinęły się w dobrą stronę: spotykałyśmy się i w szkole i poza nią (tak, tak, kiedyś dzieciaki spędzały czas po szkole na podwórku).
A potem w nasze (nasze czyli dziewczyn w ogóle) życie wkroczyli chłopcy. Znaczy: okazało się, że są.
 Szczególnie jeden. Jurek miał na imię. Był dla nas objawieniem i Ósmym Cudem Świata. Kochałyśmy się w nim na zabój. Prawie wszystkie. W zależności od temperamentu i możliwości okazywałyśmy Mu tę miłość albo nie. Ja nie...
Jak Mu po latach powiedziałam o tym, że się jakieś 98% dziewczyn w Nim kochało,i że ja w tych procentach byłam, to się zdziwił. Mocno. I szczerze!
 A ja się równie mocno i szczerze zdziwiłam, kiedy mi Grażyna powiedziała, że  Jej ideałem był ktoś całkiem inny!
Życie płynęło, lata mijały... Skończyliśmy podstawówkę i nasze drogi na wiele lat się rozeszły. Jakieś epizody w dorosłym życiu też były... Ale krótkie i nieczęste. Tyle tylko, że wiedziałam o tym, że Jurek ożenił się z Grażyną, że mają córeczkę. Nawet ich kiedyś odwiedziliśmy...
Ale wyjechaliśmy  z Wrocławia i nasze kontakty ustały całkowicie.
Aż do momentu kiedy powstał portal "Nasza klasa".
Reaktywowaliśmy naszą znajomość... Która ewoluowała w zażyłość. A ta z kolei, śmiem napisać, w przyjaźń.
Wiele nas łączy wspólnych wspomnień.
Ale równie wiele nas łączy w teraźniejszości.
 Jesteśmy dziadkami najwspanialszych Wnucząt: i Ich i Nasze są poza wszelkimi rankingami. Po prostu SĄ najwspanialsze!
Spędzamy ze sobą mniej-więcej jeden wieczór (i bywa, że pół nocki) raz na dwa miesiące. Jest to bardzo owocny i regenerujacy czas. Zawsze się na te spotkania cieszę jak głupek ;)
A prócz tego często rozmawiamy przez telefon. Często, czyli 2 razy w tygodniu po jakieś 2 godziny.
Czytamy z Grażynką te same książki, o których trzeba potem porozmawiać.
 Zachwycamy się tymi samymi Dziećmi (Ona swoimi i ja swoimi).
 I tymi samymi Wnukami (jak wyżej). Chociaż nie, jeśli chodzi o wnuki to zachwycamy się naprzemiennie. Wszak wszystkie One są NAJWSPANIALSZE !
 A ja jeszcze czerpię z tej przyjaźni całkiem wymierne korzyści. Bo jak jest mi źle i na przykład obudzę się smutna, to dzwonię sobie pod numer, który noszę w sercu (czytaj: w komórce) i zawsze, ale to zawsze słyszę najpierw szczery śmiech. A potem mam dwugodzinną sesję, za którą nie muszę płacić.
Mam nadzieję, że i Moja Pyzka czerpie z naszej przyjaźni. I mam nadzieję, że to są dobre rzeczy, które czerpie.
W sobotę się z Nimi widzieliśmy. Wreszcie udało mi się zrobić zdjęcia.
Ale oczywiście nie udało mi się przez te ponad 7 godzin zapytać czy mogę owe zdjęcia na blogu umieścić. No, to zadzwoniłam i zapytałam.
I usłyszałam odpowiedź, którą pozwolę sobie zacytować w całości:
"Możesz zdjęcia, możesz. Tylko wybierz takie, na którym ja ładnie wyglądam, nie ty.Jurek też może być brzydki bo to facet."
No to wybrałam:



Grażynko Moja Kochana!
Mam nadzieję, że  Cię one satysfakcjonują.
Wprawdzie, pewnie tego piórnika już nie masz. Ale ADHD dalej posiadasz. I choć skierowane na co innego ... kto wie, co zrobisz, jak Ci podpadnę.


2 komentarze:

  1. Eeee, Ty też wyglądasz nieźle. A sweterek oddała?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oddała, oddała. Jak się dowiedziała, to oddała!

      Usuń