poniedziałek, 14 grudnia 2015

Aaa ... kotki dwa...

Odkąd pamiętam - zawsze lubiłam spać. I nadużywałam tego ile się dało.
Ni mniej ni więcej potrzebowałam 11 godzin nieprzerwanego snu żeby czuć się wypoczęta.
Potem się okazało, że moje ciśnienie to 85/60 i żeby żyć muszę spać.
Albo pić kawę.
Kawy jeszcze wtedy nie używałam. Zostawało spanie.
Jakoś sobie radziłam, Romek też z wiecznie śpiącą żoną...Paulinka, póki była mała, potrzebowała tylko jedzenia i żeby jej nikt nie przeszkadzał. W spaniu.
Do czasu aż sobie Emilkę urodziłam. Ona na odmianę nie jadła i nie spała. O 4.30 budziła się w towarzyskim nastroju, skora do zabawy.
Tak spędziłyśmy pierwsze 2 lataJjej życia. Cud, że nie umarłam z niewyspania.
Ale przeżyłam i potem już było tylko lepiej: rzeczone 11 godzin w nocy i drzemka poobiednia dawała ten komfort, który był mi niezbędny do normalnej egzystencji.
Potem zaczęłam się posiłkować kawą...
I życie płynęło.
Patrzyłam na moich Rodziców: wspólne mieli drzemki poobiednie. A poza tym - całkiem inaczej spali. Mamusia - dużo i w każdych warunkach. Tatuś - niewiele i byle odgłos go budził.
Jednocześnie On wstawał w środku nocy, o 5.00 nad ranem i czytał gazetę a Ona na Niego krzyczała, że szeleści i budzi porządnych ludzi. I kiedy On tłumaczył, że starzy ludzie nie potrzebują tyle snu, Ona mówiła, że to nie starzy tylko głupi ludzie. Bo Ona jest stara i potrzebuje!
Dodam tylko, że mieli wtedy około sześćdziesiątki!
Ja sobie to wypośrodkowałam i spałam dużo ale musiałam mieć cicho, ciemno i ciepło. I szeleścić też nie można było.
Biedna moja rodzina...
Ale po latach tłustych przychodzą lata chude.
Na mnie też przyszły.
Przez jakieś cztery lata spałam po 2-3 godziny dziennie. Bezsenność mnie wykańczała.
Ale jedna rzetelna modlitwa spowodowała, że wszystko się wyprostowało: spałam normalnie.
Już ani 11 godzin, ani 2.
Jakiś czas.
A teraz budzę się o jakiejś barbarzyńskiej porze... Wyspana. Wypoczęta. I mam bardzo długi dzień.
Ale dziś to już przeszłam samą siebie: po czterech godzinach nieprzerwanego ;) snu wstałam i zrobiłam sobie i Romkowi kawkę.
On też już wstał. A ponieważ miał jeszcze godzinę przed pracą - spędziliśmy miły poranek (hm... poranek ! o 3.00 w nocy?) na rozmowie przy kawce. :)
No, jak tak dalej pójdzie, to się Romek doczeka, że zacznę robić coś, czego nigdy w naszym 40-letnim związku nie zrobiłam: śniadanie do pracy!
Nawet Mu to dziś zaproponowałam.
Nie chciał.
Może nie wierzy, że potrafię...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz