poniedziałek, 11 stycznia 2016

O spaniu i nie-spaniu ciąg dalszy

Temat-rzeka się okazał być...
Dziś będzie o spaniu Romka.
Kiedyś, w zamierzchłych czasach wspominałam, że Mój Mąż, będąc dzieciakiem, chadzał zimą spać o 16.00 ! Chadzał - to nie znaczy, że Mu się to zdarzało. Chadzał - to znaczy, że robił to regularnie!
Przez jakieś ostatnie 18 lat spał 4-5 godzin na dobę. O tym też wspominałam.
Zawsze był wypoczęty. I nigdy, nigdy! nie był śpiący. Doszłam do wniosku, że się, być może,  wyspał "na zapas"
Ja pochodzę z rodziny, w której drzemka popołudniowa była oczywistością! Moi Dziadkowie ją stosowali, Moi Rodzice... Ja również.
Romek bohatersko spędzał popołudnia starając się nie usnąć, wynajdując sobie jakieś zajęcia albo po prostu "oglądał" telewizję. I na nic moje prośby, żeby się zdrzemnął.
Tak wytrzymywał do 20.00. A następne zasiadał w fotelu i usypiał zanim jakikolwiek film się zaczął.
Jak Mu szczególnie mocno zależało żeby coś obejrzeć , to siedział  na taborecie. Albo spędzał tę godzinkę czy półtorej ... na stojąco!
W każdym razie po najdłuższych prośbach, namowach, czasem wręcz groźbach z mojej strony albo aktach przemocy (wyłączałam telewizor i nie wzruszało mnie to, co wtedy o mnie mówił) udawał się do snu. Ale nie tak po prostu... Wszak trzeba było się jeszcze umyć, przepakować roboczy plecaczek, przygotować ubranko "na jutro", opowiedzieć to wszystko, o czym się zapomniało opowiedzieć w ciągu dnia ... i takie-tam różne...
I już wreszcie można było zamknąć oczęta, przytulić się do podusi i spać... spać... spać...
Tyle tylko, że to była godzina 23.30 w porywach do 23.50. A On o 3,30 wstawał do pracy.
I tak by trwało nie wiem jeszcze jak długo, żeby Pan Bóg nie zaingerował ofiarując Romkowi nader wysokie ciśnienie i różne przygody z owym ciśnieniem związane.
Wystraszyliśmy się .Oboje. Z tym, że ja bardziej.
Wszak On duży jest, a ja słaba kobieta i jakby Mu ta żyłka w mózgu pękła to za nic bym takiego wielkiego warzywka nie udźwignęła.
Ale Pan Bóg jest naprawdę dobry i zaoszczędził nam tego.
Zrobiłam rewolucję w naszym życiu. Wyrzuciłam najbardziej ulubione Romkowe używki: margarynę, sól i kawę (fusianka + dolewka odkąd Go znam!) i wysyłałam spać o 9.00 !
Nie protestuje. A ciśnienie się normuje.
Noc z soboty na niedzielę Romek spędził w pracy. Wrócił rankiem. I około 7.00 już spał.
Wstał o 17.00: dziesięć godzin nieprzerwanego snu! I wieczorem poszedł spać normalnie: wszak rano trzeba wstać.
Wstał. Ja również.
Ale o ile On musiał, to ja nie!
3/4 mego wstawania "w środku nocy"* jest spowodowane Jego porannymi zabiegami, głównie kaszlem przez ostatni miesiąc. On oczywiście ma na to usprawiedliwienie: ciepłe kaloryfery. Tyle, że to jakaś ściema jest!
I o ile miło jest wstawać o 4.00 jak się człowiek wyspał, o tyle jest to nieprzyjemne, kiedy bywa do tego przymuszany.
Ja się czuję (dziś szczególnie) przymuszana do porannego wstawania.
A jak każdy normalny człowiek - przymusu nie znoszę!



------------------------------------------------------
* I pomyślec, że "środek nocy" to jescze nie tak dawno była 9.30...









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz