wtorek, 26 stycznia 2016

Tresura

Dziś będzie o sedesie. Poniekąd.
A ściślej - o desce sedesowej.
I o Romku. Bo jakże by mogło być inaczej.
Wiadomo wszem i wobec, że najwięcej konfliktów małżeńskich powodują źle wyciskana pasta do zębów i notorycznie nie opuszczana deska sedesowa.
Jeśli chodzi o pastę do zębów to żadnemu z nas nigdy nie przeszkadzała zdemolowana tubka. A co za tym idzie - nie było konfliktów.
Natomiast deska-sedeska...
Wyszłam z domu, gdzie było trzech facetów: tatuś i dwóch braci. I w którym zawsze, ZAWSZE, była opuszczona deska w ubikacji.
Dlatego dla mnie to była oczywistość. I do głowy by mi nie przyszło, że można inaczej.
I jak wyszłam za mąż - nic się nie zmieniło. Ja dalej byłam przekonana co do tej oczywistości, a Romek po prostu się dostosował.
A jeszcze jak się dowiedziałam, że siła wody wylatująca ze spłuczki "rozrzuca" bakterie na odległość 7 metrów ...
No, przy mojej zwyrodniałej wyobraźni: te wszystkie ohydztwa na mojej szczoteczce do zębów... bleee!
 Fobie matek przechodzą na Córki... na moje też przeszły. I na Ich mężów. I na ich dzieci.
I tak sobie żyjemy z tą deskowo-sedesową fobią. I jest nam dobrze. Chyba. Bo nikt się nie skarży.
A wczoraj deska w naszej ubikacji (z przyczyn nieistotnych) była podniesiona cały dzień.
A wieczorem Romek mnie zapytał, czy już można ją opuścić.
Potwierdziłam.
A On to skomentował: "Widzisz, jaki jestem wytresowany. Normalnie nieswojo się czuję jak widzę podniesiona deskę.".
Po czterdziestu latach okazało się, że wytresowany.
A ja myślałam, że On tak ma...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz