piątek, 20 sierpnia 2010

Wakacje moich marzeń, część piąta

Mój Mąż, dla którego siedzenie w miejscu jest straszliwą karą (ale tylko na urlopie, w domu może siedzieć do upojenia...) spędzał w/w urlop czynnie. Kiedy ja się opalałam, On zbierał muszelki- dla Relusi, walczył z falami- o czym już pisałam, łowił kraby- ale za szybko uciekały...Jak się już tymi wyczynami zmęczył- siadał i rzeźbił. To na plaży. Wieczorami ganiał siebie i mnie na spacery.Ravda nieduża jest więc z konieczności te spacery odbywały się zawsze po tych samych trasach: nad morzem albo po mieście. Z tym, że po mieście z nieodłącznymi kijkami trochę było trudno: nie my jedni chcieliśmy spacerować...Zostawało więc nadbrzeże. I co kawałek rodzaj betonowego mola obłożonego ze wszystkich stron wielkimi kamieniami. I takie miejsca Mój Mąż sobie upodobał. Bo tam zamieszkiwały kraby. A On sobie za honor wziął złowić kraba!!! I złowił... Okazało się, że krab jakiś czas temu był zszedł. Dlatego dał się złowić Romkowi!!!
O muszelkach teraz będzie.
Muszelek były dwa rodzaje (podział mój) : puste, które masami leżały na plaży i ..."pełne" z zawartością ale już "zleżałą".
Znalazł kiedyś kilka przepięknej urody muszelek z zawartością, zabrał do hotelu i położył na balkonie. Szczelnie opakowane folią. Po 2 dniach rozniosła się po balkonie, pokoju i okolicy taka woń, że Pani Sprzątająca pewnie się zastanawiała czym my się odżywiamy.
"No przecież to musi wygnić"odpowiedział na moje wyrzuty.
36 stopni, zdechłe małże na moim balkonie - trzeba się poświęcić. Dla Relusi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz