środa, 18 sierpnia 2010

Wakacje moich marzeń, część trzecia.

Dziś będzie o morzu...
Morze Czarne jest...czarne. No i właściwie mogłabym na tym skończyć. Ale nie skończę bo mam zapędy grafomańskie.
Prócz tego, że Morze Czarne okazało się być czarne, było także gładkie jak...kaczok (dla niezorientowanych : kaczok to taki wiejski staw, po którym kaczki pływają- bez podtekstów- trochę większa kałuża po prostu). Tyle, że zdecydowanie większe od przeciętnego kaczoka.
Takie morze nas przywitało. I takie było przez pierwszy dzień. Prócz tego zawiodło mnie straszliwie, bo ugotowana na słońcu (jakieś 35 stopni Celsjusza) postanowiłam się ochłodzić. Uwielbiam to - wejść do wody i słyszeć jak skwierczą krople na rozgrzanej skórze...Nie zaskwierczały. Z tej prostej przyczyny, że to nie Bałtyk. W Morzu Czarnym woda ma zbliżoną temperaturę do powietrza.
W następne dni już nie było kaczoka. Było prawdziwie dość groźne morze. Ale w dalszym ciągu cieplutkie. Z wysokimi falami, przez które skakali amatorzy kąpieli.
Romek również postanowił się wykąpać. I poskakać...
Poszedł i po niedługim czasie wrócił. Bez okularów. A On bez okularów ślepy trochę(bardzo) jest.
Fala była duża i ostra. Postanowiła zedrzeć Mu kąpielówki. Mocno trzymał. A ona, prócz tego, że duża i ostra, okazała się jeszcze podstępna: kiedy Mój Mąż dzielnie bronił swoich majtek - zabrała Mu okulary.
Problem w tym, że okulary wziął na wczasy jedne, a majtek sporo...
Nie wykazał się. Ani przy pakowaniu, ani przy obronie swojej własności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz